Syndrom oszusta? #70

Znikająca radość #69
12 września 2018
Zdrada przyjaciela #71
12 września 2018

Transkrypcja tekstu:
Scenka numer jeden: rozmawiają ze sobą dwie osoby. Jedna chwali się drugiej: w zeszłym miesiącu dostałam premię ale wiesz, tak naprawdę to nie wiem za co. Na co odpowiada druga: miałam tak dwa miesiące temu. Ciekawe kiedy oni się zorientują, że na te nagrody nie zasługujemy. Scenka numer dwa: Jasiu w domu chwali się otrzymaną w szkole szóstką. Ojciec pochyla się nad Jasiowym zeszytem, zniża głos, wbija w Jasia swój ojcowski surowy wzrok i pyta: czy aby na pewno słusznie nauczycielka cię tak oceniła? Nie – odpowiada Jasiu – po prostu akurat zapytała mnie o to co umiałem. Scenka trzecia: będąc na przyjęciu przypadkowo podsłuchujesz dwie rozmawiające właśnie o tobie osoby. Z ich rozmowy wynika, że wysoko oceniają twoją wiedzę czy też umiejętności w jakiejś konkretnej dziedzinie. Kiedy to słyszysz lekko się czerwienisz i myślisz: „O matko, gdyby one wiedziały, jak ja naprawdę o tym niewiele wiem!”. Trzy powyższe przykłady dotyczą niezwykle barwnego, ale jednocześnie dramatycznie dla nas destrukcyjnego syndromu oszusta. To przeświadczenie o tym, że to, za co kroś nas ceni, czy też sukces który nam się przydarzył nie jest efektem naszej pracy, talentu czy umiejętności ale raczej cudzej pomyłki czy też zbiegu okoliczności. Czujemy wtedy napięcie wynikające z różnicy pomiędzy tym, w jaki sposób sami oceniamy siebie, a tym w jaki sposób świat nas nagrodził – czy to poprzez opinię innych, czy to poprzez pozytywną rzecz, która nam się wydarzyła – jak właśnie dowolnej wielkości sukces, docenienie, dowartościowanie, czy wręcz zapłata za to co robimy i kim jesteśmy. To napięcie na tyle dyskomfortowe, że karze nam szukać wyjaśnienia przyczyn danego pozytywnego wyróżnienia w zjawiskach zewnętrznych, by w ten sposób znaleźć wyjaśnienie pozytywnych informacji na nasz temat. czegoś, czego nie chcemy przyznać o sobie. Czy to przypadłość rzadka? Nic bardziej mylnego – według badań przydarzyła się przynajmniej raz w życiu conajmniej siedmiu osobom na dziesięć! Czy dotyczy wyłącznie zahukanych ludzi o niskim poczuciu własnej wartości? Nic bardziej mylnego: przydarza się ludziom, o których w życiu byśmy tak nie pomyśleli. Wielokrotnie podawanym jako standardowy przykład tego zjawiska jest pewien wywiad opublikowany przez magazyn Fresh Air, którego Terremu Grossowi udzielił Tom Hanks. Było to tuż po premierze filmu Hologram dla króla, a więc całkiem niedawno, kiedy przez poprzednie lata swojej aktorskiej kariery Hanks udowodnił, że jest znakomitym aktorem. Cóż powiedział Hanks w wywiadzie? „Niezależnie od tego czego byś nie dokonał przychodzi w życiu taki moment, w którym zaczynasz się zastanawiać – jak ja się tutaj dostałem i kiedy oni wszyscy odkryją, że jestem oszustem i zabiorą mi wszystko co udało mi się do tej pory osiągnąć!”.
Syndrom oszusta przez ostatnie dekady był uznawany głównie za domenę osiągających sukces kobiet. A stało się tak za sprawą słynnego artykułu autorstwa dwóch psycholożek Pauline Rose Clance i Suzanne Imes zatytułowanego „Syndrom oszusta wśród kobiet osiągających sukces”, który wstrząsnął światem psychologii w latach siedemdziesiątych. Autorki dowodziły w nim, że to właśnie kobiety są szczególnie narażone na odczuwanie syndromu oszusta, co między innymi wynika z oczekiwań społecznych co do ich roli. W latach siedemdziesiątych wciąż przecież pokutowało przekonanie, że sukces odrywa kobietę od przypisanej jej roli matki i żony, a co za tym idzie gospodyni domowej. Zatem jej sukces był źle widziany, co sprawiało, że wiele kobiet uznawało go za po prostu nieuzasadniony. Do tego to uczucie doskonale wpisywało się w powszechną i podsycaną społecznie kobiecą niską samoocenę. Później na przestrzeni lat ten pogląd został przewartościowany. Uznano, że samo słowo syndrom jest nieadekwatne, bo zjawisko to nie wyczerpuje kryteriów zespołu psychologicznego, a więc jest bardziej doświadczeniem, z którym borykają się ludzie. Z drugiej strony zakwestionowane zostało również przypisywanie tego zjawiska w głównej mierze kobietom osiągającym sukces, piastującym ważne stanowiska, czy też robiącym po prostu zawodową karierę. W 1993 roku, sama Pauline Clance, profesor psychologii, przyznała, że jej teoria lokująca syndrom oszusta jako problem kobiet jest niepoprawna, bo tego typu zjawiska doświadczają w równym stopniu mężczyźni. Całoś zaś nie jest zarezerwowana wyłącznie dla osób robiących karierę w biznesie, ale w równym stopniu przytrafia się wszystkim: od aptekarzy, przez księgowych, po nauczycieli. Mamy więc do czynienia z raczej powszechnym doświadczeniem nie oszczędzającym praktycznie nikogo.
Co zatem zrobić w sytuacji, w której pojawia się w nas doświadczenie, w ramach którego nie czujemy byśmy zasługiwali na to co otrzymujemy, co się wydarza, czy też co zostało nam powierzone? Po pierwsze najwyższy czas nauczyć się oddzielać odczucia od faktów. Emocje nie są faktami, to jedynie nasza reakcja na rzeczywistość, a nie rzeczywistość. To że czujemy, że coś jest takie jakie czujemy, wcale nie oznacza, że takie rzeczywiście jest. Emocje rzadko kiedy mają swe odzwierciedlenie w faktach – to jedynie nasza tych faktów interpretacja. Po drugie unikajmy porównań z innymi. Kiedy to robimy, to tak naprawdę postępujemy krok w przedsionek piekła. Kiedy staramy się coś osiągnąć i patrzymy na tych którzy nas wyprzedzają zawsze widzimy ich podróż w stronniczy sposób. Porównanie z innymi nigdy nie przyniosło nic dobrego, ponieważ nie mamy dostępu do całej wiedzy na temat innych. To, że oceniamy kogoś jako super inteligentnego, utalentowanego i odnoszącego należne mu sukcesy szczęściarza, jeszcze nie oznacza, że tak jest w rzeczywistości. Nie wiemy bowiem ile musiał włożyć wysiłku, pracy i samozaparcia w to co teraz sobą reprezentuje. Podobnie jak nie wiemy z iloma porażkami i przeciwnościami losu po drodze musiał sobie poradzić. Nie wszystko wszystkim przychodzi łatwo i bezboleśnie. Kiedy zaś porównujemy się do kogoś innego, tak naprawdę nie równamy się do niego, ale jedynie do naszych własnych wyobrażeń tej osoby. Po trzecie nie zapominajmy, że każdy kto zaczyna coś nowego, jakieś nowe wyzwanie, nowe doświadczenie musi przejść okres, w którym niespecjalnie wie z czym się tak naprawdę mierzy. Każdy musi przejść okres kompletnej dezorientacji i nieznajomości rzeczy. Nikt nie staje się od razu specjalistą w tym co robi. I tutaj różni ludzie wypracowują różne strategię na początek. Jedni robią dobrą minę do złej gry, inni udają że od dawna się na tym znają, a jeszcze inni jadą na bezczelnego licząc, że ich urok i siła przebicia jakoś ukryje ich początkową ignorancję. Jednak na początku drogi wszyscy jesteśmy ignorantami. Gdybym dwadzieścia lat temu wiedział to co wiem teraz, to nie popełnił bym tych wszystkich błędów, które popełniłem i których wspomnienie wywołuje czasem większe zażenowanie, niż oglądanie niektórych motywacyjnych występów. Ale z drugiej strony, gdyby nie te błędy i to czego się dzięki nim nauczyłem, nie byłoby mnie tu gdzie teraz jestem. Okres ignorancji to frycowe. To opłata za późniejszy sukces – niezależnie od tego w jak wielkich czy też małych skalach tenże sukces będziemy mierzyć. Po czwarte wątpliwość czy na coś zasługujesz, jest naprawdę o wiele lepsza niż permanentny brak takich wątpliwości. Ludzie, którzy nigdy nie wątpią w swoje możliwości prędzej czy później wywracają się i to z olbrzymim hukiem. Problem nie leży w tym, że na określonym etapie swojej drogi nie znasz wszystkich odpowiedzi, ale wyłącznie w tym, czy chcesz je poznać. Problem nie leży w tym że czegoś nie wiesz, ale jedynie w tym, czy starasz się tę niewiedzę uzupełnić. Bo wątpliwości – również, a może przede wszystkim te, które zgłaszamy w stosunku do samych siebie, mogą być doskonałym motorem napędowym naszego rozwoju. Ten sam Tom Hanks powiedział, że to że w ogóle chodzimy jest aktem wysokiej wiary. Bo przecież nasze własne wątpliwości powinny być wystarczającą przeszkodą w podejmowaniu jakichkolwiek czynności. Jednak chodzimy! Bo te same wątpliwości paradoksalnie stają się dla nas motywacją do podejmowania działań. Przełamujemy je każdego dnia. I każdego dnia okazuje się, że było warto. Pozdrawiam.