Dezaktualizacja sensu

Paradoks miski
17 marca 2022
Samoorganizacja
25 marca 2022

Transkrypcja tekstu:

Stefan właśnie skończył przeglądanie internetów, westchnął głęboko i zwrócił się do Grażyny. „Ty, Grażyna, a ten koleś w białym garniaku, co go zawsze gra Morgan Freeman, to gdzie on teraz jest?” „Jak to gdzie? – Zdziwiła się Grażyna – w telewizorze prowadzi program jak się ucieka z więzienia” „Ty nie uciekaj od odpowiedzi – Stefan nie dawał za wygraną – wiesz, że nie pytam o Freemana”. „Nie wiem gdzie jest teraz – tym razem to Grażyna westchnęła – może pojechał na wakacje?” „No bez jaj – oburzył się Stefan – Znowu. Przecież ten kolo jest na wakacjach częściej niż ja otwieram lodówkę”. „Wiesz, że takimi pytaniami – tym razem oburzyła się Grażyna – prowokujesz tylko do kłótni”.
No dobrze, nie rozwijamy tego wątku i zostawmy Grażynę i Stefana na chwilę w spokoju bo rzeczywiście nam się pokłócą. Jednak w przeciwieństwie do tej uroczej pary reszta świata dzisiaj, co już widać po kierunkach naukowych rozpraw, nie zamierza przemilczać tematu, byle się tylko nikomu nie narazić. Kiedy w 1991 roku profesor psychologii, Roy F. Baumeister – ten sam, o którym opowiadałem w kontekście badań nad efektem wyczerpywania ego – w swej książkę, oczywiście nie opublikowanej jak dotąd w języku polskim – „Sens życia” napisał, że najczęściej zadawanym na świecie pytaniem jest pytanie o sens życia, nikt się nie spodziewał, że w trzydzieści lat później to pytanie będzie zadawane wciąż tak samo często ale co najważniejsze, coraz rzadziej potrafimy na nie udzielić odpowiedzi. Dr. Ralf Lewis, adiunkt na Wydziale Psychiatrii Uniwersytetu w Toronto mówi wprost, że obecnie świat wydaje nam się bardziej przerażający i demoralizujący niż kiedykolwiek wcześniej, a więc tworzenie znaczeń za pomocą których usiłujemy nadać sensu światu, uczynieniu go spójnym i zrozumiałym oraz posiadaniu poczucia celu i znaczenia w oparciu o nasze dotychczasowe światopoglądy coraz częściej przestaje działać. Powiedzmy to w krótkich żołnierskich słowach – skończyły się nam możliwości czerpania sensu z tego, w co wierzyły wcześniejsze pokolenia. Przypomina to górską wspinaczkę, na której napotykasz wiszącą kładkę nad wąwozem stanowiącą jedyną drogę na drugą stronę. Kładka się wprawdzie kołysze na wietrze i nie wygląda zbyt imponująco, tym bardziej, że miejsce do którego prowadzi zasłonięte jest przez mgłę ale przynajmniej ma po obu stronach szczątkowe poręcze, których możesz się chwycić. Idziesz więc w stronę domniemanego drugiego brzegu coraz bardziej zanurzając się w mgłę i z każdym krokiem odkrywasz, że poręczy jest coraz mniej, a te resztki, które z nich zostały są córaz mniej stabilne. W końcu przychodzi taki noment, że nie masz się już czego przytrzymać. I to jest to miejsce, w którym wg. dr. Lewisa właśnie się znaleźliśmy na drodze poszukiwania sensu, jakiegoś większego planu, który – co wynika z badań nad naszą psychologiczną potrzebą perspektywy – do konkretnej wartości dokłada jakieś moralne uzasadnienie. A to oznacza, że żebyśmy zrozumieli jakieś działania musimy je sobie jakoś zracjonalizować i nadać im etykietę legitymizacji poprzez rodzaj moralnego lub amoralnego motywu. Tymczasem na miernikach moralności oraz niemoralności wskazówki już dawno przekroczyły dotąd ustalone skale, a tak naprawdę to zamiast wskazywać jakiś konkretny poziom kręcą się w kółko. Mówiąc inaczej – ludzkiego okrucieństwa, irracjonalnych decyzji, czy niemoralności nie da się już zmierzyć żadną skalą. I tutaj pojawia się problem na poziomie indywidualnym, który szybko ewoluuje w problem społeczny. Otóż my po prostu potrzebujemy poczucia sensu, by egzystować. Kiedy ono nam się gubi, to jednocześnie tracimy energię do jakichkolwiek działań, czego skutkiem w najlepszym wypadu jest przygnębienie, wycofanie i apatia, a w najgorszym – czego jesteśmy właśnie świadkami na całym świecie – zwiększona ilość prób samobójczych. I nie jest to jedynie ponure gdybanie, bo korelacja pomiędzy poczuciem sensu a naszym psychicznym funkcjonowaniem jest integralnym elementem mechaniki naszego mózgu.
Otóż jednym w winowajców tego stanu rzeczy jest tzw, sieć trybu domyślnego, czyli stan, który jest uruchamiany w naszym mózgu w sytuacjach, w których nie jesteśmy zaangażowani w to, co się wokół nas dzieje. Termin sieć trybu domyślnego został wprowadzony w 2011 roku przez neurobiologa Marcusa Raichle, a więc jest to mechanizm stosunkowo nowo odkryty, który dopiero staje się przedmiotem zainteresowania nauki. Wiemy więc o nim jeszcze niezbyt wiele, ale jedną z solidnie przebadanych jak dotąd rzeczy, jest jego funkcja związana właśnie z poczuciem sensu. Ostatnie badania naukowców z Departamentu Psychologii Uniwersytetu Princeton, których wyniki poznaliśmy w 2021 roku sugerują, że sieć trybu domyślnego jest również zaangażowana w integrowanie informacji zewnętrznych z informacjami wewnętrznymi, takimi jak nasze dotychczasowe przekonania, emocje oraz wcześniej zdobyta wiedza w celu nadania sensu wydarzeniom zachodzącym w świecie zewnętrznym. Kolejne badania – tym razem przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim pod kierunkiem psychologa Mata Liebermana wskazują, że w trybie domyślnym nasz mózg po prostu przygotowuje nas do życia, to tak jakbyśmy wykorzystywali wolne chwile – te epizody, w których nic nie angażuje naszej uwagi z zewnątrz, by ułożyć wszystkie klocki z pośród otrzymanych informacji oraz wewnętrznego systemu rozpoznania, by za ich pomocą odkryć sens w otaczającej nas rzeczywistości i temu sensowi następnie podporządkować nasze przyszłe działanie. Problem pojawia się jednak wówczas, kiedy sieć trybu domyślnego zaczyna tracić swoją skuteczność rozpoznawania sensu. Wówczas następuje efekt deregulacji, który neurobiolog dr Yaara Yeshurun i jednocześnie autorka wspomnianych wyżej badań przyrównuje do skomplikowanej sieci metra w dużym mieście, w którym nagle coraz więcej pociągów przestaje odjeżdżać z konkretnych stacji na czas. Na początku to tylko kilka opóźnień, które i owszem są denerwujące ale nie mają specjalnego wpływu na funkcjonowanie całości. Jednak z biegiem czasu i coraz większymi opóźnieniami cały system traci funkcjonalność. Już nie tylko nie wiadomo kiedy odjedzie który pociąg ale nawet przestaje być wiadomo dokąd nas zawiezie. W tej sytuacji kupowanie biletów i korzystanie z metra traci sens. W im większym zaś stopniu sieć trybu domyślnego nie potrafi znaleźć logicznych związków pomiędzy informacjami docierającymi z zewnątrz, a tym wobec jakich wartości został zorganizowany dotychczasowy świat wewnętrzny, tym u danej osoby pojawia się większa korelacja z zaburzeniami i chorobami psychicznymi. Już od kilku lat – i to jeszcze na grubo przed pandemią – wielu badaczy alarmowało, że doświadczamy epidemii wzrostu chorób psychicznych i to na całym świecie, a rokowania w tym względzie z roku na rok stają się coraz gorsze. Kiedy połączymy te dane z wynikami badań nad deprawacją sieci trybu domyślnego to związek zaczyna być oczywisty.
Wspomniany wcześniej dr. Ralf Lewis, kanadyjski psychiatra wskazuje, że problem tkwi w sposobie, w jaki próbujemy znaleźć sens w świecie posługując się już niestety coraz bardziej nieaktualnymi założeniami. Staramy się tworzyć znaczenia usiłując nadać sens światu, by uczynić go dla nas spójnym i zrozumiałym, by zbudować w sobie jasne wyobrażenie o tym w jaki sposób możemy żyć w celowy sposób. I to taki, który będzie miał znaczenie. W tym celu posługujemy się założeniem, że wydarzenia, których doświadczamy w naszym życiu mają miejsce z jakichś zamierzonych powodów. Lewis wspomina tutaj o naszej wciąż kultywowanej wierze w część jakiegoś większego kosmicznego planu i w to, że wszechświat ma jakiś nieodłączny cel i wiara ta nie dotyczy tylko osób wierzących, ale jest też podzielana przez ludzi, którzy nie identyfikują się z żadnym wyznaniem. Co więcej dr Lewis ma tę odwagę, by publicznie głosić, że już żadni bogowie nas nie uratują, a jedynym sposobem na ratunek, jest zmiana paradygmatu naszej wiary. Czas po prostu przestać wierzyć w to, że wszechświat czy dowolna siła zewnętrzna nadaje znaczenie naszemu życiu i zacząć dostrzegać, że jest dokładnie odwrotnie. To życie nadaje sens wszechświatowi. Że najwyższa spora przestać uznawać, że moralność jest nieodłączną częścią wszechświata, bo tak naprawdę moralność wyłoniła się i rozwinęła z instynktów współpracy i więzi, osiągając swoją najbardziej złożoną formę u ludzi. Że choroby i klęski żywiołowe oraz okrucieństwa, których doświadczamy redefiniują dotychczasowe podejście o nazwie „dlaczego ja?” na podejście „dlaczego nie ja?”. A to oznacza, że uznawanie, że jakieś nieszczęście może nas ominąć, to jedynie iluzja, z którą prędzej czy później będziemy się musieli boleśnie skonfrontować. Co więcej pora uznać za stały element społecznej dynamiki to, że ludzie mają naturalne skłonności do przemocy, okrucieństwa, egoizmu i irracjonalności. Jak i to, że mają też naturalne tendencje do niezwykłego poziomu współpracy, empatii i racjonalności. Na szczęście tendencje prospołeczne miały ogólną przewagę ewolucyjną nad tendencjami antyspołecznymi w adaptacji biologicznej i kulturowej i wciąż to w naszych rękach pozostaje czy uda nam się jako społeczeństwu te tendencje utrzymać.
Czy manifest dr Lewisa oznacza, że nie ma już żadnej nadziei? Otóż jest dokładnie odwrotnie – daje nam nową nadzieję. Tak samo jak odkrycie, że kiedy stoimy na rozchwianej rachitycznej kładce, na której właśnie skończyły się poręcze jeszcze nie oznacza, że musimy spaść w przepaść. Oznacza jedynie, że musimy poszukać możliwości takiego balansowania naszym ciałem, by sobie w tej sytuacji poradzić. W tym celu trzeba przewartościować widzenie siebie w świecie – kiedy pogodzimy się z tym, że poszukiwania sensu na zewnątrz nie przynoszą żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi jesteśmy w stanie dostrzec i zaakceptować, że to nie nasze życie nadaje sens nam, ale my życiu. Nic nie stanie się lepsze bez naszego udziału i nic nie stanie się sensowne, dopóki sami nie przejmiemy inicjatywy w definiowaniu sensu. Pamiętajmy jednak, że idea dr. Lewisa, mimo iż pojawia się coraz częściej wśród innych naukowców i autorów artykułów nie stoi w sprzeczności z poglądem, w którym odkrycie sensu istnienia jest ściśle związane z odkryciem naszej własnej wewnętrznej duchowej ścieżki, w której celowość naszego istnienia wiąże się z konkretną misją, czy zadaniem do wykonania w życiu. Lewis przekonuje jedynie do tego, by przestać oczekiwać, że cokolwiek pochodzące ze świata zewnętrznego zapewni nam poczucie sensu. Te możliwości się już po prostu nieodwracalnie wyczerpały. A zatem to przewartościowanie świata, na które z taką nadzieją czekamy rozpoczyna się od znalezienia sensu wewnątrz siebie, bez konieczności szukania wsparcia w tym, czego na zewnątrz doświadczamy. A najlepszym dowodem na słuszność tej tezy są wyniki badań przeprowadzone na Uniwersytecie Waszyngtońskim, w których udowodniono, że istnieje sposób na wyciszenie i uspokojenie aktywności sieci trybu domyślnego i jej imperatywu konieczności poszukiwania sensu pomiędzy tym co zewnętrzne a tym co wewnętrzne i tendencją do deregulacji, kiedy takie poszukiwanie nie przynosi rezultatów. Łatwo się domyślić co jest tym sposobem, prawda? Tak, to medytacja. W badaniach tych wykazano, że u osób w miarę często oddających się praktyce medytacji sieć trybu domyślnego była w ciągu dnia dużo mniej aktywna niż u pozostałych, w efekcie czego byli dużo bardziej odporni na poddanie się psychicznym zaburzeniom. Ale co najważniejsze – osoby te znajdowały sens poza działaniem sieci trybu domyślnego. I to jest najbardziej skuteczne koło ratunkowe, które możemy zaoferować sami sobie stojąc na rozchwianej górskiej kładce we mgle.
Pozdrawiam