Transkrypcja tekstu:
Oto Grażyna i Stefan zorganizowali wczoraj wspólnego Sylwestra dla znajomych. To pierwsza ich impreza zorganizowana na tajnych kompletach, ale oglądali ostatnio kilka filmów wojennych, więc wiedzą co i jak. Pozasłaniali okna kocami i napożyczali słuchawek bezprzewodowych – akurat zaprzyjaźniona i lockdownowo zamknięta pobliska cicha dyskoteka miała ich pod dostatkiem, więc nie było problemu. Ustalili hasło „żyrafy wchodzą do szafy” – to przynajmniej wszyscy znają, więc poco wymyślać nowe. I siedzą ze swoimi tajnymi współtowarzyszami niedoli, jak Hary Poter z Hermioną w opustoszałym świątecznym Hogwarcie. No, nie wszyscy siedzą, bo szwagier Stefana stoi, a raczej dość dziwnie podryguje. Nawet przez chwilę wszyscy myśleli, że ma agonalne drgawki, ale okazało się że tańczy. Tyle że w słuchawkach ktoś mu złośliwie zapodał techno. Na szczęście jest prąd, a jak jest prąd, to jest też zimna wódka i nocne rodaków rozmowy. Siedzą więc i knują, jak spiskowcy w Biesach Dostojewskiego. Zaś na główny plan wybija się rozmowa o nadchodzącym 2021 roku, czyli nie jest dobrze. Anka mówi, że jakby nawet szczepili po dwa miliony na miesiąc, to akcja osiągnięcia odporności społecznej, zaraz zaraz – tu Anka liczy na palcach i popija winem, gdyż jest elegancka – to wychodzi jakieś półtorej roku. „Jeszcze półtorej roku w maskach?” – wkurza się tym razem szwagier Grażyny – „a mówiłem, żeby emigrować do Francji!”. „Do Francji? – tu nie wytrzymuje Stefan – tęskno ci za godziną policyjną?”. „To gdzie emigrować?” – mruga oczkami szwagier Grażyny. „No właśnie, tak to wszystko popsuli, że już nie ma gdzie” – smutno kończy Stefan i łapie za kieliszek. „Ale wiecie – wtrąca się Grażyna – podobno już jest Era Wodnika i świat się zmieni. My się zmienimy. Ja, ty i szwagier. Będzie inna świadomość.” „A potem se włączymy telewizor i świadomość szlag trafi” – dopowiada Stefan. No cóż – zostawmy tę imprezową gromadkę i pozwólmy się im wyspać, a póki nie odeśpią my możemy się zastanowić co tak naprawdę zadziało się w głowach naszych ulubieńców. Zresztą nie tylko ich, prawda? Otóż cała nasza otaczająca rzeczywistość, wszystkie komunikaty, które do nas spływają: osądy, przewidywania, wnioski tak naprawdę inkorporują nam jeden kluczowy schemat często podświadomego lęku o brak możliwości uniknięcia jakiegoś rodzaju negatywnych przejawów rzeczywistości, w efekcie których pojawia się nieznośny dyskomfort. Ten złożony lęk – gdyby Carl Gustav Jung dożył naszych czasów – zostałby przez niego osadzony w obszarze świadomości zbiorowej, bo nie jest on dzisiaj domeną jedynie indywidualną, czy też nie jest związany za jakąś konkretną grupą zawodową, etniczną, czy społeczną. Gdybyśmy zaś użyli perspektywy Hawkinsa to powiedzielibyśmy że ten lęk obniża społeczny poziom świadomości na ten moment (lub właśnie blokuje możliwość jej wzrostu). Zaś w perspektywie energetycznej – na przykład takich ostatnio modnych autorów jak Łazariew czy Melchidezek – że mamy do czynienia ze spadkiem zbiorowej energii. Jeśli zaś chcemy zdobyć umiejętność radzenia sobie z tym lękiem, to najpierw trzeba przyjrzeć mu się nieco bliżej. Tak naprawdę źródło tego lęku skrywa się w jednym z atawizmów, czyli systemów percepcji emocjonalnej, który odziedziczyliśmy po naszych jaskiniowych praprzodkach. U jego podstaw stoi atawizm, który ogniskuje naszą uwagę na ekstremalnych faktorach osi – przyjemnej versus niebezpiecznej. W tej strategii postrzegania rzeczywistości poświęcamy dużo większą uwagę na unikanie niebezpieczeństw i dążenie do przyjemności, czyli na skrajne wartości osi, niż na jej pełne spektrum, czyli na przykład na te aspekty, które nie są ani zagrożeniem, ani też przyjemnością i z których tak naprawdę w większości składa się nasze życie. Oczywiście, jeśli udaje nam się żyć tak by unikać zagrożeń, niebezpieczeństw, czy jakiegokolwiek dyskomfortu to wspaniale. Jednak problem zaczyna się wówczas, kiedy te negatywne przejawy życia pojawiają się mimo naszych uników i na ich pojawianie się nie mamy wpływu. I tutaj są dwie wiadomości – jak zwykle dobra i zła. Zacznę od złej. Otóż ta perspektywa unikania tego co nieprzyjemne jest nie tylko zakodowana w naszych emocjonalnych genach, ale też podsycana przez całe nasze życie. Dzieje się tak wówczas kiedy doświadczamy gloryfikacji szczęścia, jako stanu idealnego, który jest równoznaczny z brakiem konieczności mierzenia się czymkolwiek co jest nieprzyjemne. Taką gloryfikację otrzymujemy w socjalizacyjnym prezencie od naszych rodziców, nauczycieli, mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz niestety również w trakcie zorganizowanego na tajnych kompletach Sylwestra. Jak pisze dr Michelle Maidenberf – adiunkt na Wydziele Terapii Poznawczo-Behawioralnej Uniwersytetu Nowego Jorku: „Presja unikania dyskomfortu tworzy oczekiwanie, że istnieje szybkie rozwiązanie większości problemów, które stanowią dla nas wyzwanie i wywołują negatywne uczucia. Jeśli zaś nie możemy w szybki sposób naprawić tego, co sprawia że czujemy się źle, to uznajemy, że zawiedliśmy i że to z nami jest coś zasadniczo nie tak”. I tutaj warto zwrócić uwagę, że gro rozwiązań, które uznajemy w sytuacji naszego lęku przed brakiem możliwości uniknięcia kłopotów osadzamy w przeszłości. A dokładniej mówiąc uznajemy że rozwiązanie to powrót do tego co było. I to jest ta zła wiadomość – ponieważ na co wskazuje logika – nie da się wrócić do tego co było, bo tego co było już nie ma. Jest to co jest. Kiedy więc posiłkujemy się wizją możliwości przywrócenia poprzedniego porządku zawsze będziemy rozczarowani i de facto nasz spadek energii nie tylko nie rozstanie powstrzymany, ale znacznie pogłębiony. Pora jednak na dobrą wiadomość, a jest ona taka, że ten lęk nie jest po prostu nasz. Jak każdy atawizm został jedynie przez nas zinternalizowany, w którym to procesie uznaliśmy go za nasz własny, jednak kiedy odwrócimy ten proces okazuje się, że tak naprawdę to jedynie lęk, który dostaliśmy od naszych poprzedników i który dodatkowo został wzmocniony przez wszystkich tych, którzy nas otaczają i którzy zgodnie z tą fatalną tradycją również z tym lękiem nie potrafią sobie poradzić. A nasi poprzednicy – czy byli to rodzice, dziadkowie, pradziadkowie, czy też jaskiniowcy wcale nie byli nie omylni. A to m.in. oznacza, że ich wyuczone reakcje na rzeczywistość wcale nie muszą być dla nas wzorem, bo po pierwsze nie jesteśmy nimi, a po drugie rzeczywistość się od ich czasów znacznie zmieniła. To trochę tak, jakbyśmy dostali testament, w którym okazuje się, że jesteśmy spadkobiercami jakiegoś krewnego, który sprezentował nam zadłużony dom. Z jednej strony cieszymy się, bo zyskaliśmy akt własności, ale z drugiej strony trzeba teraz spłacić długi. Więc zanim się nie okaże, czy czasem zadłużenie nie przewyższa wartości domu niespecjalnie jest się z czego cieszyć, prawda? Istnieje więc inne rozwiązanie – zawsze możesz zrezygnować z przyjęcia spadku. Problem w tym, że wówczas trzeba by pokonać kolejny atawizm, w którym strata jest dla nas na skali emocji dużo bardziej negatywnie angażującym doświadczeniem, niż pozytywnie angażujący zysk o tej samej wartości. I niestety ta kaskada atawizmów potrafi nie mieć końca – oczywiście dopóki nie uświadomimy sobie, że każdy kolejny również tak naprawdę nie jest nasz.
Co zatem zrobić u progu 2021 roku, który nie zapowiada się niestety jako lepszy niż jego, chyba w ostatnich dekadach najbardziej fatalny, poprzednik? Czy można się pozbyć tego lęku, którego podstawą jest świadomość braku możliwości uniknięcia tego, co negatywne? Otóż tak, ale to stopniowy i dość wymagający proces. Prześledźmy zatem jego główne punkty.