Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu: oto dwudziestoparoletni Marcin, który spełnił wszystkie wymagania stawiane mu przez rodziców. Dostał się na prestiżową uczelnię, zaliczył po drodze wszystkie możliwe kursy i zajęcia pozalekcyjne, na które rodzice nie szczędzili kasy. Językowe, sportowe, a nawet muzyczne. Niestety nie ma zbyt wielu kolegów, bo trudno mu było nawiązać solidne znajomości zaiwaniając z jednych zajęć na drugie, ale w zamian za to poświęcenie jego życiowa kariera stoi przed nim otworem. Właśnie wpisuje do swojego c.v. kolejny ukończony wolontariacki staż. Teraz siedzi na schodkach nad Wisłą i jara blanta. Ma na sobie spoko ciuchy, a w kieszeni najnowszy telefon. Cała rodzina ma go za przebojowego fajtera, który swoim zapałem i życiowym fuksem jest w stanie przenosić góry. No bo przecież z perspektywy rodziców trudno sobie wyobrazić lepszy początek skazanego na sukces życia. Tymczasem Marcinowi po wypaleniu trawki wcale nie poprawia się humor, jest coraz bardziej przygnębiony i zniechęcony do jakiejkolwiek aktywności. Myśli w jego głowie nie krążą wokół świetlanej przyszłości, bo coraz częściej pojawia się w nich motyw odebrania sobie życia, co wreszcie mogło by zakończyć ten z roku na rok powiększający się koszmar braku poczucia sensu. Jak to możliwe – nie może się nadziwić pochylający się nad Marcinem zestaw rodzinnych sparciałych boomerów. Przecież ten niewdzięczny smarkacz ma wszystko, czego my nie mieliśmy, więc czemu do jasnej cholery nie jest szczęśliwy? Czemu nie całuje nas wszystkich po rękach za tak piękne życie, które mu zmajstrowaliśmy naszymi wyrzeczeniami? A może by tak wysłać smarkacza na dwa miesiące na zbieranie truskawek pod Monachium, żeby się opamiętał?
Na konferencji edukacyjnej w 2016 roku profesor Xu Kaiwen, zastępca dyrektora centrum edukacji i poradnictwa w zakresie zdrowia psychicznego na najwyżej notowanym chińskim Uniwersytecie Pekińskim, po raz pierwszy użył terminu „choroba pustego serca”, za pomocą którego opisał uczucie pustki i braku sensu deklarowane przez studentów, którym udało się zdobyć wstęp na elitarne uniwersytety. To zazwyczaj młodzi ludzie, których osiągnięte sukcesy są efektem silnej presji rodziców inwestujących w rozwój swych dzieci duży kapitał. Zarówno finansowy, jak i złożony z oczekiwań. W ten sposób dzieciaki przyzwyczajają się do nieustającej presji zapewnienia sobie życiowego sukcesu, który jest dla nich definiowany przez rodziców w myśl idei „żeby mieć lepsze życie niż my mieliśmy, musisz skorzystać z szansy, którą ci tworzymy”. W efekcie, często kosztem beztroski dzieciństwa, przyjacielskich relacji z rówieśnikami, czy własnych zainteresowań realizują narzucone im cele stając się powodem do rodzicielskiej dumy i przechwałek przed znajomymi. Z perspektywy rodziców wszystko wydaje się bajkowe – system działa, jest sukces, można odfajkowywać kolejne zwycięstwa. Jednak kiedy zmieni się perspektywę i zajrzy do głowy domniemanych zwyciezców, tam już tak radośnie i wesoło nie jest.
Kiedy zespół socjologów przebadał studentów pierwszego roku najbardziej prestiżowych chińskich uczeni okazało się, że ponad 30% badanych nie lubi swojego obecnego życia (w tym studiowania oraz uczelni), a 40% badanych uznaje, że ich życie jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Zacytujmy kilka wypowiedzi studentów, bo zdaje się, że dość jasno opisują o jakie emocjonalne doświadczenia chodzi. Jeden ze studentów powiedział: „Nie wiem, dlaczego mam chcieć żyć. Nie jestem usatysfakcjonowany i zawsze chcę być lepszy we wszystkich aspektach, ale wydaje się, że takie życie nie ma końca.” Wtóruje mu koleżanka mówiąc: „Czuję się jak na rozdartej wyspie, nie wiedząc, co robię, co dostaję, i od czasu do czasu czuję się przestraszona. Przez 19 lat nigdy nie żyłam dla siebie i nigdy nie żyłam swoim życiem.” Na podstawie tych i innych wypowiedzi badacze ustalili powtarzający się wzorzec, który układa się w schemat: „Nie wiem kim jestem, nie wiem, gdzie jest moje miejsce, czuję, że nigdy nie byłem na tym świecie, mimo, że byłem tu wiele lat. Odkąd pamiętam wydaje mi się, że żyję dla innych, nie wiem, jaką osobą chcę się stać.” W ten sposób definiowana choroba pustego serca ma również swoją charakterystykę, którą badający studentów socjolodzy złożyli z kilku kluczowych punktów. Po pierwsze objawy choroby pustego serca mogą przypominać depresję, bo tu również pojawia się obniżenie nastroju i brak zainteresowania światem zewnętrznym, ale w większości wypadków przynajmniej na początku są to objawy ukrywane przez daną osobę, która swoim zachowaniem nie chce zawieść pokładanych w niej oczekiwań. A to oznacza, że pogorszenie stanu psychicznego jest w początkowej fazie niezauważalne dla otoczenia. Po drugie pojawia się silne poczucie bezsensu życia i samotności, które również jest niedostrzegalne przez otoczenie, bo przecież dana osoba jest cały czas aktywna i sprawia wrażenie zaangażowanej w naukę, czy zdobywanie kolejnych osiągnięć. Po trzecie obserwacja budowania relacji społecznych nie wykazuje niczego alarmującego. Wszystko wydaje się być w najlepszym porządku: komunikatywność, umiejętność nawiązywania znajomości oraz wrażenie bycia osobą akceptowaną i lubianą. Jednak na planie wewnętrznym okazuje się, że to tylko gra pozorów mająca na celu zachowanie pozytywnego obrazu samego siebie w oczach innych. Jednak z perspektywy zewnętrznego obserwatora nie da się wykryć problemu, tak jakbyśmy mieli do czynienia z zawodowym aktorem, który wyćwiczony w bojach przez lata znakomicie sobie radzi w roli kogoś, kto ma być uważany za otwartego społecznie. Czwarta charakterystyczna cecha objawia się dużo później, już po diagnozie problemu i przy próbach interwencji klinicznej mającej miejsce niestety już zazwyczaj na oddziałach psychiatrycznych. Otóż w tych przypadkach organizm jest zupełnie niewrażliwy na leczenie farmakologiczne, które okazuje się całkowicie nieskuteczne. Po prostu żadne lekarstwa nie wywierają wpływu na pogarszający się stan psychiczny młodych pacjentów. Szóstą charakterystyczną cechą jest częsta i silna obecność myśli samobójczych, które pojawiają się w wielu przypadkach niejako wyprzedzając syndromy choroby pustego serca, bo już na etapie wczesnej szkoły średniej, a czasem jeszcze szybciej. To zresztą jedna z istotnych czerwonych alarmowych lampek, która może zapowiadać chorobę pustego serca zanim jeszcze na dobre zagości w systemie. No i w końcu ostatnia cecha – otóż wszystkie zastosowane formy i nurty tradycyjnej psychoterapii okazały się nieskuteczne, co więcej ich stosowanie może zdaniem badaczy jedynie przyśpieszyć rozwój symptomów.
Naukowcy wciąż badają te przypadki i starają się ustalić na ile choroba pustego serca może mieć związek z notowanym od lat 90-tych zjawiskiem hikikomorii w Japonii, czyli wycofania społecznego młodych ludzi, którzy zamykają się w swoich pokojach i odmawiają ich opuszczania, czy ze zjawiskiem nazwanym w Szwecji syndromem rezygnacji, w którym młodzi ludzie odmawiają przyjmowania posiłków i nie wstają z łóżek popadając w stan całkowitej izolacji socjalnej. Problem w tym, że hikikomoria dopada głównie mężczyzn poddanych presji wywiązania się z nałożonej przez japońskie społeczeństwo, głównie ekonomicznej roli. Szwecki syndrom rezygnacji zaś ma mieć swoje źrodła w emigracyjnej traumie zderzenia z przepaścią pomiędzy światem opuszczonym, a nowym i deficytem adaptacyjnym. Jednak w przypadku choroby pustego serca za głównego winowajcę uważa się zinternalizowaną ambicję i odpowiedzialności za oczekiwania życiowego sukcesu. Obydwa te schematy są efektem silnej presji rodziców, która staje się drogowskazem dla aktywności dziecka, które podejmując zazwyczaj zbyt duży wysiłek, by sprostać tym oczekiwaniom jednocześnie zatraca zdolność do generowania własnych definicji wartości. Jeśli wartość jest ustalona zewnętrznie i odgórnie i przypisana do konkretnych życiowych zdobyczy to w efekcie tego procesu własny system wartości nie ma jak zostać wykształcony, co w konsekwencji musi się przełożyć na poczucie braku sensu, które jest charakterystyczne dla wszystkich zdiagnozowanych czy odkrytych badawczo przypadków choroby pustego serca.
Pora odpowiedzieć na pytanie dlaczego w początkowym przykładzie użyłem imienia Marcin i lokalizacji nadwiślańskich schodków, a nie imienia Chang i schodków nad kanałem Jinghang w Pekinie? Odpowiedź jest prosta: znam kilka, jak nie kilkanaście przypadków rodziców, którzy w terapeutycznych sesjach pracują nad poprawą relacji z dziećmi, których opisy zachowań są dokładną kopią charakterystyki choroby pustego serca – łącznie z tym, że wszelkie próby interwencji psychoterapeutycznej wyłącznie pogorszyły sprawę. Zresztą to żadne moje odkrycie, bo pojawianie się coraz większej ilości przypadków w tzw. kulturze zachodniej odnotowuje również David Scharff, profesor psychiatrii na Uniwersytecie Georgetown. Wskazuje on, że wprawdzie w Chinach jedną z przyczyn zjawiska była tzw. polityka jednego dziecka, która siłą rzeczy skumulowała oczekiwania rodziców, co do życiowego sukcesu ich jedynych dzieci. Ale w świecie zachodnim choroba pustego serca nie dotyczy wyłącznie jedynaków. Jej prawdopodobieństwo wystąpienia pojawia się wszędzie tam, gdzie rodzice projektują na swoje dzieci własne niespełnione ambicje uznając, że uszczęśliwi je to, co sami pragnęli przez całe życie z mozołem zdobyć. Dzieciaki piją i imprezują – mówi Scharff – coraz częściej nie dlatego, by się móc we własnej młodości wyszaleć, ale dlatego bo desperacko starają się ukryć wewnętrzne poczucie bezsensu i strach przed przyszłością. Czy powyższe powinno się uzupełnić jakimś komentarzem ponad ten, który każdy z nas właśnie usłyszał we własnym sercu? Ja podzielę się własnym: może już najwyższy czas przewartościować sposób, w jaki starsze pokolenia myślą o młodszych, bo jak dobitnie nam pokazuje rzeczywistość, ten dotychczasowy się po prostu nie sprawdził. Pozdrawiam