Transkrypcja tekstu:
Jak często zdarzyło ci się, że ktoś zupełnie opacznie odebrał to, co zrobiłeś lub powiedziałeś? Nie miałeś w ogóle takiej intencji, a ktoś twoje słowa wziął do siebie? Po czym poczuł się urażony, zrobiło mu się przykro czy w ogóle wyskoczył z pretensjami o to, że poczuł się dotknięty. Ten mechanizm można by i owszem wytłumaczyć rodzajem egocentryzmu, który karze nam traktować wszystko wokół jakby dotyczyło wyłącznie nas, ale to zbyt proste wytłumaczenie. Poza tym, gdyby miało być prawdziwe, to musiało by wskazywać, że wszyscy, którzy cokolwiek biorą do siebie kierują się wyłącznie swoim, wyczulonym na wszelkie urazy, ego. A tak przecież nie jest. Wielu ludzi odbiera coś bardzo osobiście a jednocześnie nie czyni tego z pobudek egoistycznych. Zatem ten mechanizm musi być dużo głębszy i warto mu się przyjrzeć, bo z jego zrozumienia może płynąć wiele pożytku, a jednocześnie życie może przynosić nam mniej takich niespodzianek, jak nagle urażony rozmówca.
Najpierw jednak zastanówmy się jak powstają w nas oceny rzeczywistości, w jaki sposób widzimy to co nas otacza i jaka jest mechanika rejestrowania tego otoczenia. Najprostsza odpowiedź musiała by brzmieć: za pomocą pięciu zmysłów, bo tylko w takie zostaliśmy wyposażeni. Ok, przyjrzyjmy się zatem pierwszemu lepszemu ze zmysłów i niech to będzie słuch. W jaki sposób słyszymy to co się wokół nas dzieje? Otóż rejestrujemy ruch cząsteczek powietrza, zwany falami dźwiękowymi, kiedy fale te docierają do naszych uszu. Tam zaś, w zależności od siły natężenia i częstotliwości fali reaguje błona naszego bębenka wyginając się bardziej lub mniej i przenosząc przy okazji określoną częstotliwość drgań. Dzięki temu, jesteśmy w stanie rozpoznać rodzaj dźwięku oraz jego natężenie, prawda? Otóż nieprawda – tak nam się wyłącznie wydaje. Bo czy naprawdę mierzymy w ten sposób słyszany dźwięk? Czy w ten sposób mierzymy rzeczywiste dźwięki, które docierają do naszych uszu? Nie, do zmierzenia tych dźwięków nie mamy żadnych zewnętrznych narządów, a jedyne co tak naprawdę mierzymy to zachowanie, czyli reakcję naszego bębenka na te dźwięki. Jesteśmy zdolni do zmierzenia wyłącznie tego jak reaguje błona bębenka, a nie tego co rzeczywiście dzieje się na zewnątrz. Nasz słuch zatem jest konsekwencją naszej reakcji na dźwięk, a nie samego dźwięku. Ktoś powie, że to żadna różnica, a ja (i przy okazji kilku wschodnich i nie tylko wschodnich mistrzów również) upieramy się, że to różnica kolosalna.
Ale żeby to zobrazować w najprostszy możliwy sposób posłużmy się przykładem wagi sprężynowej. To taka waga, do której od spodu podwieszamy określony ciężar i wewnątrz której znajduje się sprężyna z przyczepioną wskazówką. Im większy ciężar, tym większe rozciągnięcie sprężyny, a tym samym tym większe wychylenie wskazówki, która na odpowiedniej skali pokazuje nam ile waży, to co usiłujemy zważyć. Co jednak tak naprawdę pokazuje wskazówka takiej wagi? Czy rzeczywiście wskazuje ona ciężar ważonego przedmiotu? Nie, ona wyłącznie wskazuje poziom rozciągnięcia sprężyny w reakcji na ten ciężar. A to oznacza, że my jedynie wnioskujemy o wielkości ciężaru na podstawie reakcji sprężyny na ten ciężar. Nie wiemy jakie to co ważymy jest naprawdę ciężkie. Wiemy jedynie jak na ten ciężar zareagowała nasza sprężyna i wyłącznie tyle. Jednak przyzwyczailiśmy się nie myśleć w ten sposób, bo od dziecka jesteśmy uczeni, że wniosek wyciągnięty na podstawie rozciągniętej sprężyny wagi jest wystarczający do oszacowania wielkości ciężaru. Dysponujemy jedynie wyskalowaną sprężyną, i to jej reakcje mierzymy, nie zaś sam ciężar. Łatwo to zrozumieć, kiedy podmienimy sprężynę na inną – z wyskalowanej w kilogramach, na wyskalowaną w funtach. Co się wówczas stanie? Wskazówka wychyli w się w inny sposób, mimo iż ciężar przecież pozostaje ten sam. Bo wskazówka mierzy reakcję sprężyny, a nie ciężar, mimo iż od dzieciństwa powtarza się nam, że jesteśmy w stanie cokolwiek zmierzyć, zważyć, powąchać, usłyszeć, zobaczyć, posmakować czy też poznać za pomocą dotyku. Nie, nie jesteśmy. Jedyne zaś co jesteśmy w stanie zrobić za pomocą własnych zmysłów to doświadczyć ich reakcji na coś z zewnątrz. Zaobserwować jak nasze zmysły reagują na rzeczywistość zewnętrzną, nie zaś samą rzeczywistość zewnętrzną. I wszyscy tak mamy, bo tak zostaliśmy stworzeni. Stąd prosty wniosek – cokolwiek słyszysz czy widzisz, ufasz iluzji stworzonej przez twoje wewnętrzne narzędzie pomiaru, za pomocą którego oceniasz jak się rzeczy mają. A teraz powyższą zasadę przełóżmy na nasze relacje z innymi ludźmi. Czy w tym modelu możemy założyć, że ludzie słyszą dokładnie to co mówimy? Otóż nie. Ludzie są zdolni do zmierzenia jedynie ich wewnętrznych reakcji na nasze słowa i na podstawie tego pomiaru wyciągają wniosek mający im powiedzieć co ich zdaniem usłyszeli.
Najprostszym przykładem sytuacji, w której można to zauważyć jest występ standupera – gościa stojącego na scenie przed publicznością i opowiadającego dowcipy. Wyobraźmy sobie, że tenże komik dysponuje dowcipem obiektywnie przezabawnym i jednocześnie opanowaną do perfekcji umiejętnością jego opowiadania. Opowiada on zatem swój dowcip a my spróbujmy się w tej chwili skoncentrować na reakcji publiczności. Oczywiście ludzie wybuchają śmiechem, ale jak się temu bliżej przyjrzeć, to łatwo odkryć że po pierwsze poziom wesołości nie jest jednakowy u wszystkich, a po drugie ich reakcja na dowcip nie następuje dokładnie w tym samym czasie. Jedni śmieją się głośniej, inni ciszej, jedni są bardziej rozbawieni usłyszanym dowcipem, inni ciut mniej, jedni reagują natychmiast, inni z sekundowym opóźnieniem, a jeden gość w rogu sali skumał dowcip dopiero po minucie i wtedy wybucha śmiechem. Co powoduje tak naprawdę, że ci ludzie się śmieją? Dowcip sam w sobie i sposób jego opowiedzenia? Czy aby na pewno? Otóż ich śmiech jest reakcją nie na sam dowcip, ale na ich wewnętrzny pomiar, którego dokonali w sobie w tym właśnie momencie. Każdy zaś z nich odrobinę inaczej zmierzył „wychylenie się swojej własnej sprężyny” i stąd mamy do czynienia nie z jedną dokładnie taką samą reakcją całej widowni, ale z sumą kilkudziesięciu różnych reakcji, która zazwyczaj zlewa nam się w jedną olbrzymią salwę śmiechu. Jednak za tą salwą skrywa się ogrom indywidualnych pomiarów. Moglibyśmy powiedzieć, że to co ci ludzie usłyszeli, spowodowało ich reakcję przefiltrowaną przez swój własny wewnętrzny sprężynowy system. Zareagowali niejako „przez siebie”, a nie w skutek czystego działania prawa skutku i przyczyny.
W ten właśnie sposób postrzegamy rzeczywistość, organizujemy nasze działania i komunikaty. W ten sposób rozumiemy świat odbierając dowolne bodźce zewnętrzne które zeń do nas płyną. W ten właśnie sposób konstruujemy swoją wizję siebie w świecie – zawsze i za każdym razem przez siebie, używając do tego wewnętrznego systemu pomiarowego. I tutaj skrywa się odpowiedź, na postawione w tytule tego mini-wykładu pytanie: „dlaczego czasem bierzemy wszystko do siebie?” Ponieważ właśnie tak działa nasza relacja ze światem zewnętrznym, który rozpoznajemy wyłącznie przez własne filtry i nie przychodzi nam zazwyczaj na myśl, że można by inaczej. A czy można inaczej? Czy da się wspiąć wyżej tego systemu własnych wewnętrznych sprężyn odmierzających swoim wygięciem nasze reakcje na obiekty, na innych, na sytuacje itd itp.? Można – i między innymi tym zajmuje się duchowość, kiedy nasza koncepcja siebie wykracza poza świat materialny, a wiec taki, do którego obrazowania służą nasze zmysły. To jednak nie jest łatwa droga, bo na jej przeszkodzie stoi cały nasz cielesny mechanizm z systemem postrzegania funkcjonującym w przyrodzie odkąd powstało życie. Nie mniej przez całe stulecie mistrzowie wielu duchowych tradycji próbowali sięgnąć wyżej do postrzegania rzeczywistości „nie poprzez siebie”. Wielu z nich to osiągnęło i wielu jedynie zadeklarowało, że ta sztuka się im udała. I tutaj, trzeba uważać, bo deklarujących duchowość jest zawsze więcej, od tych, którzy wykroczyli poza świat wyłącznie deklaracji.
Jaki jednak dla nas, tutaj i teraz, płynie pożytek ze zrozumienia systemu, za pomocą którego zdecydowana większość ludzi postrzega świat zewnętrzny? Ano bardzo prosty: pamiętajmy, że zawsze wszystko mierzymy przez siebie. Cokolwiek ktoś do nas nie powie słyszymy wyłącznie to, co pozwala nam usłyszeć nasz własny system pomiarowy. Nie oznacza to, że ten system zawsze się myli – często bowiem informuje nas o wielu prawdziwych aspektach cudzego przekazu: treściach, intencjach, czy energii. Jednak co by ten ktoś nie powiedział jedyną drogą naszego rozumienia, jest mierzenie tego przez siebie, co powoduje, że zawsze i wszędzie wszystko bierzemy do siebie. Skoro zaś tak jest i skoro wiemy jak ten mechanizm działa, to możemy to wykorzystać do tego, by żyło się prościej i lepiej. Jak to zrobić? Po prostu włączyć w naszym życiu mniejszą osobistą pretensję do tego, że ktoś nas dotknął, uraził, czy poruszył. Bo najprawdopodobniej spora część tej pretensji ma swoje źródło nie w jego słowach, ale w nas samych. I dzieje się tak w dwie strony: kiedy kogoś mówi coś do nas i kiedy my mówimy coś do kogoś. Odbiorca komunikatu będzie go zawsze mierzył swoją miarą, bo mierzy nie to co słyszy, ale to w jaki sposób na to reaguje jego zmysł słuchu. I ta fizyczna konsekwencja ma psychologiczny skutek w naszym postrzeganiu świata. Kiedy to wiemy i kiedy o tym pamiętamy dużo rzadziej poczujemy się dotknięci czymkolwiek. Nie oznacza to oczywiście że od tej pory można nam będzie wejść na głowę i bezkarnie obrzucać obelgami. Oznacza to jedynie, że w tych wszystkich sytuacjach, w których twoje ego „bierze coś do siebie” możesz mu powiedzieć: „weź wyluzuj!”. A to naprawdę ułatwia życie! Pozdrawiam