Transkrypcja tekstu:
Zróbmy mały test. Oto wyobraź sobie początek swojej rozmowy z jakąś bliską ci osobą – taką z którą widzisz się na tyle często i którą znasz na tyle dobrze, że wasza komunikacja może być już w miarę bezpośrednia, by wywalać kawę na ławę bez specjalnego krygowania się. To może być relacyjny partner, współpracownik, czy dorastające dziecko. Następnie wyobraź sobie, że rozmowa, którą za chwilę odbędziesz dyktowana jest jakimś rodzajem napięcia, które nie specjalnie ci odpowiada. Coś poszło nie tak, ktoś zrobił coś nie po twojej myśli, czy nie do końca tak, jak się umawialiście. Możliwe też że w powietrzu wisi jakaś pretensja, która leży ci na sercu i którą dobrze by było wyjaśnić. Oczywiście nie masz zamiaru rozpoczynać konfliktu, a jedynie coś naprostować, coś ustalić, czy też po prostu pozbyć się tego nieco dyskomfortowego napięcia. Kiedy już twoja wyobraźnia odpowiednio cię przygotowała do odbycia tego krótkiego testu, weź coś do pisania, byś mógł czy mogła zaznaczyć które z tych formuł, które za chwilę podam pojawiły by się w twoich pierwszych zdaniach rozpoczynających tę rozmowę. Zatem ja podaję przykłady formuł, a ty odhaczasz te, których byś użył czy użyła.
– Nie rozumiem, czemu to robisz…
– Posłuchaj co do ciebie mówię…
– Tylko obiecaj, że się nie zdenerwujesz…
– Musisz zrozumieć, że…
– Uspokój się i posłuchaj…
– Nie sądzisz, że powinieneś wiedzieć, że…
– Czy ty w ogóle słuchasz co mówię…
– Pomóż mi zrozumieć, co tobą kierowało…
– Ile razy już o tym rozmawialiśmy…
– O czym sobie myślałeś, kiedy…
– Powiedz mi dlaczego, to wciąż jest problem…
– Ja na twoim miejscu bym to jednak próbował najpierw przemyśleć…
Powyższe dwanaście magicznych zaklęć to jedynie mały wycinek możliwości, prawda? Bo zdaje się, że po ich wysłuchaniu już jesteś w stanie określić komunikacyjny wzorzec, z którego pochodzą. Ale wróćmy do samego testu: jeśli z tych dwunastu zaznaczyłeś trzy i więcej, to warto się przez chwilę przyjrzeć swoim komunikacyjnym nawykom, bo niestety dla twojej relacji – jakakolwiek nie byłaby jej formuła – nie wróżą one niczego dobrego. Oczywiście kiedy spoglądamy na te komunikacyjne bomby z boku to niektóre wydają się nas nawet bawić – jak na przykład jedna z moich ulubionych brzmiąca „której części zdania nie rozumiesz?”, ale w ostatecznym rozrachunku wpływu na relację niestety już takie śmieszne nie są. A zaczyna się robić już naprawdę mało śmiesznie, kiedy przeprowadzimy ten test jeszcze raz, jednak tym razem zaznaczając te formuły, których używa w rozmowie nasza partnerka, partner, szef, rodzic, czy dowolna inna osoba, z którą komunikujemy się często i intensywnie. Wiesz już, że rozmowa rozpoczynana od takich komunikacyjnych bomb głębinowych do przyjemnych raczej nie będzie należeć i na dłuższą metę takie strategie nie zbudują odpowiednio silnej i bliskiej relacji i raczej was od siebie oddalą niż zbliżą. A dzieje się tak, bo coś co z pozoru wydaje się mało szkodliwe w rzeczywistości odsłania mechanizm, który finalnie może być mocno szkodliwy dla obu stron. By to wyjaśnić musimy się przyjrzeć działaniu tych formuł i to z obydwu perspektyw: tego, który z nich korzysta w komunikacji, czyli nadawcy komunikatu, jak i tego, który jest nimi atakowany, czyli komunikacyjnego odbiorcy.
Dr Mitch Abblett, psycholog kliniczny i autor kilkunastu książek wskazuje, że używanie tego typu komunikacyjnych formuł pojawia się w sytuacji, w której nadawca takiego komunikatu nosi w sobie jakiś rodzaj emocjonalnego ładunku, którego w ten sposób usiłuje się pozbyć lub przynajmniej obniżyć dyskomfort, jaki w związku z tym ładunkiem odczuwa. Podłożem zaś tego emocjonalnego ładunku może być utrata pewności do swojej pozycji w danej relacji wobec działań czy słów drugiej strony, które wskazują, że komunikujący traci w tej relacji jakiś rodzaj kontroli nad drugą osobą. Ktoś na przykład zachował się nie po jego myśli, nie spełnił konkretnych oczekiwań lub nie wypełnił odpowiednio skrupulatnie przydzielonych mu zadań. Kiedy tak się dzieje komunikujący zaczyna się zmagać z wewnętrznym napięciem wynikającym z rosnącego przeświadczenia, że jego słowa, wytyczne czy zasady, które dla danej relacji ustalił zaczynają się sypać, bo przestają być respektowane przez drugą stronę. W efekcie jego domniemane poczucie posiadania konkretnej pozycji – na przykład dominacji w jakimś obszarze traci grunt pod nogami, co oznacza utratę dotychczasowego znaczenia. By więc obronić swój tracony status taka osoba zaczyna komunikować formuły, których zadaniem jest albo przywrócenie tego statusu, albo też utrzymanie go na dotychczasowym poziomie. Wówczas taki rodzaj komunikacyjnej formuły ma przywołać drugą stronę relacji do porządku i jednocześnie ukarać za złamanie wcześniejszych zasad interakcji. Pokażmy to na przykładzie: oto Zdzisław, szef działu wobec swojego pracownika Andrzeja przyjmuje stabilną wyprostowaną postawę stając na lekko rozstawionych nogach, bierze się pod boki i na cały głos w obecności wszystkich innych pracowników działu zaczyna ze złośliwym uśmieszkiem wypowiadać swoje magiczne zaklęcie: „Posłuchaj Andrzejku, jeśli nie rozumiesz co się do ciebie mówi, to wypisz w te pędy wniosek skierowania na kurs czytania z ruchu warg albo załatwimy ci większe i grubsze cyngle, bo może słyszysz ale słabo widzisz i ci się to pod kopułą nie łączy”. Po czym Zdzisław rozgląda się na boki, by sprawdzić czy efekt został osiągnięty – bo miał nie tylko skarcić i ośmieszyć Andrzeja, ale też sprawić wrażenie, że niewypełnianie jego poleceń się po prostu nie opłaca. Ekipa z biura rży ze śmiechu, Andrzej nie wie co ma zrobić z oczami i wydaje się, że tylko specjaliści od komunikacji oglądający te scenę zza weneckiego lustra nie mają wątpliwości, że w ten sposób Zdzisław obnażył to, jak wielce niepewnie się czuje w roli lidera i jak ten brak pewności usiłuje przykryć komunikacyjnymi zaklęciami. W rzeczywistości zauważają to też wszyscy pracownicy, tyle że by się nie narazić Zdziśkowi wolą tego po sobie nie pokazać. Drugi przykład – oto do domu małżeństwa Marcina i Zosi przychodzą goście. A że aura nas jakoś w to lato nie rozpieszcza, przyszli w kurtkach, które właśnie zdejmują w przedpokoju usiłując je powiesić na ubraniowym wieszaku. Problem jednak w tym, że wieszak zajmują kurtki Marcina, które i owszem miał według instrukcji Zosi schować do szafy, ale zapomniał. Goście więc stoją z kurtkami w rękach a Zosia zamiast ratować sytuację przełącza się w tryb Hermiony i mówi: „Ile razy mam ci Marcinku powtarzać, że wieszak w przedpokoju jest dla gości. Nie sądzisz, że jesteś już na tyle duży, by takie rzeczy ogarniać samodzielnie.” Goście się uśmiechają nieśmiało, bo w tej żenującej sytuacji nie bardzo wiedzą co ze sobą zrobić. Marcin zgarnia kurtki z wieszaka wysypując z ich kieszeni przy okazji wszystkie drobiazgi, a Zosia, a raczej powinniśmy powiedzieć „Żona Zofia” uśmiecha się nieśmiało w przekonaniu, że jakoś może wybrnęła póki co z tej sytuacyjnej matni broniąc honoru pani domu. Przy czym, to co w głowach gości właśnie pojawiło się na jej temat i ilu z nich zamiast ganić Marcina zaczęło mu właśnie współczuć pozostawmy już jedynie w domyśle.
Warto tutaj zadać pytanie, czy zatem wszystkie cele, które mają zostać zrealizowane przez osobę wygłaszającą w relacji te magiczne bomby głębinowe zostały zrealizowane. Wprawdzie napięcie udaje się nimi jakoś obniżyć, upokorzenie partnera też często odnosi skutek, ale czy aby na pewno stosowanie takich formuł pełni rolę odstraszająco edukacyjną powodując, że po jakimś czasie bombardowana nimi osoba dokonuje zmiany i nie trzeba będzie na niej już takich zaklęć stosować? Niestety nie – bo zamiast efektu edukacyjnego, czyli czegoś co miało by wyraźny pozytywny aspekt i owszem pojawiają się efekty, ale niestety wyłącznie negatywne. A dzieje się tak dlatego, że jedną z podstawowych naszych reakcji na tego typu magiczne formuły czy też głębinowe bomby jest jedynie podpalenie lontu, który prędzej czy później doprowadzi do wybuchu systemu obronnego. I to właśnie dlatego tego typu zachowania nie prowadzą nigdy do zwycięstwa, ale są zapowiedzią relacyjnej klęski. Bo działa tutaj stara wojenna zasada, w myśl której wredny, wyżywający się na żołnierzach dowódca na froncie często ginie od strzału w plecy z broni w rękach krzywdzonych przez niego wcześniej ludzi. Strategie upokorzenia, przywołania do porządku, nauczenia na przyszłość, które mają utrzymać lub zbudować autorytet w rzeczywistości jedynie wskazują na jego brak. Coś co ma udowadniać pewność siebie i posiadanie kontroli wskazuje na poczucie wewnętrznej niepewności i tejże kontroli utratę. Nie wychowuje przeciwnika, a jedynie go antagonizuje. Kiedy Andrzej rzuci robotę i przejdzie do konkurencji wywołując tym samym wściekłość Zdziśka, to jedyną reakcją jego koleżanek i kolegów będzie formuła: „Wcale mu się nie dziwię”. I to samo wypowiedzą znajomi małżeństwa Zosi i Marcina, kiedy Marcin postanowi to małżeństwo zakończyć. Tutaj zacytujmy dr. Abbletta który mówi, że problem ze wszystkimi tego typu komunikacyjnymi głębinowymi bombami polega na tym, że są one przesiąknięte programem kontroli. Polegającym na próbie ochrony własnego komfortu w relacjach innymi poprzez kontrolowanie tego jak inni się zachowują. Ale pływanie w morzu pełnym bomb jest mocno wkurzające niezależnie od tego czy pływamy małą łódeczką czy olbrzymim niszczycielem. Bomby zanurzone w głębinie sprawiają, że morze staje się nieprzyjaznym, wrogim środowiskiem i zawsze generuje dylemat czy aby ich rozbrajanie to gra warta świeczki, czy raczej trzeba rozważyć przeniesienie floty na inne wody. Bomby niczego wówczas nie rozwiązują, a jedynie mogą spowodować, że komuś odechce się w ich towarzystwie pływać. Nie prowadzą do żadnego rozwiązania już i tak trudnych relacji. Zamiast tego jeszcze bardziej je komplikują. Co więcej zdecydowana większość z nich to komunikacyjne nawyki, z których po jakimś czasie relacji komunikujący nawet nie zdaje sobie sprawy. Wyrzuca je z siebie automatycznie przy każdej okazji, kiedy uznaje że jego poczucie kontroli jest zagrożone i wtedy paradoksalnie naprawdę traci kontrolę.
Pozdrawiam