Destrukcyjna potrzeba akceptacji #5

Sposób na poczucie winy #4
11 sierpnia 2018
Jak zarządzać osobowościami? #6
11 sierpnia 2018

TRANSKRYPCJA:

Często motywacją działań wielu ludzi jest potrzeba akceptacji innych. Chcemy być zaakceptowani, zauważeni, dostrzeżeni. Chcemy by nas uznano za swoich, chcemy by ktoś o nas myślał, że jesteśmy w porządku, fajni i akceptowalni. A już najlepiej by było, gdybyśmy w oczach innych otrzymali etykietę bycia super. To swoista nagroda, dla której staramy się dobrze wypaść. A skoro staramy się dobrze wypaść to z tym staraniem wiążemy takie zachowanie, które naszym zdaniem jest pożądane w oczach innych i jednocześnie staramy się unikać wszystkiego, co mogło by być źle widziane, nietrafnie odebrane czy wręcz przez innych niezrozumiałe. Innymi słowy mówiąc: dostosowujemy się do otoczenia, by uzyskać nagrodę akceptacji często kosztem bycia rzeczywistym, prawdziwym sobą. Miast oddawać się robieniu tego na co rzeczywiście mamy ochotę robimy to, co może znaleźć uznanie i akceptację innych. To trochę tak, jakbyśmy sprzedawali cząstkę siebie w zamian za dobre samopoczucie związane z tym, że komuś przypadniemy do gustu.

Problem jednak w tym, że ta transakcja – oczekiwane zachowanie w zamian za nagrodę jest autodestrukcyjna. Zabijamy w ten sposób jakąś, mniejszą lub większą, część swojej oryginalności, samostanowienia i indywidualności. Jeśli bowiem kieruję się tym, czy to co robię zostanie zaakceptowane, czy się spodoba innym to muszę jednocześnie rezygnować z tego, czy coś się podoba mnie. A jest przecież wiele naszych zachowań, które stoją w sprzeczności z tymi oczekiwanymi. Ktoś ci mówi, że imprezowanie do rana jest fajne, a ty przytakujesz mimo iż tak naprawdę o dwudziestej trzeciej najbardziej to lubisz leżeć w łóżku i czytać książkę przed snem (Smiech). Ale leziesz na durną imprezę, bo przecież nie możesz wyjść na mruka i odludka, z którym prędzej czy później nikt nie będzie chciał się pokazywać. Ktoś inny wskazuje na którąś ze zwaśnionych politycznych stron i mówi: „oni mają rację”, na co odpowiadasz: „no w sumie to trochę tak” mimo, iż myślisz dokładnie odwrotnie, ale czynisz tak, by podtrzymywać znajomość i być „fajnym” w oczach tej drugiej osoby. Ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej znanej pod nazwą potrzeba akceptacji.

Otóż kiedy my się ze wszystkimi zgadzamy i wszyscy zgadzają się z nami i owszem jest przyjemnie, cieplutko i miło, jednak jednocześnie oznacza to koniec jakiegokolwiek rozwoju. Nie da się niczego nauczyć samemu potakując i jednocześnie otaczając się środowiskiem złożonym wyłącznie z potakiwaczy. Nie uczymy się od ludzi głupszych od siebie, ani nawet od tych, którzy są tacy sami jak my. Uczymy się jedynie od tych którzy są mądrzejsi od nas i, czy nam się to podoba czy też nie, od tych, którzy mają od nas odmienne zdanie. Jeśli bowiem ktoś sądzi coś innego niż ja, a ja mu przytaknę, to nie nauczyłem się niczego w tej sytuacji, bo nie włączyłem potrzeby weryfikacji jego osądu. Jeśli jednak ktoś ma ode mnie odrębne zdanie a ja włączam potrzebę tego weryfikacji, to muszę skonfrontować tę opinię z tym co wiem do tej pory i albo się utwierdzam w racji, albo też, odkrywszy że jednak racja jest po jego stronie, dokonuję stosownej korekty poglądów u samego siebie. A to przecież najprostsza definicja uczenia się. Poznawania, odkrywania nowych rzeczy, opinii i wiedzy.

Kiedy inni nas wyłącznie oklaskują, a my odwdzięczamy się im takim samym poklaskiem, zanurzamy się przyjemności akceptacji i jednocześnie usypiamy. Śpimy sobie błogim snem w przeświadczeniu, że wiemy jak się rzeczy mają i nie ma najmniejszej potrzeby weryfikowania naszej wiedzy. Oddajemy się środowiskowej normie, a normy mają to do siebie, że by utrzymać się w równowadze muszą utwierdzać się w swojej niezmienności. I tak żyjemy utrzymując, że rozumiemy rzeczywistość tylko dlatego, że podzielamy obowiązującą wokół nas normę jej rozumienia. Wówczas każdy bodziec, który będzie nas stymulował do rozwoju poprzez negację tego co już wiemy i co już znamy, będzie przez nas przyjmowany z niechęcią. Jak to mam zmienić poglądy, przekonania i wartości? Skoro wszyscy wokół je podzielają i właśnie za ich podzielanie zostałem zaakceptowany, polubiony i uznany za swego.

W ten właśnie sposób socjalizują nas inni. Uczą nas w co powinniśmy wierzyć, co powinniśmy robić, i jakie nasze zachowania będą akceptowane. Otrzymujemy cały pakiet idei i wartości. Coś co można by nazwać regulaminem otoczenia, którego wypełnienie uczyni z nas fajnych kompanów do towarzystwa, lubianych i towarzysko wartościowych. W ten sposób jakkolwiek złowrogo to zabrzmi: uczymy się bycia innymi, stajemy się jak inni. Ale za procesem socjalizacji podąża drugi, w wiele bardziej niebezpieczny proces. To internalizacja, na skutek której zapominamy, że obecnie wyznawane przez nas idee i wartości pochodziły z zewnątrz, że zostały nam dane przez kogoś kto wręczył nam wspomniany wyżej regulamin zachowań. Internalizujemy idee, co powoduje że zaczynamy uznawać je za nasze własne. Teraz to nasz regulamin. Teraz to my stajemy się tymi ideami i wartościami. Teraz nie tylko idziemy z prądem, ale to my stanowimy jego główny nurt. George Orwell pisząc swoją „Klasę 1984” i słysząc teraz te słowa miałby ubaw po pachy. Oto stajemy się społeczeństwem ideowo ubezwłasnowolnionym i to nie dlatego, że jakaś silna ręka totalitaryzmu narzuciła nam swoje ideę, ale dlatego, że naszym podstawowym motywatorem wielu działań jest potrzeba akceptacji.

Ma to jeszcze jeden tragiczny skutek. Otóż chodzi tutaj o odwrócenie wektora poczucia własnej wartości. Kiedy zachowujemy się tak, by być zaakceptowanym przez innych, to zwracamy ten wektor na zewnątrz. Uzależniamy swoją wartość od tego, w jaki sposób określą ją inni. Jeśli jestem lubiany, akceptowany, a moje towarzystwo jest pożądane, to wówczas moje poczucie wartości rośnie i wraz z tym wzrostem pojawia się narkotyczna potrzeba utrzymywania tego stanu. Jeśli uzależniam swoje poczucie własnej wartości od opinii i akceptacji innych to by stale utrzymywać je na odpowiednio wysokim poziomie muszę stale zabiegać o innych względy. I wszystko jest ok, dopóty, dopóki mi się to udaje. Jednak wystarczy wówczas mała zmiana w zachowaniu innych, już nie tak silne potwierdzenie tego, że jestem lubiany, a pojawia się początek poczucia odrzucenia, wraz z którym moje poczucie własnej wartości leci na łeb na szyję. Jest źle, jest bardzo źle, bo inni nie okazują mi tyle atencji co wcześniej, więc gorączkowo będę próbował odzyskać ich zainteresowanie i w tym działaniu zazwyczaj nie ma już kompletnie żadnego znaczenia to co rzeczywiście myślę o świecie, moja indywidualność, czy własne wartości. W ten właśnie sposób zabijamy samych siebie ulegając szantażowi własnego ego, podszeptującego nam by za wszelką cenę bronić się przed odrzuceniem.

Jak się strzec przed taką sytuacją? Co zrobić, by nie dopuścić do takich właśnie autodestrukcyjnych zachowań? Otóż istnieje tylko jeden sposób: należy odwrócić kierunek wektora poczucia własnej wartości z zewnątrz do wewnątrz. Zapytać samego siebie: co tworzy moją własną wartość we mnie samym? Co powoduje że czuję się wartościowy, bez potrzeby potwierdzania tej wartości w oczach innych? Co mogę zrobić sam – niezależnie od innych, a więc bez ich udziału, by moje poczucie własnej wartości wzrosło? I tutaj nagle odkrywamy, że istnieje wiele takich rzeczy. Jedną z nich jest zdobycie jakiejś nowej, przydatnej umiejętności. Gdybyś na przykład nauczył się nowego obcego języka na poziomie, który pozwoli ci ze zrozumieniem i bez zaglądania do słownika, obejrzeć w tym języku film czy przeczytać książkę, to czy miało by to wpływ na twoje poczucie własnej wartości? Olbrzymi prawda? Okazuje się, że zdobycie każdej przydatnej umiejętności, zdobycie nowej wiedzy na poziomie umożliwiającym jej wykorzystanie w naszym życiu to znakomite sposoby na podniesienie poczucia własnej wartości bez potrzeby sięgania w tym procesie po akceptację innych. Podpowiem ci kolejne, które znam z własnego życia  – otóż na poczucie własnej wartości spory wpływy ma również zrzucenie kilogramów i rozpoczęcie aktywnego trybu życia. Kiedy porównasz siebie regularnie biegającego dziesięć kilometrów z sobą, który nie był w stanie przebiec trzystu metrów, to zwrócisz uwagę, że nie tylko zmieniła się twoja kondycja, ale zmiana zaszła również w twoim poczuciu własnej wartości. Kiedy udaje się utrzymywać wektor własnej wartości tak, by stale był skierowany do twego wnętrza, a nie na zewnątrz, to potrzeba akceptacji musi zniknąć. Nie robisz już tego czego oczekują inni byś stał się „fajny”. Jesteś „fajny” sam z siebie. I żadna cudza opinia na tę twoją fajność nie ma najmniejszego wpływu. Kiedy masz nowy pomysł na życie, na biznes, na siebie nie musisz konfrontować go z innymi. Jedynej opinii którą ewentualnie potrzebujesz wówczas jest opinia ścisłych specjalistów w tym, co zamierzasz. Pamiętam pewnego młodego inżyniera, który miał pomysł na jakieś sprytne specjalistyczne urządzenie mogące wypełnić rynkową niszę, co mogło mu przynieść olbrzymie pieniądze. Jednak inżynier postanowił na niedzielnym obiedzie zapytać swoich rodziców i teściów o zdanie, na temat jego biznesowego pomysłu. Co usłyszał? Oczywiście że ma tego nie robić, bo przecież ma wystarczająco dobrą pracę i po co to zmieniać ryzykując aż tak wiele. Zarówno teściowie, jak i rodzice nie mieli najmniejszego pojęcia o merytorycznym pomyśle inżyniera, ale odradzili mu życiową zmianę, która mogła być dla niego szansą na lepsze życie, tylko dlatego, by go chronić. A chronili go przed tym, co w nich samych wywoływało paniczny strach. Obawę przed niepewną zmianą. Ale zostawmy ich i przyjrzymy się inżynierowi. Czy gdyby jego poczucie własnej wartości było na odpowiednio wysokim poziomie, to potrzebował by akceptacji innych dla swego pomysłu? Czy gdyby wektor jego poczucia własnej wartości był skierowany do jego wnętrza, zależał wyłącznie od niego samego, to czy potrzebował by akceptacji dla swojego pomysłu z zewnątrz?

Potrzeba akceptacji to złudny bożek, któremu stawiamy ołtarzyki wierząc, że przyniesie nam dobry nastrój, przyjemność, poczucie współistnienia z otaczającą nas wspólnotą. Oddajemy mu często cześć, składamy ofiary i zdajemy się nie widzieć, jak ten sam bożek odbiera nam możliwość życia w pełni. Na swój własny rachunek. Życie bowiem nie musi być bezpieczne, przyjemne i miłe. Musi jednak być wartościowe!

Pozdrawiam.