Transkrypcja tekstu:
Spotkaliście się kiedyś z takim określeniem „po jego, czy jej twarzy widać ilość przeczytanych książek”?, albo „o, po tej buzi widać, że myśl w tej głowie już od dawna nie zagościła”, albo jeszcze inaczej „dobrze lub źle jemu czy też jej z oczu patrzy”? Powyższe powiedzonka świadczą o tym, że przyjmujemy iż w jakiś zadziwiający sposób na naszych twarzach widać nasz intelekt, cechy charakteru, oczytanie czy też czasem nawet wykształcenie. To twarz często jest tym buforem, który ostrzega przed znajomościami lub też do ich zawarcia nakłania. To twarz właśnie stanowi nasz koronny argument w mentalnej konstrukcji „wiem czego, po niej lub po nim się spodziewać”. Twarz, a właściwie to co z niej czytają inni jest współcześnie jedną z naszych kluczowych wizytówek w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Stefan widzi Zosię po raz pierwszy i pomijając jej walory urody wnioskuje z obserwowanej zosinej twarzy, czy będzie to dobra towarzyska inwestycja na jeden wieczór, kilkumiesięczny luźny związek, czy też na spędzenie ze sobą reszty życia wraz ze wspólnymi świętami u teściów, kredytem na samochód i gromadką progenitury mającą zapewnić im dwojgu darmową opiekę medyczną na stare lata. Zosia zaś widząc zapatrzone weń oczy Stefana wnioskuje o prawidłowości zestawu genów, umiejętności radzenia sobie z zawodowymi wyzwaniami i wielu innych czynnikach plasujących Stefana w jej prywatnym rankingu potencjalnych rycerzy na białym koniu. A wszystko to jedynie na podstawie tego, co oboje czytają ze swych twarzy. I teraz skoro już wiemy, że ten system działa w obydwie strony powinniśmy tak naprawdę odetchnąć z ulgą, bo przecież jeśli tyle aż rzeczy możemy wyczytać z ludzkich twarzy, to nasz poziom odporności na ewentualne oszustwo i unikanie niebezpieczeństw – w tym toksycznych związków – powinien być z biegiem lat coraz to wyższy. Skoro tak, to czemu pod tym względem dajemy się tak często oszukać? Czemu nasza wstępna ocena, podjęte wnioskowanie okazuje się po jakimś czasie błędne? Sporo światła na odpowiedź na powyższe pytanie rzucają badania, których wyniki opublikowano w lipcu tego roku na łamach Science Daily. Badania przeprowadzono w Centrum Medycznym Uniwersytetu w Georgetown na mężczyznach, którzy poddali się zabiegom plastycznej chirurgii twarzy pomiędzy 2006 a 2016 rokiem. Początkowym założeniem badaczy było porównanie wyników postrzegania twarzy przed i po operacji, czyli przed i po określonej zmianie wyglądu konkretnej części twarzy i porównanie ich z wynikami badań analogicznej grupy kobiet. Chodziło o potwierdzenie, że chirurgia plastyczna twarzy, podobnie jak w przypadku kobiet może mieć wpływ na postrzeganie kobiecości i męskości, a także atrakcyjności płciowej. Jednak wyniki okazały się dość zaskakujące. O ile poprawki urody kobiecej twarzy są postrzegane przez postronnych obserwatorów w kategoriach oceny cech związanych z odpowiednim poziomem kobiecości (po operacjach plastycznych odnotowano znaczny wzrost ocen określanych terminami „bardziej kobieca”), to w przypadku mężczyzn wyniki były zupełnie inne. Do tej pory uważano, że atrakcyjność męskiej twarzy ma związek z takimi atrybutami wyglądu jak wydatne kości policzkowe, kwadratowa szczęka i wydatny podbródek. U kobiet zaś to bardziej zaokrąglone policzki, większe oczy i usta. O ile jednak u kobiet głównie brano pod uwagę cechy związane z atrakcyjnością płciową, to w badaniu mężczyzn nie sugerowano badanym – czyli grupie porównującej zdjęcia mężczyzn z przed operacji i po – na jakie cechy mają zwrócić uwagę pozostawiając pod tym względem pełną dowolność. Zatem badani nie oceniali czy twarz – jak w przypadku badań dotyczących kobiet – zyskała na atrakcyjności czy nie, ale jakie w ogóle zmiany w niej zaszły. Po pierwsze okazało się że domniemane cechy atrakcyjności (jak szczęka, podbródek, czy kości policzkowe) nie biorą udziału w odbiorze atrakcyjności. Po drugie zaś wyszło na jaw jakie konkretne zmiany wpłynęły na postrzeganie cech charakteru. I tak dla przykładu – okazało się, że podniesienie górnej powieki powoduje zwiększenie społecznego postrzegania sympatii i wiarygodności. Podniesienie brwi oznaczało dla badanych wnioskowanie na temat większych tendencji do podejmowania ryzyka. Podciąganie skóry twarzy, tzw face lift miał również znaczenie dla wrażenia sympatii i wiarygodności, zaś atrakcyjność zmieniała się nie wraz ze zmianą kości policzkowych, szczęki i podbródka, ale wyłącznie nosa. Co zaś z męskością? Okazało się w tych badaniach, że wyłącznie jedna procedura miała wpływ na zwiększenie tej cechy i był to lifting szyi. Profesor otolaryngologii w Georgetown School of Medicine i jednocześnie autory tych badań Steven Reelly mówi, że „subtelne zmiany w neutralnym wyglądzie twarzy są wystarczająco silne, aby zmienić osądy osobowości”. A to oznacza, że obecnie za pomocą chirurgii plastycznej możemy zmienić społeczne postrzeganie nas samych, wraz z naszymi cechami osobowościowymi. Jakie to ma znaczenie dla naszego życia? Ogromne, bo wraz z tą zmianą możemy wpłynąć na budowanie postrzegania nas samych w związkach, czy też w sytuacjach rekrutacji zawodowych. To rewolucyjna zmiana, która… no właśnie czy aby na pewno jest uczciwa? Czy poprawianie natury po to, by wywołać lepsze, ale niestety często błędne wrażenie na pewno jest ok? Czy to czasem nie rodzaj oszustwa? I to zbudowanego na naszych błędach percepcyjnych, które i tak popełniamy nawet bez operacji plastycznych po drugiej stronie? Jakie powinniśmy wyciągnąć wnioski z tych badań – które na pewno nie są ostatnie, bo przecież otworzyły istną Puszkę Pandory i jednocześnie dały zaproszenie dla jeszcze większej rzeszy ludzi uznających, że warto poprawić swą twarz by zbudować lepsze wrażenie na swój temat?
Otóż dla nas najważniejszą informację stanowi udowodniony w tychże badaniach przerażający fakt. Otóż wnioskujemy na temat ludzkich cech charakteru, na podstawie niewielkich detali znajdujących się na naszej twarzy. Skoro przesunięta o milimetry w górę lub w dół górna powieka wpływa na postrzeganie naszej wiarygodności, to oznacza, że właśnie dostaliśmy precyzyjną informację jak oszukiwać innych i jednocześnie równie precyzyjną diagnozę tego, czemu czasem zawodzimy się na innych ludziach i musimy zweryfikować swoją ocenę i wrażenia, które na nas początkowo zrobili, czy też nasz wewnętrzny imperatyw każący nam podążać za tym co bierzemy za atrakcyjne i jednocześnie unikać tego przeciwieństw. Oznacza to ni mniej nie więcej, że wnioskowanie na podstawie wyglądu ludzkiej twarzy musi być siłą rzeczy ułomne i wprowadzające w błąd. Nawet jak nie mylimy się w iluś wypadkach, to jeszcze nie oznacza, że nie pomylimy się w pozostałych. Do tego dochodzi jeszcze jeden, dodatkowy współczesny czynnik – otóż poprawienie zewnętrznych cech twarzy w drobnych jej fragmentach jeszcze nigdy nie było tak łatwe jak obecnie, co dodatkowo utrudnia prawidłowe rozpoznanie „z kim mamy do czynienia”, „czy ktoś wcześniej przeczytał jakąś książkę, czy tylko widział jej okładkę” i wreszcie czy na tej „buzi myśl kiedykolwiek zagościła czy też nie”. Możemy się po prostu w ten sposób okrutnie pomylić i w efekcie tej pomyłki nie tylko skrzywdzić kogoś, na czyj temat w ten sposób wnioskujemy, ale też przede wszystkim skrzywdzić samych siebie lokując czas i energię pod niewłaściwy adres.
W filmie „Szczęśliwego Nowego Jorku” postać grana przez Bogusława Lindę przekonuje swoich towarzyszy emigracyjnej niedoli, że „twarz ma być częścią ubrania a nie oknem duszy” i to z pozoru całkiem niezła rada. Problem w tym, że kiedy na swej drodze spotykamy same dobrze ubrane twarze coraz trudniej nam będzie rozpoznać z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Bo zmiana samej twarzy, której nie towarzyszy rzeczywista zmiana naszego charakteru, właściwości i tego jakimi tak naprawdę jesteśmy ludźmi to trochę za mało. Operacyjna zmiana wysokości brwi jest przecież prosta. Dzięki temu – jak mówią badania – będziemy sprawiali wrażenie bardziej wiarygodnych. Co jednak począć z samą wiarygodnością. Jestem przekonany, że kiedy ona się zmieni na lepsze, plastyczna ingerencja chirurgicznego skalpela w zmianę brwi nie będzie już potrzebna. Pozdrawiam