„Toksyczni krewni”, czyli idą święta!

„Ty nie chcesz mnie zrozumieć”
22 listopada 2023
Proroctwo NGN, czyli kiedy to wszystko p…nie?
1 grudnia 2023

Transkrypcja tekstu:

„Coś taka podkurzona?” zapytał Stefan, kiedy na progu mieszkania Grażyna rąbnęła torebką o kanapę i wyrywając Stefanowi z ręki piwo pociągnęła sporego łyka. „Stało się coś?”. „Spotkałam ciotkę Agatę’. „A tę, co już wystawiła na Fejsa ubraną choinkę i cały świąteczny harmonogram rodzinnych zajęć. Wiedziałaś, że oni już od dwóch tygodni po nocach robią szopkę?” zapytał Stefan. „Szopkę to ona mi zrobiła opowiadając jakie w tym roku zrobią sobie wypasione prezenty, jak będą rodzinnie śpiewać kolędy, jak rodzinnie będą piekli pierniczki z transmisją na Tic Toku, jak będą zanosić wszystkim sąsiadom makówki i jak już montują światełka choinkowe do wszystkich okien”. „Zaraz mnie zemdli – westchnął Stefan – ta żenująca pokazówka rodzinnego ciepełka. W rzeczywistości pewnie się nie trawią”. „Ale wiesz co jest najgorsze – zreflektowała się Grażyna – z każdym jej zdaniem, z każdym pytaniem jak ja zamierzam celebrować ten święty czas czułam się gorsza i winna, że nie mogę się z nią równać, a ona jakby to czuła i właśnie to sprawiało jej większą satysfakcję niż same święta”.
Grudzień za pasem drodzy Państwo, a to miesiąc, w którym uaktywnia się pewne zjawisko, które potrafi dość skutecznie popsuć nam samopoczucie. A dokładniej mówiąc to dwa takie newralgiczne momenty. Pierwszy jest 6 grudnia, czyli tzw Mikołaj stanowiący preludium lub mówiąc inaczej rozgrzewkę zapowiadającą zmasowany świąteczny atak na nasze poczucie winy przy naprzemiennym duecie Mariah Carey i George’a Michaela w swetrach z reniferem. Same zaś zjawisko nazywa się „toksyczni krewni” i jest już odnotowywane w psychologicznych światowych portalach wyliczających poszczególne składowe jego destrukcyjnego wpływu na nasze samopoczucie. I niestety w tym ataku toksycznych krewnych wspierają świąteczne wystroje sklepów, podgrzewanie atmosfery przez prezenterów telewizji śniadaniowych, bilboardy przekonujące do zakupu prezentów na kredyt i wiele innych podobnych atrakcji, których nie da się już nie zauważyć. Wg. Dr Erin Leonard, autorki kilku książek o relacjach rodzinnych pierwsze uderzenie następuje w mediach społecznościowych, gdzie publikowane są treści na pozór mające na celu wyłącznie pochwalenie się własną celebracją świąt, ale jednocześnie takie, które mają wywołać poczucie winy i wstydu u tych, którzy z różnych powodów do tej świątecznej radości nie chcą lub nie mogą dołączyć. To treści, które można by zobrazować przykładem: „My będziemy cieszyć się świątecznie sobą, gdyż bardzo się kochamy i bardzo nam przykro że zostawiła cię dziewczyna i nie masz z kim dzielić świątecznej radości” albo „Ja mojemu mężowi pod choinkę kupuję sportowy zegarek, bo wiesz, on tak strasznie lubi oglądać sport w telewizji i mówię ci że warto skorzystać, bo mają teraz promocję i można już taki dostać za niecałe trzy tysiące. A ty co kupujesz swojemu. A… kapcie. Och jakie to słodkie”. Oczywiście główny społecznościowy przekaz jest konstruowany zgodnie z wzorcem „ja mam tak” i oficjalnie nie ma tam innego przekazu. Jednak ci odbiorcy, do których tak naprawdę jest kierowany łatwo są w stanie odcyfrować przekaz ukryty pod spodem tego oficjalnego i brzmiący „ty tak nie masz”. I pamiętajmy że nie chodzi tutaj o to, że mediach społecznościowych ludzie chcą się dzielić z innymi informacjami o sobie, o tym jak spędzają czas czy jak obchodzą święta. Chodzi tu jedynie o te ekspozycje, które tak naprawdę są motywowane intencją, by komuś zepsuć samopoczucie, pokazać że jest gorszy czy wywołać w nim poczucie winy, czy wstydu. I jakoś tak się dziwnie składa, że wszyscy mamy dosyć sporą łatwość rozróżniania jednych od drugich, prawda? Dr Leonard podaje kilka przykładów takich zachowań rozszerzając ich wachlarz na te, których możemy doświadczyć również poza okresem świątecznym, ale z drugiej strony przyznaje, że właśnie święta są tym okresem w roku, w którym następuje ich zdecydowane nasilenie. Mamy więc tutaj na przykład epatowanie super rodzinną bliskością, która w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, czy celebrację uroczystości przedstawianej jako wydarzenie, w którym nie wszyscy mogą uczestniczyć. Jednak nie chodzi tutaj o sam przekaz, ale o coś, co Leonard nazywa „widowiskiem”, którego forma, blichtr i ociekanie lukrem mają po prostu walić po oczach. Zawsze w tego typu przekazach, co niestety wychodzi dopiero po możliwości osobistej weryfikacji, jakość rzeczywistości grubo się rozmija z jakością przekazu. Ale problem polega tutaj na tym, że jego adresaci odnoszą się właśnie do niego, a nie do rzeczywistości, której szara strona nie jest już tak chętnie eksponowana. I na podstawie tego właśnie odniesienia pogarsza im się samopoczucie, czy pojawia się poczucie winy lub bycia gorszym. To trochę tak jakbyśmy zazdrościli komuś pięknego i obszernego domu, wypasionego samochodu i regularnych wakacji pod palmami, bo taki obrazek jest nam oficjalnie i raz za razem serwowany. Jednocześnie dostęp do wglądu w rzeczywistą sytuację jest ściśle chroniony, bo wtedy między innymi wyszło by na jaw, że tak dom, jak i samochód są w kredytach i niestety wakacje również, co w prozie życia oznacza mordercze zaiwaniania na ich spłatę i niejednokrotne gęste tłumaczenie się w banku za każde opóźnienie raty. A to zdecydowanie zmienia koloryt oficjalnego przekazu. Ale niestety w większości przypadków do wiedzy o rzeczywistej sytuacji nie mamy dostępu, więc pozostaje tęskne wzdychanie do fejsbookowych postów: „ech… inni to mają świetne życie”.
Jednak mechanizm „toksycznych krewnych” nie dotyczy jedynie postów publikowanych w mediach społecznościowych i mimo, że pod tym terminem pojawia się w wielu przedmiotowych artykułach, nie dotyczy też wyłącznie krewnych. Generalnie opiera się na prezentacji takich standardów życia, zachowań czy aktywności, które dla innych są nierealistyczne ze względu na inny sposób funkcjonowania albo ze względu na ich niedostępność, co ma na celu wywołanie w kimś zazdrości i podziwu z jednoczesnym poczuciem winy, w którym deprecjonuje siebie za to, że tych standardów nie jest w stanie spełnić.
Ann Pietrangelo w serwisie Healtline wymienia kilka zachowań krewnych, jak i znajomych, które zarówno jawnie, jak i w ukryciu mogą temu mechanizmowi towarzyszyć. To na przykład wyśmiewanie lub umniejszanie czyjejś sytuacji czy dokonywanych wyborów, którego celem jest uderzenie w poczucie własnej wartości. Bo kiedy ofiara czuje się gorzej, to sam ten fakt sprawia, że oprawca czuje się lepiej. Znamy ten efekt doskonale z charakterystyki wszystkich trzech osobowości zawartych w tzw mrocznej triadzie, czyli psychopaty, narcyza i manipulatora. Jednak tutaj wcale on jeszcze nie oznacza, że w rodzinie czy wśród znajomych właśnie namierzyliśmy jednego z nich. Oznacza jedynie, że komuś z naszych bliskich ta sama technika pozwala czerpać satysfakcję.
Jak się zatem bronić przed toksycznymi znajomymi czy krewnymi, szczególnie teraz, kiedy już za chwilę się znacznie uaktywnią i to zarówno w mediach społecznościowych, jaki w realnych interakcjach? Tutaj proponuję skorzystać z pewnego tropu, który odnajdziemy w metodzie podawanej przez Dr Cheralyn Leeby, specjalizującą się w terapiach rodzinnych i to od trzydziestu lat. Cała metoda opiera się na dawno już nie używanym terminie „pokój do odpoczynku” w odróżnieniu od ”łazienki”, który został zaniechany, bo w nowoczesnych mieszkaniach scalono te dwa pomieszczenia w jednoznaczne określenie „toaleta”. Chodzi zaś najkrócej mówiąc o skorzystanie z takiego pokoju by zrobić sobie chwilę przerwy od paplających o swych sukcesach przy świątecznym stole krewnych i przemyć twarz zimną wodą, wziąć kilka spokojnych oddechów i pozwolić by narastająca irytacja rozeszła się po kościach zamiast kotłować się we wnętrzu przy robieniu dobrej miny do złej gry. Ja jednak proponuję, by z metody Dr Leeby zapożyczyć jeden tylko termin, a mianowicie coś, co nazywa ona „uziemieniem”. Możemy tutaj – by precyzyjniej zrozumieć o co chodzi – posłużyć się tym samym uziemieniem, które znamy na przykład z elektrotechniki. Chodzi o takie zabezpieczenie obwodu elektrycznego i korzystających z niego osób, w którym wszystkie odsłonięte i narażone na dotyk jego elementy zostały połączone z ziemią, co zapewnia na tyle swobodny przepływ ładunków elektrycznych, że te elementy obwodu stają się elektrycznie obojętne. Lub stosując inny przykład – tym razem piorunochronu, czyli połączonego z ziemią odsłoniętego przewodu elektrycznego okalającego dach budynku, czyli tę jego część, która jest najbardziej narażona na uderzenie pioruna, by w wypadku takiego uderzenia ładunek elektryczny został odprowadzony do ziemi i rozproszony bez szkody dla budynku i ludzi, którzy w nim w tym czasie przebywają.
Uziemienie jako strategia radzenia sobie z toksycznymi znajomymi czy krewnymi, szczególnie aktywnymi w okresie świąt działa w identyczny sposób. Najpierw trzeba się psychicznie do takiego kontaktu przygotować, co oznacza przewidywanie jakimi treściami i przez jaką osoęą z naszego otoczenia będziemy epatowani oraz świadomości w jakim celu to będzie robione. To przygotowanie to innymi słowy metaforyczne oplecenie się zabezpieczającym przewodem, których chroni całość ze szczególnym uwzględnieniem najwrażliwszych miejsc, by w razie pojawienia się uderzającego ładunku bez szkody dla nas samych odprowadzić ten ładunek do ziemi. Okazuje się, że sam akt wyobrażenia sobie uziemienia potrafi nas skutecznie zabezpieczyć, bo prawidłowe korzystanie z wyobraźni ma o wiele wiekszą moc niż największe pioruny, co odkryli już starożytni alchemicy tworząc termin „imaginatio”. Technika ta przypomina nieco inną technikę ochronną, którą opisałem w książce „Nie daj sobie spieprzyć życia. Sposoby na toksycznych ludzi” pod nazwą „Sfera ochronna”. Niezależnie od tego jednak jaką technikę zabezpieczającą wybierzemy, warto się zabezpieczyć. Toksyków raczej nie zmienimy, ale samym sobie znacznie ułatwimy życie.
Pozdrawiam