7 komponentów skutecznych przeprosin #25

Jak pokonać strach? #24
13 sierpnia 2018
Dyskontowanie, czyli strzał we własne kolano #26
14 sierpnia 2018

Transkrypcja tekstu:

Jak często nam się wydaje, że jedno słowo przepraszam, nawet wypowiedziane z naprawdę szczerą intencją, załatwia wszystko i będzie po sprawie? Kiedy coś nabroimy, kogoś skrzywdzimy, czy zranimy. Kiedy zrobimy komuś przykrość, zawiedziemy jego nadzieję czy też po prostu zachowamy się w nieodpowiedni sposób. Wówczas słowo „przepraszam” wypowiedziane ze skruchą powinno być wystarczającym zadośćuczynieniem i sprawić, by nasze relacje wróciły do stanu sprzed naszego przewinienia. Niestety, bardzo się w tym względzie mylimy, bo jedno słowo przepraszam nie załatwia sprawy. A tak prawdę mówiąc nie załatwia niczego.

Ile razy ktoś cię za coś przeprosił i czułeś pewien niedosyt. Nawet kiedy w końcu machnąłeś na to ręką i postanowiłeś odpuścić, gdzieś z tyłu głowy czułeś, że sprawa nie została do końca załatwiona. Albo w drugą stronę: kiedy to ty byłeś przepraszającym. Składałeś przeprosiny i po czyimś zapewnieniu „ok, nie ma sprawy” jednak czułeś, że jakaś niezałatwiona sprawa została. Ale ten ktoś do tego już nie wracał, więc sam po krótkim czasie uznałeś, że może rzeczywiście „nic się nie stało”, więc właściwie nie ma już powodu, by niepotrzebnie rozgrzebywać stare rany. W końcu przecież czas powinien wszystko zagoić i spowodować, że ten drugi ktoś, o tym co zrobiłeś, prędzej czy później i tak zapomni. Lubimy tak myśleć, ponieważ takie myślenie zdaje się skutecznie usuwać to niepokojące napięcie, które powstaje w chwili przeprosin i w efekcie którego czujemy określony dyskomfort we własnym wnętrzu. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej, bo takie – nazwijmy je po imieniu: „płytkie przeprosiny” nie powodują, że relacja pozostaje nienaruszona. Im więcej przewinień, im więcej takich przeprosin, tym temperatura relacji opada, by w końcu zupełnie zgasnąć pozostawiają po sobie niesmak wyrażany słowami: „zerwałam z nim, bo niczego się nie nauczył”, „rozstaliśmy się, bo w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego co robi”, czy „w końcu okazał się egoistą nieczułym na czyjeś zranione uczucia”. Dzieje się tak bardzo często, bo zazwyczaj nasze przeprosiny nie są skuteczne. A nie są takie, bo nie potrafimy przepraszać, gdyż nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakich komponentów powinny się składać skuteczne przeprosiny.

Gdybyśmy teraz zrobili uliczną sondę i zapytali przypadkowych ludzi, jak powinny wyglądać skuteczne przeprosiny, to nawet kiedy ich na maksa pomęczymy, by wydusić z nich coś więcej niż samo słowo „przepraszam”, to co najwyżej wskażą trzy składniki przeprosin. To kolejno wyznanie, że żałujemy tego co zrobiliśmy, szczere i otwarte powiedzenie „przepraszam” i w końcu prośba o wybaczenie. I oczywiście czynnikiem determinującym ich skuteczność wydaje się wyłącznie szczerość z jaką te trzy kolejne komponenty wyrażamy. Mimo jednak, iż z naszej perspektywy te trzy składniki zdają się wyczerpywać przeprosiny, to z perspektywy osoby, którą przepraszamy sprawa wygląda zupełnie inaczej. Bo jak zwraca uwagę amerykański psycholog dr Winch wyniki badań przeczą naszym założeniom w tej kwestii. Okazuje się bowiem, że komponentów skutecznych przeprosin powinno być co najmniej sześć i dopiero wówczas osoba, którą przepraszamy przestaje czuć efekt „braku załatwienia sprawy”, czy też „doprowadzenia jej do niewystarczającego końca”. Przyjrzymy się im zatem po kolei. Najpierw sekwencja składająca się z trzech pierwszych komponentów, które większość ludzi uważa za wystarczające.

Pierwszym jest wyznanie żalu, czyli ekspozycja określonej emocji, która powinna towarzyszyć temu, że zorientowaliśmy się, że uczyniliśmy źle. To szczere wyznanie, że żałujemy, że stało się, jak się stało. Po co ten komponent przeprosin? Ano po to, by przepraszany mógł uznać, że nas również poruszyło emocjonalnie to, co zrobiliśmy. Bez tego komponentu, bez ekspozycji naszego poruszenia, nie jesteśmy w stanie nikogo przekonać co do tego, że w ogóle zauważyliśmy nasz błąd, czy też do tego, że w jakiś sposób obeszło nas to co się stało.

Drugim komponentem jest otwarte powiedzenie „przepraszam”. I tutaj żadne milczenie pozostawiające zranioną osobę w domysłach nie wystarczy. Słowo „przepraszam” musi paść z naszych ust, musi być wypowiedziane wprost do tej osoby, którą przepraszamy. Musi przejść z przestrzeni wirtualnej (czyli z konceptu w głowie) na poziom rzeczywistości operacyjnej – wtedy dopiero jest w stanie zaistnieć w przestrzeni naszej relacji. Tutaj nie ma miejsca na półsłówka, metafory, wysyłanie mailem emotikonów, czy jakiekolwiek inne formy zastępcze. Zdjęcie rozbrajającego szczeniaczka tulącego się do wypłowiałego pluszaka i owszem wywoła emocje, ale na pewno nie taką, której oczekujemy. Nie są to przeprosiny – to jedynie sygnał, że na prawdziwe powiedzenie szczerego przepraszam nas po prostu emocjonalnie nie stać. To tak, jakbyśmy nie byli w stanie przyznać się do błędu. Kiedy zaś nie potrafimy tego zrobić, to w oczach osoby, którą w ten sposób usiłujemy przeprosić wychodzimy na kogoś, kto również nie potrafi się zmienić, a zatem kogoś, kto swój błąd będzie w stanie powtórzyć jeszcze wielokrotnie. Wypowiedzenie szczerego i otwartego przepraszam jest związane z poczuciem odpowiedzialności, którą bierzemy za swoje własne czyny. Pokazując, że nie potrafimy otwarcie przeprosić jednocześnie pokazujemy, że nie możemy być odpowiedzialni. Że odpowiedzialność jest czymś, co nas po prostu przerasta.

Trzeci komponent to prośba o wybaczenie. Mimo, że wielu osobom myli się ona z przeprosinami, nie są to te same rzeczy. Kiedy przepraszamy wyrażamy siebie, czyli wektor uwagi jest zwrócony do nas. Kiedy prosimy o wybaczenie wektor uwagi jest zwrócony w kierunku kogoś, kogo o to prosimy. Prośba o wybaczenie, to prośba o to, by ktoś w swojej własnej głowie udzielił nam rozgrzeszenia. To proces, który ma się odbyć poza nami i na który nie mamy tak naprawdę wpływu, zaś jedyne co możemy zrobić, to o dokonanie takiego wybaczenia poprosić. To, czy zostanie owo dokonane, zależy już wyłącznie od osoby, którą o to prosimy, bo to zawsze jest jej autonomiczna decyzja. I nie ma tutaj znaczenia jak długo i intensywnie będziemy naciskać. W skrajnych wypadkach usłyszymy, że zostało nam wybaczone, ale nie dlatego że tak się stało, tylko dlatego żebyśmy się wreszcie odczepili i dali zranionej osobie spokój. To żadne wybaczenie, to wyłącznie jego iluzja, która tylko i wyłącznie pogarsza sprawę. I tutaj po tym trzecim komponencie zazwyczaj nasza wiedza co do mechanizmu przeprosin się wyczerpuje. Tyle, że jak wskazuje wspomniany wcześniej Winch to zaledwie połowa drogi.

Czwartym komponentem na liście skutecznych przeprosin jest coś, co badacze określili przyznaniem wartości drugiej osoby. To niestety nie jest łatwy proces, bo wymaga od nas, byśmy dokładnie zrozumieli to, co się stało, ale nie z naszego punktu widzenia, ale z puntu widzenia tego, kogo skrzywdziliśmy, zraniliśmy czy też zawiedliśmy. Największą zaś w tym rolę odgrywa dokładność. Mówiąc innymi słowy: musimy udowodnić drugiej osobie, że precyzyjnie wiemy co się naprawdę stało z jej perspektywy. Żeby to było możliwe musimy zrobić coś, czego zazwyczaj w takich sytuacjach unikamy jak ognia. Musimy mianowicie wysłuchać całej historii tej osoby, wszystkiego co ma do powiedzenia, a nie jedynie wnioskować po samym rozpoczęciu opowieści. I tutaj nam przeszkadza jeden z największych komunikacyjnych demonów, którego można by scharakteryzować słowami: „nie musisz kończyć swojej historii, przecież wiem co chcesz powiedzieć”. Otóż nie! Nie wiemy. Nigdy tego nie wiemy, póki nie pozwolimy tej osobie opowiedzieć wszystkiego i zakończyć tę historię, w miejscu, w którym kończy się dla niej, a nie dla nas. To wyjątkowo ważny element omawianego komponentu, bo za jego pomocą uzyskujemy w drugiej osobie pewność co do tego, że wyraziła w pełni dokładnie to co chciała. Odbierając jej taką możliwość przejmujemy decydowanie o tym co dla niej ważne. A tego nie możemy wiedzieć, bo nie jesteśmy tą osobą. By się tego dowiedzieć musimy wysłuchać jej historii do samego końca, do ostatniej puenty, do symbolicznej kropki, która stawia się na końcu bajki. Kiedy nie ma już niczego, co nie zostało by wcześniej powiedziane. Dopiero wówczas, po zamknięciu opowieści przychodzi czas na wyrażenie zrozumienia co do tego, co się tak naprawdę wydarzyło z jej punktu widzenia. W tym momencie tego czwartego komponentu dopiero po zamknięciu elementu kognitywnego, odpowiedzialnego za rozumienie tego co się stało, otwiera się możliwość empatii, czyli rozumienia na poziomie emocjonalnym. To mechanizm, w którym nie tylko uzyskujemy świadomość, co do rodzaju i charakteru emocji, jaką w drugiej osobie wywołało nasze zachowanie, ale też co do jej skali. I ostatnim elementem pozostaje wówczas rozumienie na poziomie energetycznym. To proces, w którym zaczynamy być świadomi zarówno co do tego, jaki poziom energii został poruszony poprzez wydarzenie wymagające przeprosin, jak i co do tego, jak zmieniła się energia naszych relacji na skutek tego wydarzenia. Czy relacja utraciła swoją energetyczną dynamikę? Czy mówiąc kolokwialnie siadła pomiędzy nami energia? I oczywiście wszystkie trzy elementy tego komponentu, czyli rozumienie na poziomie poznawczym, emocjonalnym i energetycznym muszą zostać wyeksponowane. Musimy o nich zarówno opowiedzieć, jak i pokazać, że ten poziom rozumienia jest odpowiednio głęboki i szczery. I tutaj ponownie nie da się tego załatwić za pomocą wysłanego bukietu kwiatów, śmiesznej pocztówki, czy graficznego mema. To musi się pojawić jako szczery, bezpośredni komunikat, który wypowiadamy wprost do przepraszanej osoby.

Jeśli ten warunek zostanie spełniony pora na piąty element. Jest nim zaoferowanie zadośćuczynienia. A używając tu terminologii religijnej moglibyśmy powiedzieć, że w tym komponencie oferujemy konkretną pokutę za to co zrobiliśmy. Chodzi tutaj o przeniesienie konceptu wyłącznie kognitywnego, wirtualnego na poziom operacyjny. Dla osoby przepraszanej to bardzo ważne, bo dzięki temu orientuje się ona na jakim poziomie chcemy utrzymać, ratować i chronić relację. Jaka ona jest dla nas ważna. Ważna wyłącznie na tyle, by o jej wadze przekonywać, czy też ważna na tyle, by w imieniu tej wartości do czegoś konkretnego się zobowiązać.

Przed nami szósty komponent – im zaś dalej tym trudniej – by go zrealizować musimy zrobić jeszcze jedną rzecz. Musimy potrafić otwarcie przyznać, że zawiedliśmy czyjeś oczekiwania. Znam wielu ludzi, którym by to nie przeszło przez gardło. Nie mniej to niezwykle istotne, by druga osoba uznała cały proces przeprosin za prawdziwie skuteczny.

I na tych sześciu elementach kończą się wytyczne badaczy, Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie uzupełnił tej listy o komponent siódmy, o którego istnieniu i sile sprawczej wiem z doświadczenie w pracy z ludźmi. Tym siódmym, niezbędnym według mnie komponentem, jest złożenie obietnicy, że po raz drugi nie zachowamy się tak, jak w sytuacji, za którą teraz przyszło nam przepraszać. Dlaczego to takie ważne? Z prostego powodu: jeśli musisz za to samo przepraszać dwa razy, to wiedz, że te drugie przeprosiny oraz każde kolejne, nie będą już miały żadnej wartości. I pamiętaj – ten system działa w dwie strony – zarówno wtedy kiedy jesteś przepraszany, jak i wtedy kiedy przepraszasz. Pozdrawiam