Transkrypcja tekstu:
„Nie masz swojego życia?” zapytał zaczepnie Stefan Grażynę, kiedy ta przeglądała kolorowy magazyn upstrzony zdjęciami celebrytów. „Na jasną cholerę ci wiedzieć, czy panna X ma grzybicę stóp, a pan Y wyszedł przez komin?” „Po pierwsze to ciekawsze niż widok ćwoka w rozciągniętych gaciach z nieodłącznym padem do playstation – odgryzła się Grażyna – a po drugie, nie chodzi o wyjście przez komin, tylko o comming out, baranie!” „O a tego patafiana – wykrzyknął nagle Stefan wskazując na gazetowe zdjęcie pewnego celebryty – to spotkałem wczoraj na Żelaznej. Podchodzę do gościa. Witam się wylewnie, a ten mi wyjeżdża, z tekstem że go upaćkałem ketchupem. No i owszem wcześniej mi wyskoczyła porówka z hot doga, to mogłem mieć rękę nieco nie teges, ale żeby od razu z mordą wyskakiwać. Jak tak co tydzień gościa w telewizorze się ogląda to się wydaje że się zna człowieka, a tu taka niespodzianka.”
Odkąd relacje społeczne przestały być zarezerwowane wyłącznie dla spotkań face to face i pojawiła się technologia video rejestracji i powszechnego dostępu do możliwości indywidualnego odtwarzania takich treści w nasze postrzeganie systemu konstrukcji społecznych wkradł się efekt błędu, który dzisiaj jest tak powszechny, że przestaliśmy go zauważać. To błąd poznawczy, w którym podświadomie przyjmujemy, że obserwowana w ten sposób osoba staje się kimś z bliższego kręgu naszych znajomych. Kiedy na przykład regularnie oglądamy ulubiony serial, a w nim nasze ulubione postaci to nabieramy przekonania, jakbyśmy z każdym tygodniem coraz lepiej znali tych ludzi i jednocześnie wykazujemy tendencję do zatarcia postrzegania różnicy pomiędzy aktorem odtwarzającym konkretną serialową postać oraz samą postacią. Kiedy więc spotykamy na ulicy aktora uznajemy, że że się z nim dobrze znamy, bo przecież jako bohater serialu gości regularnie w naszym mieszkaniu za pośrednictwem telewizora. Co wiecej widzimy w nim nie tyle odtwórcę konkretnej roli, ale tę właśnie rolę, z całym zestawem przywar, nawyków, emocji czy cech charakteru, niejako nie biorąc pod uwagę, że wszystkie te atrybuty postaci są jedynie odtwarzanymi a nie rzeczywistymi cechami. W takiej bezpośredniej interakcji z tą osobą kierujemy się przekonaniem, że jest nam dobrze znana, że wiemy o niej na tyle dużo by dzięki tej wiedzy dysponować bliskością, która jest nieadekwatna dla rzeczywistej sytuacji. Oczywiście doświadczeni i przy okazji wielcy aktorzy są często świadomi tego mechanizmu i i kiedy ich spotykamy zachowują się w taki sposób, by nie psuć nam tego wrażenia. Robią sobie z nami fotki, dają się poklepywać po plecach i uśmiechają się w odpowiedzi na nasze familiarne żarciki. Po tym zresztą rozpoznajemy ich wielkość, w przeciwieństwie do tych, którzy od razu stawiają przed nami barierę kontaktu nie życząc sobie nawet najbardziej niewinnych przejawów domniemanej zażyłości. Ten efekt znany jest w przestrzeni medialnej od lat i tak jak powiedziałem już na tyle do niego przywykliśmy, że traktujemy go z przymrużeniem oka, bo w sumie – jeśli nie prowadzi do stalkingu nie jest specjalnie społecznie destrukcyjny. Jednak pod spodem tego podstawowego błędu uznawania celebrytów za osoby nam bliskie skrywa się drugi efekt, którego nie zauważamy, a który może nam wiele powiedzieć o nas samych. To efekt, w którym uznając, że znany z telewizora, internetu czy gazet celebryta nie tylko jest przez nas uważany za bliskiego znajomego, ale uznajemy również, że my jesteśmy tej osobie równie dobrze znani. Działa tutaj bowiem prosta społeczne reguła, zgodnie z którą uznajemy że bliska znajomość jest zawsze dwustronna, a więc skoro my kogoś dobrze znamy, to tak samo ten ktoś dobrze zna nas. Że jeśli kogoś uznajemy za bliską sobie osobę, to ta osoba w dokładnie ten sam sposób będzie myślała o nas. I co najciekawsze ten drugi efekt nie dotyczy wyłącznie naszych domniemanych relacji ze osobami rozpoznawalnymi publicznie ale również z wszystkimi pozostałymi. Ujmując rzecz w skrócie – w tym będzie poznawczym uznajemy, że fakt że na czyjś temat posiadamy jakąś wiedzę jest równoznaczny z tym, że ten ktoś posiada również wiedzę o nas. A to oczywiście fałsz, za który często będziemy musieli zapłacić rozczarowaniem i niespełnionymi nadziejami, bo popełniamy ten błąd w naszych interakcjach społecznych w realnym świecie, już bez udziału telewizora czy internetu.
Pokażmy to na przykładzie: oto w kawiarence siedzą dwie przyjaciółki, których rozmowa dotyczy pewnego przystojniaka z ich pracy. Zainteresowanie przystojnym kolegą powoduje, że staje się on tematem częstych rozmów obu pań. W rozmowach tych zostaje omówione zarówno to jak kolega przystojniak się ubiera, jak zachowuje, w jaki sposób mówi, co go interesuje, z kim się pokazuje, do kogo się uśmiecha a kogo nie zauważa. Generalnie na przystojniaku obydwie obserwowane przez nas panie nie zostawiają suchej nitki. I nawet nie w negatywnym znaczeniu, bo przecież przystojniak się obu paniom podoba i to bardzo. Następnego dnia już w pracy jedna z pań mija obgadanego wcześniej przystojniaka przy ekspresie do kawy i zauważa, że pogrążony w myślach kolega nie zauważył nawet jej obecności. Wtedy pojawia się gorycz rozczarowania i podejrzenie, że przystojniak tylko udaje obojętność, bo przecież na pewno jest tak samo silnie zainteresowany nią, jak ona nim. A to niestety nieprawdziwe założenie, co udowodnili naukowcy z Uniwersytetów Chicago oraz Pensylwania w badaniach opublikowanych na łamach Nature w marcu 2022 r. W badaniach tych odkryto między innymi, że kiedy badani posiadali wiedzę na temat osoby zadającej im pytania, to na te pytania opowiadali bardziej szczerze i zgodnie z prawdą niż w sytuacji, w której na temat pytającego nie wiedzieli niczego. W kolejnym badaniu poproszono uczestników o napisanie o sobie czterech faktów – trzech prawdziwych i jednego fałszywego a zadaniem miało być odgadnięcie przez drugą osobą, która z zapisanych informacji jest prawdziwa, a która nie. W tych przypadkach, w których uczestnikom najpierw pokazano cztery podobne informacje ale dotyczące osoby, która miała rozpoznać prawdę od fałszu, uczestnicy byli o wiele bardziej przekonani, że odgadujący odpowiedzą trafniej, niż w przypadkach, w których wcześniej nie widzieli karteczek z czterema faktami z życia osoby odgadującej. Wniosek z badań jest dość precyzyjny: otóż poddajemy się iluzji symetryzmu relacyjnego, w której uznajemy, że poziom bliskości relacyjnej jest wzajemny, co oznacza, że jeśli osoba A zdobywa wiedzę na temat osoby B, to jednocześnie uznaje, że osoba B również posiada wiedzę o osobie A, a stąd już tylko krok do uznania, że jeśli osoba A interesuje się osobą B, to osoba B tak samo interesuje się osobą A. Jednak prawdziwym szokiem dla wielu komentatorów tych badań, był efekt działań naukowców już poza laboratorium, którzy chcieli sprawdzić czy ten poznawczy błąd da się również zaobserwować już na rzeczywistym poziomie społecznych interakcji. Badacze postanowili bowiem przeprowadzić eksperyment społeczny we współpracy z Departamentem Policji Nowego Yorku oraz lokalnym Wydziałem Komunalnym. Najpierw opracowano specjalne ulotki, które zawierały dość przyziemne fakty o funkcjonariuszach policji z obszaru konkretnej lokalnej społeczności. Znajdowały się tam informacje o ulubionych daniach policjantów, szczegóły o ich ulubionych formach spędzania wolnego czasu, o pozazawodowych pasjach czy osobistych powodach wstąpienia do policji. Następnie dostarczono te ulotki do każdego z mieszkań na objętym badaniami terenie. Po dwóch miesiącach w tej dzielnicy – zarówno na obszarze badanym, jak i poza nim – przeprowadzono wśród mieszkańców ankietę, w której umieszczono również pytania o to, jak szybko zdaniem mieszkańców miejscowi policjanci dowiedzą się o popełnionym przez któregoś z mieszkańców wykroczeniu czy nawet przestępstwie. Okazało się, że wszędzie tam, gdzie dotarły wcześniejsze ulotki mieszkańcy uznawali, że policja o popełnionym przestępstwie dowie się dużo szybciej i że nie da się przed nimi tego ukryć niż tam, gdzie nie posłużono się wcześniej ulotkami. Co więcej – w rejonie badawczym po tych dwóch miesiącach zanotowano wyraźny spadek przestępczości i to zarówno jeśli chodzi o zmniejszenie ilości zgłoszeń, jak i ilości aresztowań w porównaniu do innych obszarów.
Według naukowców kluczem do zrozumienie tego mechanizmu jest korelacja pomiędzy zdobywaniem wiedzy o innych a zmniejszaniem się poczucia anonimowości własnej. Im większą wiedzę zdobywamy na czyjś temat, tym bardzie podlegamy przekonaniu, że sami dla tej osoby przestajemy być anonimowi. W jaki sposób świadomość tego mechanizmu może zmienić postrzeganie nas samych na planie społecznym? Otóż na dwóch poziomach. Na pierwszym możemy zrozumieć rzeczywiste powody, dla których ktoś nadmiernie interesuje się życiem innych, wśród których na pierwszym planie najprawdopodobniej znajduje się doskwierające uczucie własnej anonimowości, które dzięki zainteresowaniu życiem innych udaje się pokonać. Na drugim poziomie poznanie tego mechanizmu pozwala nam uchronić się przed społeczną manipulacją, w której ktoś serwuje nam dużo informacji na swój temat wyłącznie po to, by w efekcie błędnego oczekiwanie symetryzmu relacji uzyskać w nas przekonanie, że dla niego również nie jesteśmy anonimowi. A to czy tym kimś jest policja, jak w nowojorskim eksperymencie, czy polityk przed wyborami, to już inna bajka.
Pozdrawiam