Transkrypcja tekstu:
Zawsze, kiedy słyszę zwrot: „ja się do tego nie nadaję”, „to nie dla mnie”, „nie mam odpowiednich predyspozycji” zadaję sobie pytanie ile w tych odpowiedziach jest wymówki, a ile rzeczywistej oceny sytuacji. I jakoś tak się dziwnie składa, że w wielu przypadkach to wyłącznie, bardzo wygodne i zapewniające bezpieczeństwo nic nierobienia z własnym życiem, wywieszenie białej poddańczej flagi. To często tak, jakbyśmy w takich momentach naszego życia składali rezygnację z intratnej posady i to zanim jeszcze tak naprawdę uda nam się przekonać czy czasem nie mogło by się to udać. Poddanie się to przecież tylko chwilowy wstyd, a jak śpiewa Bukartyk lepiej się przez pięć minut wstydzić, niż dwa tygodnie ćwiczyć. Warto jednak zwrócić uwagę, że słowa i zdania które na swój temat wypowiadamy, są spójnym elementem większej narracji konstruowanej przez nas przez wiele wiele lat. Można by powiedzieć, że przez całe nasze życie opowiadamy innym, a i sobie samym swoją własną historię. W ten sposób powstaje i umacnia się nasz życiowy storytelling. Oczywiście jest on również modyfikowany – zdaje się bardziej potwierdzać wypracowaną wersję siebie lub też próbuje te wersję zmienić. Oczywiście wszystko zależy od nas. A głównie to, czy konstrukcja naszej własnej życiowej historii pomaga nam w życiu, czy też przeszkadza. Problem bowiem w tym, że im bardziej i im częściej opowiadamy naszą historię, tym silniejsza więź zaczyna nas łączyć z jej bohaterem. Identyfikujemy się z nim na tak głębokim poziomie, że w końcu stajemy się bohaterem swoich własnych historii. Z całym bagażem jej małych kłamstewek, przeinaczeń, czy fabularyzacji.
Ale najpierw przyjrzyjmy się jak działają historie, w jaki sposób powstają, co je wszystkie łączy. Otóż w każdej historii zawsze jest jej bohater. To ten gość, o którym opowiadamy najczęściej przypisując mu przygody, troski, trudności, zwycięstwa i klęski. Bohater historii to postać, której losy śledzą słuchacze opowiadanych treści i który mierzy się z otaczającą rzeczywistością, pozwalając by określone bodźce zewnętrzne i zdarzenia miały lub nie na niego wpływ. To, ktoś kto idzie przez życie zmagając się z wszystkim co spotyka na swej drodze – od przypadkowo spotykanych na swej drodze osób, pośród których znajdują się zarówno złoczyńcy, jak i anioły, czarne charaktery, jak i zawsze pomocni opiekunowie, aż po tych, których spotkanie jest nam pisane. To rodzina, przyjaciele, życiowi partnerzy oraz ci, którym z jakichś powodów niespecjalnie się podobamy. Wszyscy oni wchodzą z bohaterem w określone interakcje – dobre lub złe, ale zawsze zostawiające jakiś, nawet najmniejszy ślad. Ten ślad zaś, a w zasadzie poziom jego impaktu, wpływa na bohatera opowiadanej historii. Czasem go zmienia, a czasem pozostawia obojętnym, Wszystko zależy do tego, w jaki sposób nasz bohater widzi to, co widzi. Jak ocenia przewijające się przez jego życie zdarzenia. Jak radzi sobie z próbami zmian, czy też z wszechogarniającym lenistwem i dążeniem do nie zmieniania niczego. Rodzaj percepcji, który przyjmuje, ma na niego największy wpływ. Jak powiadał kapitan Jack Sparrow „problem nie jest problemem, problemem je to jak oceniasz problem”. Pokażę ci to na prostym przykładzie. Ile razy w twoim życiu ktoś zupełnie opacznie odebrał twoje słowa? Nie miałeś niczego złego na myśli, rzuciłeś coś półgębkiem, żartem, niechcący i nie przywiązywałeś do tego większej wagi, po czym okazywało się, że to co powiedziałeś kogoś bardzo dotknęło. Że jego reakcja była kompletnie nieadekwatna do twoich intencji. Ty uznałeś to wydarzenie za nic nie znaczącą pierdołę, a ten ktoś rozdmuchał je do rangi afery. Zdarzyło się tak? Pewnie wiele razy, bo wszystkim nam się to zdarza, a świadczy to wyłącznie o tym, jak możemy się różnić od siebie w percepcji tych samych zdarzeń. Jak identyfikacja ego, które zazwyczaj wówczas przekonuje swojego właściciela do wielkiego zadanego cierpienia może wpłynąć na odbiór tej samej historii. To właśnie pokazuje, że wszystko zależy nie od tego co się wydarza, ale od tego w jaki sposób my sami to coś postrzegamy. I dokładnie tak samo dzieje się z bohaterem opowiadanych historii. A ponieważ sam opowiadacz, od lat silnie identyfikuje się ze swoim bohaterem, to jego rodzaj percepcji będzie decydował o tym, w jaki sposób on traktuje sam siebie w swoim własnym życiu. Dzieje się tak dlatego, że w opowiadanych historiach zazwyczaj mylimy się co do dwóch zasadniczych stwierdzeń. W pierwszym oceniamy jakie jest coś. To co nas spotyka, co się nam przydarza, z czym się zmagamy. W drugim oceniamy jakie to samo coś jest dla nas. I bardzo często nie zauważamy, że te dwie oceny zawsze są różne, ponieważ druga jest obarczona błędem identyfikacji My jednak tego nie widzimy, dlatego w opowiadanych przez nas historiach uważamy, że coś jest dokładnie takie, jakie jest dla nas. Takie, jakie my uważamy że jest. Jeśli widzisz faceta, który dwukrotnie w ciągu jednego dnia pośliznął się na skórce od banana, śmiejesz się do rozpuku i uznajesz to zdarzenie wyłącznie za wysoce zabawny zbieg okoliczności. Jednak ten gość widzi to już w zupełnie inny sposób. Będzie mianowicie skłony do następującego komentarza: „nie śmiej się, mi się to ciągle zdarza!” Ten osąd jest oczywiście nieprawdziwy – gdyby był, musiałoby to oznaczać, że gość przez całe swoje życie każdego dnia dwukrotnie upada pośliznąwszy się na bananie. Jednak z jego perspektywy prawda nie ma najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma jedynie jego osobista, indywidualna, zidentyfikowana percepcja. A ta z kolei jest właśnie odpowiedzialna nie tylko za to jaką historię będzie opowiadał, ale również i za to, w jaki sposób ta historia się skończy. A każda historia ma przecież swoje zakończenie. Szczęśliwe, smutne, dramatyczne, pełne nadziei lub beznadziei, pouczające lub bezwartościowe. I to zakończenie historii jest zawsze kluczowe, bo dotyczy kolejnych losów bohatera, o którym jest toczona opowieść. Jeśli więc historia kończy się puentą „kiedyś się przewrócę i już nie wstanę” zamiast „wywrotka uczyni mnie silniejszym”, to nie wróży to niczego dobrego w kontekście zmiany bohatera. A w każdej dobrej historii w jej bohaterze musi nastąpić jakaś zmiana. Gdybyśmy poszli do kina na film, w którym bohater jest taki sam na końcu, jak na początku, to uznaliśmy, że historia którą ten film opowiada nie jest warta ceny kinowych biletów. Zatem wiemy już, że wraz z opowiadaną historią bohater powinien się zmienić. Jeśli się nie zmienia, to historia jest nic nie warta – innymi słowy to, co przeżył było wyłącznie stratą czasu. Jeśli zmienia się na lepsze, to wygrywa swoje życie, jeśli na gorsze, to raczej nie mamy do czynienia ze szczęśliwym zakończeniem. Ci, którzy zmieniają się na lepsze stają się prawdziwymi bohaterami. Otrzymali w życiu możliwość nauczenia się czegoś i skwapliwie z tej możliwości skorzystali. W ten sposób powstają budujące narracje, które później, kolportowane w książkach, filmach czy szkoleniowych case’ach służą jako wzorce do zmiany innych. To na ich bazie powstają często biografie tych, którzy osiągnęli sukces (niekoniecznie rozumiany, jako fura kasy i odkrycie eliksiru młodości), to też ich lubimy słuchać, kiedy mówią nam jakich błędów mamy nie popełniać, gdyż oni je już popełnili i to w zupełności wystarczy. To ci, którzy dokonali pozytywnej zmiany tworzą najciekawsze i najbardziej użyteczne historie mogące potem żyć własnym życiem. Ich podziwiamy i od nich chcemy się uczyć. Są też tacy, którzy i owszem dokonali zmiany, ale na gorsze i zainteresowanie nimi póki co proponuję zostawić autorom poczytnych horrorów i kryminałów.
Są też tacy, i to niestety większość, których własne historie nie tylko nie zmieniają, ale też z każdym dniem coraz silniej utwierdzają w przekonaniu, że żadna zmiana nie jest możliwa. Tworzą swoje narracje w taki sposób, by usprawiedliwić brak zmiany. Można by powiedzieć, że to właśnie oni stają się ofiarami własnych narracji, ofiarami konstruowanych przez siebie historii. Colin Sisson dostrzega tutaj zasadniczą zbieżność pomiędzy wejściem w cykl ofiary a percepcją sytuacji w której się znajdujemy, a co za tym idzie historią, którą na podstawie tej percepcji tworzymy. Według niego cykl ofiary składa się z pięciu elementów: najpierw pojawia się jakaś sytuacja, zdarzenie w naszym życiu, w styczności z którą nasze ego informuje nas, że jest to sytuacja dla nas nieprzyjemna i niepożądana. Wówczas uświadamiamy sobie jak ta sytuacja może wpłynąć na naszą przyszłość i zaczynamy porównywać tę sytuację z jakąś podobną wcześniejszą sytuacją. To porównanie prowadzi do oceny tej sytuacji jako złej lub niepomyślnej, co z kolei uwalnia negatywne emocje również przez nas osądzane jako złe lub nie takie, jakie powinny być. Teraz, by sobie poradzić z tym co się dzieje, staramy się postawić opór temu, co odczuwamy. Powstaje w naszym ciele napięcie, które usiłujemy stłumić. Im bardziej staramy się zmienić to co się dzieje, tym większy stawiamy temu opór i tym większe napięcie się w nas w konsekwencji pojawia. W końcu zaczynamy odczuwać bezradność, co wzmacnia nasze życiowe wzorce cierpienia. Teraz już nie chcemy z niczym walczyć, teraz chcemy wyłącznie jak najdalej od tego co nas spotyka uciec. I to poczucie powoduje w nas perspektywę kogoś uwięzionego w beznadziei, w stanie, który i tak nie może się w naszej ocenie zmienić. Zaczynamy się utożsamiać z rolą ofiary. W ten sposób zamyka się ten magiczny, beznadziejny krąg sytuacji bez wyjścia.
Zwróć uwagę, jak wiele w powyższym sissonowskim przykładzie wchodzenia w cykl ofiary zależy od naszej własnej percepcji tego, co się wydarza. Nie od obiektywnej oceny sytuacji „jakie to jest?”, ale właśnie o subiektywnego osądu: „jakie to jest dla mnie?”. Oceniając w ten sposób zawsze prowokujemy powstanie zidentyfikowanej z bohaterem naszej opowieści narracji, by w końcu stać się dokładnie kimś takim, o kim opowiadamy.
Historie o sobie tworzymy nieustannie. Jesteśmy jak wygłodniały najlepszego artystycznego, dramaturgicznego efektu scenarzysta, który nieustannie szlifuje swoje narracyjne chwyty, tricki i ulubione, obcykane do perfekcji opowieści. Jeśli ma nas to zaprowadzić do świetlistego bohatera, który w finale zdobywa szczęście i królową balu to wspaniale. Jeśli na skutek opowiadanych przez siebie historii stajemy się mistrzem zdolnym do podzielenia się wiedzą i doświadczeniem z innymi, to jeszcze lepiej. Jeśli jednak miast bohaterem naszej historii stajemy się wyłącznie jej ofiarą, to nie ma co czekać. Trzeba jak najszybciej opowiedzieć swoją historię zupełnie na nowo.
Pozdrawiam