Transkrypcja tekstu:
Wyobraź sobie taką oto sytuację: zorganizowałeś imprezę. Zaprosiłeś kilkanaście osób i chcesz, żeby towarzystwo dobrze się bawiło, ty zaś starasz się pełnić obowiązki gospodarza domu dbając by nikomu niczego nie zabrakło. Nagle, któryś z gości opowiada seksistowski dowcip. Część zebranych śmieje z puenty dowcipu, cześć zaś jedynie udaje, że ta opowieść była zabawna. Po chwili inny z gości postanawia opowiedzieć inny dowcip – tym razem wulgarny. I znowu to samo – część zaśmiewa się do rozpuku, część robi dobrą minę do złej gry. Ty, w roli gospodarza nie reagujesz w żaden sposób, bo przecież chcesz żeby wszyscy zaproszeni się dobrze bawili, więc również ci opowiadacze sprośnych historyjek. Mija jakiś czas i zaczynasz się orientować, że w rozmowie twoich gości zaczyna przybywać przekleństw. Po kolejnym czasie pomiędzy jedną z zaproszonych par pojawia się ostra wymiana zdań, na granicy agresji i dobrego smaku. Zaczynasz czuć, że z każdym kwadransem jest coraz gorzej – twoje własne przyjęcie zaczyna ci się nie podobać, czujesz, że goście zaczynają się posuwać ciut za daleko w obscenicznych tekstach, grubiańskich zachowaniach i coraz ostrzejszym zwracaniu się do siebie nawzajem. Wreszcie koniec. Goście wychodzą. Jedni rozbawieni wylewnie się z tobą żegnają, a w innych czujesz rodzaj rozczarowania – nawet nie potrafią ukryć, że nie bawili się tak dobrze jak to zapowiadałeś. Ty zaś czujesz, że nie masz najmniejszej ochoty na organizację kolejnego przyjęcia. Siadasz wreszcie sam na środku pustego salonu i nie możesz zrozumieć, co poszło nie tak? Kiedy to się zepsuło? Od czego to zależy, że impreza przybrała taki, niespecjalnie reprezentacyjny obrót?
Żeby wyjaśnić to zjawisko musimy się posłużyć socjologiczną teorią rozbitych okien. Została opracowana przez Catherine Coles i George’a Kellinga w 1982 roku, i doprowadziła do wprowadzeniu w USA programu „Zero tolerancji”. O co w niej chodzi? Otóż okazuje się, że w środowisku, w którym pojawia się tendencja do łamania norm społecznych eskaluje przestępczość. Jeśli w danej dzielnicy znajdowały się budynki z rozbitymi oknami, to zamieszkujący tę dzielnicę ludzie uznali, że istnieje w niej również tolerancja co do łamania innych norm społecznych. Autorzy teorii mówią tutaj o „zaraźliwości”, na skutek której wzrasta przyzwolenie co do tego, by w środowisku, w którym pojawiają się nawet nikłe społeczne „śmieci”, móc śmiecić jeszcze bardziej! To mniej więcej tak, jakbyśmy wyobrazili sobie nielegalne wysypisko śmieci ukryte gdzieś w środku lasu. Jeśli odpowiednie służby w porę go nie uprzątną, to zacznie się ono szybko rozrastać, a też przy okazji wokół niego pojawią się inne odchylenia od norm – na przykład nielegalna wycinka drzew, kradzież czyjegoś mienia itd itp.
Pokażmy to na innym przykładzie – wchodzisz do kuchni niosąc brudny kubek po właśnie wypitej kawie. Jeśli zlew jest czysty i pusty, to istnieje dużo większe prawdopodobieństwo, że umyjesz ten kubek, zanim go odłożysz. Jeśli jednak w zlewie znajduje się sterta brudnych naczyń, to najprawdopodobniej wyląduje tam również brudny kubek, prawda?
A teraz przełóżmy teorię rozbitych okien na nasz system emocjonalny, bo o taką w istocie „zaraźliwość” w niniejszym wykładzie chodzi. Oznacza ona, że jeśli będziesz tolerował w sobie określoną negatywną emocję, to zwiększasz prawdopodobieństwo, że po chwili dołączą do niej kolejne. Jeśli w porę nie uporasz się z określonym emocjonalnym śmieciem, to po krótkim czasie będziesz już miał do czynienia z całym wysypiskiem emocjonalnych śmieci, które zaczną infekować cały system. Dokładnie tak samo, jak podczas przyjęcia, o którym opowiadałem wcześniej – twój brak reakcji na seksistowski czy wulgarny dowcip otwiera przyzwolenie na to, by w tej towarzyskiej przestrzeni pojawiały się nie tylko wulgarne dowcipy, ale też cały szereg innych negatywnych zachowań. I dokładnie tak samo dzieje się w zespole pracowników, którymi zarządzasz. Jeśli będziesz tolerował przekroczenie norm zachowań i komunikacji, to prędzej czy później będziesz się musiał zmierzyć z dużo większym problemem. Pojawi się cała masa innych negatywnych zachowań, które zaczną się wymykać z pod kontroli. Jednak wówczas naprawienie tego stanu rzeczy pochłonie nieporównywalnie większą energię, niż na samym początku. Zawsze wówczas, kiedy zareagujesz zbyt późno, czy to na przyjęciu, czy to w pracy usłyszysz w odpowiedzi: „no co ty, przestań, wyluzuj, przecież do tej pory ci to nie przeszkadzało”. Wówczas będziesz potrzebował dużo większego autorytetu i konsekwencji by wprowadzić do otoczenia odpowiedni do sytuacji i adekwatny do danej chwili kodeks zachowań i komunikacji.
Dużo łatwiej i bezpieczniej jest wprowadzić odpowiednią normę do systemu komunikacyjnego odpowiednio wcześnie. Kiedy wszyscy uczestnicy układu znają kodeks zachowań w dużo mniejszym stopniu będą skłonni do tego, by przekraczać wskazywane przezeń normy. I nie chodzi tutaj o zarządzanie zamordystyczne, wprowadzające porządek układu przez psychologiczny terror. Chodzi wyłącznie o wykształcenie w sobie umiejętności wprowadzania zasad i konsekwencji ich realizacji. W ten sposób powstają dużo bezpieczniejsze, czystsze i efektywniejsze układy interakcji społecznych. Członkowie tak zarządzanych grup wiedzą zarówno co robić, jak i czego nie robić, jak mówić i jak nie mówić, co może stanowić przedmiot żartu a co nie, bo w przeciwnym razie istnieje duże prawdopodobieństwo, że jedna część audytorium będzie się świetnie bawić, zaś druga będzie miała wrażenie, że zabawa odbywa się ich kosztem Często kosztem uczuć, wartości, zranienia i tolerancji. Zainfekowany system jest trudno wyleczyć. Dużo łatwiej jest stosować profilaktykę, by zmniejszyć prawdopodobieństwo infekcji. Oszczędzamy nie tylko własną energię, ale też tworzymy układ, który sam z siebie zaczyna nabierać odporności na infekcję. Łatwo to zobrazować za pomocą jednego z wcześniejszych układów. Jeśli wchodzisz do kuchni z brudnym kubkiem po kawie i zastajesz tam czysty opróżniony zlew, a do tego na dokładkę stojących obok innych ludzi, którzy uznają, że czystość zlewu jest normą w tej grupie, to tym bardziej ochoczo i bez mrugnięcia okiem umyjesz swój kubek. Dzieje się tak, bo kiedy mamy do czynienia z przeszklonymi, a nie rozbitymi oknami, to jeszcze istnieje w takim systemie wsparcie innych, którzy sami z siebie będą pilnowali, by tych okien nie rozbić, a jeśli jakieś zostanie rozbite to szybko dopilnują, by została doń wstawiona nowa szyba.
Bo tak, jak nieporządek systemu, jego zaśmiecenie powoduje wzrost prawdopodobieństwa pojawienia się w nim nowych negatywnych aktywności, tak porządek systemu spowoduje wzrost prawdopodobieństwa odporności na kolejne śmieci. To jednak co najcenniejszego możemy otrzymać dla siebie z teorii rozbitych okien, to wykorzystanie tej samej perspektywy do zarządzania własnym wewnętrznym emocjonalnym systemem. Przecież rzeczywistość jest skonstruowana fraktalnie, a to oznacza, że zjawiska oraz modele zachowań mające miejsce w otaczającym nas świecie rządzą się tymi samymi prawami, co psychologiczne modele zachowań zachodzące w naszej własnej głowie. Co zatem należy zrobić? Jak się bronić przed negatywną, emocjonalną infekcją naszego systemu? Robiąc to samo co zrobiono kiedy pojawiła się socjologiczna teoria rozbitych okien – wprowadzić program „Zero tolerancji”. Tyle, że do naszego, wewnętrznego emocjonalnego systemu. A to oznacza reagowanie nawet na rzeczy, które wydają się nam błahe, mało istotne, o znikomym potencjale negatywnego wpływu. To wszystkie nasze drobne lęki, małe irytacje, poddenerwowania, żale, rozczarowania i cała mas innych. Kiedy pozwalamy by buszowały po naszym emocjonalnym systemie prędzej czy później stworzą idealne warunki, do rozwoju i wzrostu dużo większych emocjonalnych demonów – jak apatia, agresja, depresja, permanentna złość, stałe rozgoryczenie i wiele innych. A te mogą być już naprawdę groźne. Po pierwsze dlatego, że wpływają destrukcyjnie na działanie samego systemu, a po drugie dlatego, że im są większe tym trudniej sobie z nimi poradzić. Co więcej ich energia jest umacniana przez nasze wcześniejsze przyzwolenie na to, by brały gorę nad naszym systemem. Im bardziej je do tego przyzwyczaimy, im większe pole do popisu im zagwarantujemy, im większy emocjonalny wewnętrzny śmietnik będziemy tolerować, tym więcej siły w konsekwencji im dodamy. A silne, rozzuchwalone, złośliwe emocjonalne demony w takim środowisku czują się jak ryba w wodzie. Karmią się naszym przyzwoleniem oraz tymi wszystkimi latami, w których nic z nimi nie robiliśmy. W których nie byliśmy ich świadomi. W których pozwalaliśmy na ich nieskrępowane harce.
Jak więc radzić sobie z tymi małymi, na pozór mało groźnymi wirusami emocjonalnymi? Zawsze za pomocą autoświadomości. Bo harcują tylko wtedy, kiedy nie jesteśmy ich świadomi. Brak świadomości ich pojawienia się i aktywności jest jak puszczenie mimo uszu świńskiego dowcipu na imprezie – nie bądźmy jednak wtedy zdziwieni, że cały późniejszy wieczór nie wypadł tak dobrze, jakbyśmy chcieli. Świadomość jest umiejętnością dostrzeżenia tego co się dzieje i uruchomienia odpowiednich mechanizmów, za pomocą których możemy pozbawić tego typu zjawiska destruktywnej energii. To jakby pacyfikacja najmniejszych emocji kiedy tylko się pojawią. I po raz kolejny powtórzę – nie chodzi tu o to, by się emocji całkowicie wyzbyć, bo są nam potrzebne jak powietrze, którym oddychamy. Chodzi wyłącznie o to, byśmy to my mieli nad nimi władzę a nie one nad nami. Kiedy zaś masz władzę na własnymi emocjami, to jednocześnie otrzymujesz zdolność do decydowania co zrobić w efekcie ich pojawienia się. Czy działać, czy powstrzymać się od działania? Czy je pokonać, czy wykorzystać zawartą w nich informację, czy też jedynie obserwować ich aktywność w sobie Jednak za każdym razem, do jakiegokolwiek narzędzia zarządzania emocjami potrzebna jest ich świadomość. A wówczas to my bierzemy na siebie odpowiedzialność, czy chcemy by to one decydowały o jakości i atmosferze przyjęcia, które nazywamy naszym życiem. Pozdrawiam!