Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: wybierasz się do teatru. To ma być premiera, po niej odbędzie się bankiet, na którym spotkasz kilku znajomych oraz pewnie innych ważnych dla ciebie osób. Zatem szykujesz się, by dobrze wyglądać, bo przecież nie wypada pójść w stylu casual friday. Żeby się nie spóźnić – bo przecież trochę wstyd przeciskać się między rzędami po rozpoczęciu przedstawienia, dokładnie obliczasz, kiedy należy wyjść z domu, żeby dojechać do teatru samochodem. Pamiętasz jednak, że kiedyś już byłeś w tym teatrze i to też w piątek i prawie dokładnie o tej samej porze. Wówczas dojechanie z domu do teatru, wraz z zaparkowaniem i przejściem przez foyer zajęło ci nie więcej niż piętnaście minut. Spektakl zaczyna się o szóstej, zatem na kwadrans przed rozpoczęciem wychodzisz z domu. Niestety, kiedy dojeżdżasz do teatru jest już pięć po szóstej a na dodatek nie możesz znaleźć pustego miejsca parkingowego. Mruczysz wkurzony pod nosem: „jak to możliwe?” przecież tak dokładnie to wszystko zaplanowałeś. A tu klops – jeśli nie chcesz narobić sobie obciachu, musisz przeczekać do pierwszego antraktu stojąc przed wejściem na salę i gapiąc się w premierowy afisz. Jeśli przydarzyła ci się w życiu taka lub podobna przygoda, to oznacza, że w tym całym dobrym planie nie wziąłeś pod uwagę jednej, ale jakże szczególnej rzeczy: oto poddałeś się zjawisku nazywanym myśleniem magicznym. To taki rodzaj myślenia, w którym oczekujemy, że nasze zachowanie przyniesie dokładnie założony rezultat, tylko dlatego że już kiedyś taki rezultat to samo zachowanie przyniosło. O ile jednak w teatrze – zgodnie z powyższym przykładem drogi do teatru, na który powołują się tacy badacze ludzkich zachowań jak Sullivan i Thompson – nie spotyka cię za myślenie magiczne jakaś superdotkliwa kara, to w innych obszarach życia, już tego typu myślenie zazwyczaj nie uchodzi nam płazem. Przyjrzymy się temu procesowi z bliska. W myśleniu magicznym utożsamiamy nasze myślenie z efektami rzeczywistymi. Tak jak w przykładzie z teatrem – myślimy że zdążymy na przedstawienie, więc oczekujemy, że ta sztuka się na pewno uda. Jak zatem powstaje takie myślenie? Wyobraźmy sobie, że gramy w ruletkę. Jednak za każdym razem kiedy obstawiamy jakiś numer nie mamy szczęścia i wygrywa ktoś inny. Po chwili podchodzi do nas ktoś i instruuje – żeby wygrać, trzeba, zanim się obstawi, najpierw pochuchać w żeton. No dobra, czemu nie spróbować. Chuchamy wiec w żeton i rzeczywiście pada wygrana. Nasz mózg natychmiast produkuje nowe połączenie nerwowe – oto chuchnięcie w żeton zaczyna być tożsame z wygraną. Od tej chwili zaczynamy przed każdym obstawieniem chuchać w żeton, bo jesteśmy przekonani, że znaleźliśmy sposób na wygraną. Jednak rzeczywistość ruletki szybko wylewa na nas zimny prysznic. Kolejne obstawianie numerów przynosi wyłącznie straty. Tyle, że teraz mamy nowy problem – myślenie magiczne zmotywowało nas do obstawienia większej ilości gier, niż wówczas gdybyśmy nie uwierzyli, że chuchanie przynosi wygraną. Tymczasem w grze działa przypadek, szczęśliwy traf, szczęście początkującego i wiele innych zabawnych rzeczy. Chuchanie do nich się jednak nie zalicza. Pokażmy to na jeszcze innym przykładzie. Oto twój relacyjny partner nabroił – powiedzmy, że podjął jakąś ważną dla was decyzję, bez uzgodnienia z tobą. Na przykład wydał wasze wspólne oszczędności na inwestycję, która okazała się nietrafiona. Zainwestował w jakiś fundusz, czy inne akcje. A uczynił tak dlatego, że kiedyś przed laty zainwestował trochę grosza w podobne przedsięwzięcie i udało mu się całkiem przyzwoicie na tamtej inwestycji zarobić. Jednak teraz – kiedy posłużył się myśleniem magicznym, w którym uznał, że myślenie (czyli wirtualny koncept w głowie) jest tożsame z efektem rzeczywistym (faktyczną reakcją rzeczywistości) – niestety stracił. Oczywiście cała akcja kończy się awanturą, jednak w końcu ten grzech zostaje mu odpuszczony. Przyjrzyjmy się tej sytuacji bliżej i spróbujmy odpowiedzieć na przewrotne pytanie: co zrobi, kiedy przyjdzie mu ponownie taki pomysł do głowy? Możliwe że już nie zainwestuje więcej w niepewny interes, ale czy na pewno jakąś kolejną ważną decyzję z tobą przedyskutuje? Czy nie nauczył się właśnie nowego magicznego myślenia, według którego kolejna samodzielna decyzja zostanie mu odpuszczona, bo przecież właśnie mu się upiekło? Powyższy przykład nie oznacza, że nie powinniśmy nikomu nigdy wybaczać i każde przewinienie podsumowywać karą publicznej chłosty. Oznacza jednak, że warto czasem brać pod uwagę mechanizm myślenia magicznego.
Jak się dobrze zastanowisz ten rodzaj myślenia jest wszechobecny. Można go znaleźć w kreatywnej księgowości, polityce oraz olbrzymiej liczbie ludzkich decyzji podejmowanych na jego podstawie. W ekstremalnych wypadkach ludzie myślący magicznie konstruują własne nowe światy, zupełnie niedorzeczne rzeczywistości i są głęboko przekonani, że ich myślenie przynosi określony, dokładnie przewidywalny skutek. Wówczas ten myślowy konstrukt staje się tak silnym drogowskazem, że mimo wielu porażek podejmują wciąż na nowo kolejne próby utożsamienia myślenia z działaniem. I mimo, iż rzeczywistość za każdym razem im dowodzi, że to błędne rozumowanie wciąż są gotowi do podjęcia kolejnego ryzyka w głębokim przekonaniu, że skoro coś raz zadziałało musi w końcu zadziałać ponownie. Gotowi są wówczas tracić pieniądze i przyjaciół. I to nie tylko w kasynach gry, czy zatapiając się w przyjaźni z jednorękimi bandytami. Ryzykują tak w inwestycjach, życiu zawodowym i prywatnym. W budowaniu relacji, własnych karier czy szczęścia. Są przekonani, że to przecież żaden przypadek, bo na własne oczy widzieli, że kiedy szli ulicą to dokładnie w momencie mijania latarni ona zgasła. Więc wierzą, że potrafią gasić uliczne latarnie samą swoją obecnością. I rozpisują się o tym gdzie tylko popadnie pytając wszystkich dookoła ile im dzisiaj się udało zgasić ulicznych latarni. Nieustannie tworzą nowe połączenia neuronalne służące potwierdzaniu czegoś, co w psychologii behawioralnej nazywane jest zależnością magiczną: myślą, że chorują i stają się chorzy, bo ich organizm zaczyna brać udział w całym magicznym procesie, bez którego tak naprawdę było by o daną chorobę dużo trudniej. A jak jeszcze dany efekt rzeczywistości przez zupełny przypadek potwierdzi się ponownie – dokonuje się rzecz straszliwa, z której już naprawdę trudno się oswobodzić. Kiedy ktoś chucha w kości do gry i wyrzuca same szóstki, po czym ponownie chucha i też otrzymuje same szóstki, to zależność magiczna zostaje bardzo silnie utrwalona. A utrwalone myślenie magiczne może oznaczać naprawdę okrutny życiowy koszmar. Zresztą można tutaj mnożyć przykłady zarówno myślenia magicznego, jak i zależności magicznej – z każdym z nich orientujemy się, że tego typu myślenie w większym lub mniejszym stopniu zdarza się każdemu z nas. Klucz jednak tkwi w tym jak się przed nim bronić. Otóż jednym ze sposobów jest przyzwolenie na to, by inni mogli nas wyprowadzić z błędu. Kiedy ktoś ci życzliwy puka się z uśmiechem w głowe, kiedy przekonujesz go do współudziału w twoim magicznym myśleniu, nie odrzucaj jego życzliwości od razu. Niech ci się zapali w głowie czerwona lampka? Zadaj sobie pytanie, czy czasem to co chcę zrobić nie jest dyktowane właśnie myśleniem magicznym? Czy powołując się na przykład z mojego doświadczenia z przeszłości, które wskazuje, że określony rodzaj myślenia przyniósł określony efekt nie pomijam czasem dzieła przypadku? Czy to, że rok temu o tej porze dojechałem do teatru w piętnaście minut na pewno oznacza, że i dziś mi się to uda? Czy czasem wówczas nie miałem po prostu szczęścia do przejezdnego miasta, zielonej fali świateł na skrzyżowaniach i cudem pustego miejsca parkingowego tuż przy głównym wejściu? Na ile moje doświadczenie jest dziełem wypracowanej strategii, planu, talentu i predyspozycji, a na ile po prostu dziełem szczęśliwego zbiegu okoliczności? Odpowiedź na te pytania nie jest łatwa, bo musimy w niej postawić na szalę samopoczucie zadowolonego z siebie ego, które w określonej przestrzeni życiowej uznaje się za superbohatera o magicznych mocach. Ego więc nie będzie chciało przyjąć do wiadomości że to co dotąd uważałeś za udowadniający twoją moc, to efekt sekwencji: co pomyślę to się stanie. Ego nie lubi kubła zimnej wody, który się nań wylewa. Jednak z wielu powodów dużo lepiej to zrobić samemu, niż doświadczyć tego, kiedy zrobi to za nas sama rzeczywistość, bo wtedy zawsze wynik tej gry jest dla nas ujemny.
Kiedy myślimy magicznie największym błędem nie jest sam proces myślenia, ale to że mimo niepowodzeń nieustannie chcemy próbować wierząc, że przecież tym razem już na pewno się uda. Jeśli tak się stanie, to dla nas jeszcze gorzej, bo nasze magiczne myślenie zostanie utrwalone, przez co będziemy kolejne setki razy próbować tego samego, czekając wciąż na zakładany, mający się pojawić efekt. I tutaj możemy przyjrzeć się kolejnemu sposobowi zapobiegania temu mechanizmowi. Żeby pokonać destrukcję myślenia magicznego, trzeba odwrócić cykl tego myślenia. I zamiast z każdym niepowodzeniem przekonywać samego siebie, że następnym razem się uda, powinniśmy zamienić tę pewność na rosnącą wątpliwość. Uczucie, które prędzej czy później każe nam zakwestionować magię naszego myślenia i zweryfikować, czy wydarzenie, na które się w nim powodujemy, na pewno nie było dziełem czystego przypadku, lub takich czynników, które nie tylko nie były zależne od nas, ale i o działaniu których tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia. Tego typu zmiana myślenia nie jest łatwa, bo zazwyczaj boimy się, że ostudzi nasz zapał. Jednak lepiej z ostudzonym zapałem przemyśleć dobrze każdą, zarówno małą jak i strategiczną decyzję, niż z pełnym zapałem co chwila dostawać od rzeczywistości pstryczka w nos. Chyba, że ktoś lubi, żeby go bolało. Pozdrawiam