Transkrypcja tekstu:
Kiedy poznaje się dwoje ludzi, niezależnie od tego jaka konfiguracja relacyjna ich będzie łączyć, najpierw następuje faza rozpoznawcza. Okres, w którym obydwie strony chcą się przekonać kim dla siebie mogą się stać. Oczywiście za każdym razem będziemy mieli w takiej sytuacji do czynienia z heurystycznym wnioskowaniem i całą masą błędów atrybucji, o których szerzej opowiadałem we wcześniejszych mini-wykładach. Tym razem jednak chciałbym się przyjrzeć innemu zjawisku, a mianowicie temu co jest odpowiedzialne za to, że dwie strony początkującej relacji zaczynają się ze sobą dogadywać, pojawiają się pierwsze zalążki nici sympatii czy też zostaje otwarta możliwość współpracy. Cóż to takiego? Czy ten moment jest może sygnalizowany jakimś konkretnym komunikatem, emocją czy zachowaniem? Otóż jednym z najistotniejszych czynników, które stają się dla naszego mózgu sygnałem potwierdzającym pozytywną energię w budowanej relacji jest śmiech. Kiedy ktoś opowiada coś zabawnego a my reagujemy śmiechem, jednocześnie informujemy tego kogoś, o tym, że nasze poczucie humoru jest synchroniczne, że nadajemy na tych samych falach, że śmieszą nas te same dowcipy, sytuacje, czy powiedzonka.Wspólny śmiech przenosi relację na kolejny poziom – zaczynamy się czuć dobrze w towarzystwie osoby, która dzieli się z nami swoim humorem lub też z humorem reaguje na naszą narrację. Czujemy się wtedy zrozumiani, zaakceptowani i interesujący. Śmiech przełamuje lody, przybliża ludzi do siebie i obiera relację z męczącego usztywnienia. Kiedy się pojawia przestajemy się jednocześnie lękać o to czy na pewno zostaniemy właściwie odebrani i oddychamy z ulgą, bo wreszcie nie trzeba się już spinać. To dlatego dobrzy mówcy zaczynają od dowcipu – rozbawiona publika będzie zupełnie inaczej i dużo cieplej reagowała na mówiącego. Z kategorii sztywniaka wrzuci go do kategorii swój chłop, a w tej kategorii można sobie na dużo więcej pozwolić, dużo więcej przekazać i spowodować że wszyscy w trakcie wykładu będą się wcale nieźle bawić. Śmiech musi być też składową dobrego szkolenia – inaczej ludzie zanudzą się przekazywaną merytoryką, a czas będzie się im niemiłosiernie dłużył. Możemy więc uznać, że śmiech stanowi narzędzie zjednywania sobie ludzi. No dobrze – ktoś pomyśli – to wystarczy, że przygotuję sobie jakiś żart, wywołam jego powiedzeniem salwę śmiechu nowo poznanej osoby i ta mnie od razu polubi? Otóż nie działa to w tak prosty sposób, ponieważ istnieje jeszcze rodzaj społecznego konwenansu, w którym śmiech stanowi narzędzie określonego interesu i wtedy działa dokładnie odwrotnie. Ale najpierw przyjrzymy się kilku przykładom: oto stoisz na firmowym korytarzu i jesteś świadkiem sceny, w której kierownik działu chcąc się przypodobać prezesowi co drugie jego zdanie kwituje właśnie śmiechem, a wszyscy dookoła – łącznie z prezesem oraz tobą uciekają oczyma gdzie pieprz rośnie starając się nie zauważać poziomu tej żenady. Kierownik tymczasem stara się jak może, a mimo to słyszysz w tym śmiechu fałszywą nutę. Drugi przykład – oto na scenę wychodzi motywacyjny mówca, który przygotował sobie kilka dowcipów na okoliczność swego wystąpienia. Jednak nie specjalnie mu wyszły co próbuje zatuszować gromkim śmiechem. A ty siedzisz na widowni i wiesz, że nie ma nic bardziej okropnego niż gość śmiejący się z własnych dowcipów, podczas gdy nikogo na widowni to co powiedział nijak nie rozśmiesza. Im zaś dłużej się śmieje tym bardziej tragiczny ma to wydźwięk i w końcu zaczyna ci go być żal, bo już dawno nie widziałeś, by ktoś aż tak się sam zaorał. Przykład trzeci: oto jakiś polityk w telewizorze – nieważne z której politycznej strony – nie potrafiąc odpowiedzieć na pytanie dziennikarza wpada w nerwowy śmiech, mruga oczkami i stoi jak wryty. Już wszyscy wiedzą, że przed chwilą nałgał i wszyscy też wiedzą, że banda jego PR-owców nie przygotowała go na okoliczność takiej kompromitacji. Ty też to wiesz i nijak jego śmiechu nie masz ochoty podzielić. To tylko kilka przykładów, kiedy ten sam mechanizm śmiechu może działać dokładnie w przeciwną stronę – miast zjednywać sobie otoczenie skutecznie je odstręcza. A dzieje się tak z prostego powodu – otóż nasza ludzka umiejętność rozpoznawania nieszczerego śmiechu jest ponadkulturowa. Powyższe twierdzenie udowodnił Greg Bryant z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który przez dziesięć lat badał naturę śmiechu. Wyniki tych badań zostały ogłoszone w lipcu 2018 roku w Harvard Dataverse. W badaniach tych użyto dwóch rodzajów śmiechu – pierwszy pochodził z fragmentów rozmów zarejestrowanych pomiędzy przyjaciółkami, drugi był śmiechem „na polecenie” wykonywanym przez poproszone o to kobiety, nie będące zawodowymi aktorkami. Nagrania te były później emitowane dla 884 badanych pochodzących z 20 krajów, a ich zadaniem było odróżnienie śmiechu autentycznego od udawanego. Średni wynik rozpoznawalności śmiechu wyniósł aż 70%, a to oznacza, że 7 osób na 10 było w stanie precyzyjnie wskazać, które z prezentowanych dziesiątek nagrań przedstawiają śmiech fałszywy, a które prawdziwy. Chcesz spróbować? Oto cztery nagrania pochodzące z badań Bryanta: pierwsze, drugie, trzecie i czwarte. Potrafisz wskazać, na których z nich śmieją się rozmawiające ze sobą przyjaciółki, a na których słyszymy jedynie śmiech na polecenie? Obiecuję że rozwikłam te zagadkę na koniec mini-wykładu.
Badania Bryanta wykazały, że spontaniczny śmiech ma pewne cechy identyfikujące: głośność, wyższy dźwięk, szybsze wybuchy nieelastycznych dźwięków i więcej niedźwiękowego szumu w tle. Śmiech nieautentyczny z kolei wykorzystuję nasze zdolności naśladowcze, przez co dużo bardziej w brzmieniu zbliżony jest do zwykłej mowy. I te właśnie różnice cech akustycznych pozwalają nam w miarę precyzyjnie odróżnić obydwa śmiechy. Co więcej – późniejsze badania wykazały także że tę umiejętność posiadają już pięciomiesięczne noworodki. Ale to nie jedyne odkrycie badaczy – okazało się że istnieje różnica w możliwościach identyfikacji śmiechu w zależności od tego skąd pochodzimy. Ci z nas, którzy na co dzień egzystują w mniejszych, mniej uprzemysłowionych miejscowościach, gdzie w miarę bliskie relacje łączą nas ze stosunkowo dużą grupą ludzi – sąsiadów, rodziną, współpracownikami małej firmy potrafią dużo precyzyjniej rozpoznać fałszywy śmiech od tych z nas, którzy pracują w dużych firmach i mieszkają w dużych skupiskach ludzkich, czyli w warunkach, w których z natury rzeczy bliskie relacje z wieloma osobami nie są warunkiem egzystencji. Zatem kiedy pracujesz w małej firmie i egzystujesz w małej sieci bliskich relacji dużo szybciej wychwycisz fałsz śmiejącej się osoby, niż wówczas, kiedy twoim środowiskiem zawodowym jest korporacja, z dużą siecią relacji ale jednak niezbyt bliskich.
Idźmy jednak trochę dalej – by pokazać, kiedy i gdzie jesteśmy szczególnie narażeni na brak identyfikacji szczerości śmiechu – to niestety (lub stety) relacje damsko męskie szczególnie w ich początkowej fazie. Gdybyśmy spytali teraz sto przypadkowo spotkanych na ulicy kobiet o to, czy zdarzyło im się w życiu reagowanie śmiechem na dowcip czy żart nowo poznanego mężczyzny, czy też mężczyzny, z którym związek nie jest dłuższy niż rok, nie dlatego że dowcip był rzeczywiście śmieszny, ale wyłącznie dlatego, by ten mężczyzna poczuł się bardziej pewnie, bardziej męsko, czy też bardziej atrakcyjny towarzysko? Ile potwierdzających odpowiedzi byśmy usłyszeli? Otóż wynik tego testu kobiety znają doskonale, ale nie lubią się do niego przyznawać. Tak po prostu to działa – danie mężczyźnie poczucia pewności siebie jest elementem kobiecej gry, za pomocą której ona załatwia dla siebie określony cel. Czy to manipulacja? Hm… by odpowiedzieć na to pytanie przyjrzyjmy się pewnemu przykładowi. Siedzisz w restauracji i niecnie podsłuchujesz rozmowę pewnej pary siedzącej dwa stoliki dalej. Po ich zachowaniu widzisz, że to raczej świeży związek – pan próbuje wywrzeć na pani odpowiednie wrażenie, więc opowiada o swoich życiowych sukcesach i przygodach. W pewnym momencie przytacza jakąś zawodową historyjkę opowiadającą o jego zażyłej relacji z prezesem firmy, w której pracuje. Historyjka ma być dowcipna, ale niestety nie jest. Jest raczej żenująca, bo świadczy o tym, że pan opowiadający bardziej się podlizuje prezesowi niż z nim przyjaźni. Jednak ku twojemu zdziwieniu po usłyszeniu tej historyjki pani wybucha śmiechem i podsumowuje: „to rzeczywiście bardzo zabawne”. Ty zaś przecierasz oczy ze zdumienia. Bo po pierwsze nie ma się tu z czego śmiać a po drugie nieszczerość i fałsz jej śmiechu jest przecież oczywista, a tymczasem pan bierze jej śmiech za dobrą monetę, jakby w ogóle się nie zorientował, że pani się śmiała wyłącznie po to, by sprawić mu przyjemność. Jak to możliwe – że skoro 70% ludzi jest w stanie precyzyjnie wykryć fałsz za każdym razem, z każdym prezentowanym im śmiechem, ten gość tego nie potrafi? Odpowiedź jest prosta: przeszkodą jest jego własne ego. Ono nie widzi rzeczywistości obiektywnej – widzi to co chce widzieć. A chce widzieć roześmianą, dobrze się bawiącą partnerkę bo w ten sposób buduje samo siebie. A to że budowla oparta jest na fałszywych, więc dramatycznie niestabilnych filarach, to już inna sprawa. Jaki morał z badań Bryanta oraz powyższych przykładów – nie traćmy czujności na manipulacyjny faktor śmiechu, szczególnie wówczas, kiedy na co dzień pracujemy w dużych ludzkich środowiskach i w takich też mieszkamy. Wówczas tracimy zdolność do rozróżnienia śmiechu prawdziwego od fałszywego, co powoduje że tym samym stajemy się ofiarami łatwej manipulacji. Niezależenie od tego, jaki jest tej manipulacji cel, czy zdobycie naszego zainteresowania, skłonienie nas do określonych działań czy ustawienie na określonej pozycji w służbowej hierarchii. W byciu manipulowanym bowiem, nie ma niczego fajnego. A i jeszcze jedno – z prezentowanej wcześniej czwórki śmiechy numer 2 i 4 były fałszywe. Pozdrawiam