Presja spontaniczności

Nie daj sobie wejść na głowę
29 czerwca 2022
Humor, który rani
7 lipca 2022

Transkrypcja tekstu:

Zacznijmy od kilku przykładów. Oto widzimy scenę, w której jedna koleżanka robi drugiej zdjęcie, które ma być rozpoczęciem isfluencerskiej kariery tej drugiej. Ta pierwsza – przyszła fotograf gwiazd instruuje swoją przyjaciółkę: „no uśmiechnij się tak fajnie”. „Czyli jak?” – dopytuje druga. „No tak bardziej naturalnie, tak sama z siebie”. Druga więc robi co może, żeby się odpowiednio ładnie wyszczerzyć do obiektywu, na co pierwsza z rezygnacją mówi: „Chyba trzeba będzie jednak jeszcze raz przemyśleć pomysł na życie!” Scenka druga: oto ojciec pochyla się nad Jasiem z następującą pretensją: „Jak możesz nie chcieć iść na urodziny ciotki? Przecież w naturalny sposób powinno cię ciągnąć do rodziny, bo rodzina jest najważniejsza na trudne czasy” „Mnie jakoś nie ciągnie” – odpowiada szczerze Jasio. „Pójdziesz tam, ty mały niewdzięczniku – teraz ojciec się nieco podkręcił – i będziesz się dobrze bawił, uśmiechał i spontanicznie sam z siebie zabawiał Ankę”, „Anka mnie wkurza – odpowiada Jasio – cały czas nazywa mnie ćwokiem i nic tylko poprawia mi błędy językowe”. „Widzisz jak z niej rezolutna dziewczynka – mówi z satysfakcją ojciec – no jak tu się nie zakochać?” Scena numer trzy: „Przyjechaliśmy na ten zaplanowany spontaniczny weekend nad morzem, żeby było romantycznie – mówi Grażyna do Stefana – więc oczekuję od ciebie romantycznej spontaniczności”. „No wiesz – odpowiada Stefan zaglądając pod kołdrę – bardzo się staram, ale jakżeśmy tu szli obok tej smażalni przy plaży to mi tak rybką zapachniało, że nie mogę się spontanicznie skupić na romantyzmie”. „O co to to nie – odpowiedziała Grażyna – najpierw romantyzm potem rybka, a poza tym ty wiesz, że na to szaleństwo w smażalni, to będziemy musieli kredyt wziąć? Najpierw bierz się za romantyzm. I to ochoczo i uśmiechem na ustach. Na kredytowanego dorsza z fryturą to musisz zasłużyć”. Co łączy powyższe przykłady? Otóż zjawisko, które dr psychologii, Padraic Gibson z Uniwersytetu w Dublinie nazywa „paradoksem bycia spontanicznym”, który to mechanizm jest jego zdaniem mocno niedoceniony przez współczesną psychologię i na tyle nierozpoznany, że obecnie wielu psychologów i psychoterapeutów nie wie co z nim zrobić. Problem zaś polega na tym, że wg. Dr Gibsona jest to mechanizm powszechny, którego doświadczamy w relacjach z innymi osobami właściwie we wszystkich obszarach naszego życia. Gibson wskazuje tutaj na przykład starania pokonania zaobserwowanych oznak depresji, w których to staraniach osoba zmagająca się w tym problemem słyszy tzw. „dobre rady” od swojego otoczenia spod znaku „myśl pozytywnie”, czy „powinieneś się częściej uśmiechać”. Kiedy w ten sposób terapeutyzowana osoba zgłasza, że jakoś nie widzi powodu do śmiechu, więc jak ma to zrobić, w odpowiedzi słyszy zazwyczaj: „no jak to jak?”, „Spontanicznie!”.
Przymusu bycia spontanicznym doświadczamy również w pracy zawodowej, kiedy słyszymy od swojego przełożonego lub kolegów zachętę do wykonywania jakich czynności czy zachowań, w której wyrażane jest oczekiwanie, że te aktywności powinniśmy inicjować sami i czuć potrzebę zachowywania się w oczekiwany sposób, a jeśli trzeba nas do tego namawiać, to znaczy, że coś z nami jest nie tak. I dotyczy to nie tylko przymusowych zabaw czy zajęć z resztą zespołu na najprzeróżniejszych wyjazdach integracyjnych, ale również zawodowych wyzwań czy profesjonalnego rozwoju. Bo przecież powinniśmy się czymś zainteresować czy za coś zabrać sami z siebie, wiedzeni spontanicznym zrywem pojawiającym się w nas w naturalny sposób. Kiedy się nie pojawia, to oczywiście swoim zachowaniem zawodzimy nasze otoczenie i narażamy się na pretensję braku spontaniczności, co często staje się dyskwalifikujące przy awansie czy premii.
Kolejny obszar przymusu spontaniczności to nasze związki, w których interesujący się czymś partner oczekuje, że i my – ponownie wypowiedzmy to słowo – spontanicznie się czymś zainteresujemy. Czym innym jest na przykład wspólny wyjazd na narty, kiedy od razu wiadomo, że jedno z partnerów nie podziela zachwytu białym szaleństwem, ale robi to bo chce sprawić przyjemność drugiej stronie, a czym innym wyjazd na te same narty, w którym jedna strona od drugiej oczekuje tego samego poziomu fascynacji. I dotyczy to nie tylko wspólnej formy spędzania wolnego czasu, ale też integracji rodzinnych, planowania wspólnej przyszłości, czy podzielana określonych poglądów.
Potężnym obszarem, w którym doświadczamy presji bycia spontanicznym są oczekiwania rodziców wobec ich dzieci, kiedy rodzic uznaje, że jeśli on coś uważa za fajne i atrakcyjne, to dziecko powinno dokładnie w ten sam sposób to coś traktować. I problem zaczyna się wtedy, kiedy jednak okazuje się, że mała Zosia nie ma zamiaru zostać następczynią Igi Świątek, a mały Kazio kolejnym Kubicą. Albo wówczas, kiedy cały plan ułożenia przyszłości dla potomstwa bierze w łeb, bo dorastające dzieci jednak nie chcą zostać inżynierem, lekarzem czy naftowym potentatem, przez co rodzic doświadcza rozczarowania, które często próbuje znaleźć ujście w złości, wybuchach wściekłości czy strzeleniu koncertowego focha.
Wszyscy ci oczekujący od nas spontaniczności zdają się nie dostrzegać gdzie leży problem i czemu tej spontaniczności w wielu przypadkach nie mogą się doczekać. A wyjaśnienie znajduje się w samym fundamencie tych oczekiwań, który został zbudowany na dwóch sprzecznych ze sobą ideach. Jeśli coś ma się pojawić w naturalny, więc spontaniczny sposób, to jednocześnie nie może się to pojawić w wyniku żądania by się pojawiło. Samo żądanie spontaniczności wyklucza spontaniczność. Całe naturalne spektrum naszej aktywności, a więc uczucia, zachowania, poczucie relacyjnej intymności, autentyczne seksualne napięcie, relacyjna bliskość, doświadczenie zainteresowania czy pasji właśnie dlatego są naturalne, bo nie są dostępne pod presją konieczności urzeczywistnienia. Ich naturalność wymyka się oczekiwaniom innych, bo pochodzi z wewnętrznego imperatywu, który jest uruchamiany jako reakcja na naturalne sytuacje, zdarzenia czy bodźce, a nie na ich domaganie się występowania, składane w żądaniach formułowanych przez nasze otoczenie. I owszem da się przymusić kogoś do tego, by coś zrobił, ale nie da się przymusić kogoś do tego, by to co robił robił spontanicznie. Wówczas, w presji takiego przymusu, system otrzymuje dwa sprzeczne komunikaty. Jeden jest zachętą do określonych zachowań, a drugi w tym samym momencie informuje system, że oczekiwane w ten sposób zachowania nie mogą się pojawić. To tak, jakby mówiąc komuś „zapraszam do wejścia” jednocześnie przed tym kimś zamykać drzwi. Albo próbować rozpalić ognisko, tyle ze zamiast zapałek używać wiadra z wodą. Co więcej ten mechanizm złożony z dwóch sprzecznych komunikatów wysyłanych do systemu jednocześnie cechuje się dość znaczącą charakterystyką – otóż im silniej naciskamy na zamknięte drzwi, tym z drugiej strony będzie trudniej przez nie wejść. Im więcej wiader wody wylejemy na ognisko, tym trudniej je będzie rozpalić. A im bardziej będziemy kogoś namawiać do spontanicznych zachowań, tym bardziej będziemy zmniejszali szansę na ich pojawienie się. Bo im silniej pożądamy, czy oczekujemy że ktoś zachowa się w spontaniczny sposób, tym mniej prawdopodobne stanie się to, że będzie do takich zachowań zdolny. Wtedy taki oblężony i postawiony pod ścianą system ratuje się wyłącznie bardziej lub mniej kiepskim aktorstwem, którego odkrycie tylko bardziej rozsierdzi oczekującego. I wówczas już tylko krok do agresji ze strony opresora. Czyż nie słyszeliśmy w takich wypadkach zdań w stylu: „ty to ropisz specjalnie, żeby mnie wkurzyć?” i zaczyna się jazda bez trzymanki, w której za brak realizacji oczekiwanej przez otoczenie spontaniczności jesteśmy karani jak za brak posłuszeństwa lub celowe działanie na szkodę tego, kto od nas oczekuje spontaniczności. „Z tobą to zawsze tak, w kogo ty się wdałeś – krzyczy tata na Jasia – muszę się rozejrzeć po sąsiadach, czy ty na pewno jesteś mój, bo mój syn na pewno byłby naturalnie i spontanicznie zainteresowany dokładnie tym, czy ja się naturalnie i spontanicznie interesuję!”
Czy z presji bycia spontanicznym istnieje wyjście? Tak, ale bolesne i niestety jedyne. To jak najszybsze postawienie granicy i zbudowanie wrażenia, że nie ma się co po nas spodziewać spontaniczności. W końcu otoczenie to jakoś przeboleje i uzna za normę. Trochę to przypomina Stefanową strategię zmywania naczyń. Stefan nie zmywa naczyń nie dlatego, że odmawia ich umycia. Ale wyłącznie dlatego, że kiedy to robi to zawsze jakoś tak nieszczęśliwie talerzyk, szklanka czy kieliszek do wina jakoś mu wypadnie z rąk, że Grażyna już nawet przestała robić mu za to awantury, bo po jakimś czasie uznała, że to i tak nic nie daje: prościej i taniej jest niedopuszczań Stefana do zmywania. Wprawdzie to kosztowna strategia, za która Stefan zapłacił kilkoma przespanymi samotnie na sofie nocami, cichymi dniami i kilkoma karczemnymi awanturami, ale sumarycznie się opłaciła, bo teraz Stefan jest oficjalnie zwolniony z tego, jakżesz przykrego zajęcia stania przy zlewie z gąbką do naczyń w rękach. Tu od razu jednak, wszystkich panów którzy nie dysponują zmywarką i którzy właśnie zrobili strategiczne notatki, uprzedzam, że Stefan i Grażyna są przeze mnie zmyśleni, nie istnieją naprawdę, a powielanie Stefanowej strategii tłuczenia naczyń żeby ich nie zmywać w życiu nie jest stosowne i przeze mnie promowane. Służy jedynie do zobrazowania sposobu na poradzenie sobie z presją spontaniczności – trzeba boleśnie, ale konsekwentnie od samego początku przyzwyczajać spontanicznych opresorów, że ani prośbą ani groźbą niczego nie wskórają.
Pozdrawiam