Teatralizacja #61

Myślenie lateralne #60
11 września 2018
Trzy zasady urzędnika #62
12 września 2018

Transkrypcja tekstu:

Czy zdarzyło się wam kiedyś spotkać kogoś, kogo emocjonalne reakcje wydają się przesadzone? Kogoś, kto nadmiernie przeżywa wszystko co mu się przytrafi, reaguje z przesadą nieadekwatną do rzeczywistych sytuacji? Kogoś, kto toczy narrację o swoim życiu przedstawiając je jako ciąg niezwykłych wydarzeń (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych), które oczywiście wyjątkowo przydarzają się wyłącznie jemu? Mówimy o takiej osobie „egzaltowana” lub „emotywna”, bo kiedy cierpi, to od razu za miliony, kiedy się w coś angażuje to wszyscy muszą o tym wiedzieć i docenić, jak wiele dla tej sprawy robi, kiedy doświadcza nowych wrażeń, to w jej opowieści stają się one niezwykłe, cudowne, olśniewające? Mam na myśli kogoś, kto ledwie usiadł na poduszce medytacyjnej już go oświeciło, a jak skończył trzy dniowy kurs coachingowy, to teraz będzie zbawiał świat i wszystkich dookoła. Kiedy stykamy się z taką osobą mamy wrażenie, że za tym przesadnym zachowaniem skrywa się jakaś niespójność, jakaś nieprawda, coś co nie do końca nas przekonuje. Tendencja do przesady – wbrew oczywiście zamierzeniom takiej osoby – stanowi dla otoczenia zawsze swoisty powód do zwątpienia. Im bardziej ktoś przeżywa, tym bardziej nie chcemy mu w to jego wielkie przeżywanie wierzyć. Zamiast podzielać jego prawa do okazywania w ten sposób swoich emocji zaczynamy podejrzewać go o pretensjonalność, zaś zamiast wierzyć w jego cykl cierpienia bardziej jesteśmy skłonni doszukiwać się w jego zachowaniu elementów aktorskiej gry.
Jest kilka mechanizmów wspólnych dla takich osób i można z nich utworzyć szybko rozpoznawalny wzorzec pozwalający nam odkryć, czy właśnie z tego typu osobowością mamy do czynienia. Pierwszym z nich jest rodzaj emocjonalnego przytłoczenia. Zwróćmy uwagę, że taka osoba jest w stanie zaabsorbować całe otaczające ją w jakiejś sytuacji towarzystwo swoim emocjonalnym przeżywaniem. Staje się centrum emocjonalnej uwagi. Jedni jej współczują (oczywiście za jej plecami pukając się w czoło), inni nie wiedzą jak się zachować w obliczu tak wybujałych emocji, a jeszcze inni szukają możliwości jak najszybszej ucieczki. Jednak wszyscy, którzy otaczają taką osobę odczuwają ten swoisty efekt emocjonalnego przytłoczenia. To tak, jakby od nabrzmiałych emocji robiło się w jakimś pomieszczeniu dosłownie duszno. Kolejnym wzorcem zachowania takich osób jest budowanie relacji przy pomocy emocjonalnego szantażu i to nie tylko na poziomach łatwych do zdefiniowania, kiedy ktoś na przykład mówi: „jak mnie zostawisz, to się zabiję!”, ale również wówczas, kiedy małymi kroczkami doprowadza do sytuacji, w której otoczenie uczy się, że jeśli nie poświęci takiej osobie odpowiedniej ilości zainteresowania, to tak da wszystkim popalić, że lepiej do tego nie dopuścić. Przypomina to proces emocjonalnego karmienia. Dopóki taka osoba się emocjonalnie nie naje (czyli nie spowoduje, że to jej właśnie będzie poświęcone zainteresowanie innych w odpowiednim stopniu), będzie tak energetycznie wyczerpywać towarzystwo, aż w końcu otrzyma tę swoją emocjonalną strawę. Jeszcze innym wzorcem jest zwracanie na siebie uwagi. Albo przez określony – odstający od reszty wygląd, albo też przez niekonwencjonalne, nieprzewidywalne czy dziwne zachowanie. Tutaj, używając teorii Gofmana moglibyśmy powiedzieć, że taka osoba stosuje całą masę rekwizytów i dekoracji, byśmy na pewno nie mogli jej przeoczyć w tłumie innych ludzi. Kolejnym wzorcem jest nieadekwatność reakcji do bodźców. U tego typu osób pojawia się drastyczna różnica pomiędzy poziomem reakcji a rzeczywistym działaniem bodźca. Ktoś taki przesadnie reaguje, a jego reakcje nigdy nie dają się przewidzieć, bo do tej przesady dołącza również huśtawkę nastrojów – od entuzjazmu, po apatię, od nieadekwatnej wesołości po neurotyzm. I w końcu osoby takie są zawsze zorientowane wyłącznie na koncept „ja”, co powoduje że są nietolerancyjne w stosunku do innych i mało zainteresowane innymi. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy relacja z innymi leży w gestii ich konkretnych korzyści, a wówczas są zdolne do wykorzystania najróżniejszych środków do osiągnięcia celu: od uwodzenia po emocjonalny szantaż. Powyższe reakcje i zachowania nawet w drobnym wydaniu mogą stanowić wstęp do zaburzenia osobowości znanego w psychiatrii jako osobowość histrioniczna. Ale ciężkie przypadki zostawmy psychiatrom, my zaś zajmijmy się tym w jaki sposób możemy poradzić sobie emocjonalnie z takimi osobami, albo też w jaki sposób możemy popracować nad sobą, kiedy zauważymy, że i w naszym wachlarzu zachowań takie atrakcje zaczynają się pojawiać. Żeby wyjaśnić mechanizm tego działania musimy się przyjrzeć bliżej pewnemu aspektowi, który jest najpotężniejszym wzorcem takich zachowań. Występuje on za każdym razem, nawet w najlżejszych i niby niewinnych przypadkach. Tym wzorcem jest teatralizacja. Cóż ona oznacza? Otóż definicja słownikowa mówi jedynie o tym, że to nadawanie czemuś cech teatralnych. Jednak tutaj tym czymś, jest nasze zachowanie. To właśnie jemu taka osoba nadaje zawsze określonych teatralnych cech. Stąd ta przesada, nadaktywność emocjonalna, nadwrażliwość. Gesty, słowa i emocje muszą zostać odpowiednio silnie wyeksponowane, by mogły w odpowiednio silny sposób zostać odebrane przez widzów. W teatrze nawet szepta się teatralnie. Aktor stojąc na scenie musi nauczyć się tak głośno szeptać, by na pewno było go słychać również w ostatnim rzędzie. By słyszała go cała widownia. I właśnie to ostatnie słowo stanowi klucz do poradzenia sobie z osobą wykazującą początki cech histrionicznych. Bo nie ma teatru, nie ma gry aktorskiej i nie ma interakcji pomiędzy aktorem i widownią, jeśli nie ma widowni. Żeby tę zasadę sobie zobrazować wystarczy posłużyć się pewnym przykładem. Oto mamy aktora, który dzisiejszego wieczoru w swoim teatrze ma odegrać monodram. Jest przygotowany, bo nie tylko przebrał się przed chwilą w garderobie ale też przećwiczył dla przypomnienia najtrudniejsze kwestie. Wchodzi więc na scenę, przyjmuje odpowiednią pozę na rozpoczęcie przedstawienia i czeka na rozsunięcie się kurtyny. Kiedy kurtyna się rozsuwa i zapalają się sceniczne reflektory aktor nagle orientuje się, że jest tu sam. Na widowni nie ma ani jednego widza. Po prostu jakimś dziwnym trafem dzisiaj nikt nie wybrał się do jego teatru. I teraz odpowiedzmy sobie na proste pytanie: „czy będąc tym aktorem w dokładnie takiej sytuacji, którą przedstawiłem przed chwilą zagralibyśmy to przedstawienie?”. Czy odegralibyśmy spektakl przy kompletnie pustej widowni? Czy mimo braku widzów wykonywalibyśmy wcześniej wyuczone teatralne gesty i wypowiadali sceniczne kwestie? Otóż raczej nie, prawda? Uznalibyśmy, że nasze przedstawienie w tym dniu po prostu trzeba odwołać, bo nie ma komu go zaprezentować. I właśnie ten mechanizm działa w teatralizacji emocji osób, które przesadnie reagują w różnych sytuacjach. Ich teatralizacja wymaga widza, bo wyłącznie dla widza tworzą swoje przedstawienie. Muszą mieć widownię, bo bez niej ich teatralizacja pozbawiona jest najmniejszego sensu. To podobna sytuacja jak ta, kiedy wchodziliśmy na lekcję w podstawówce, z której chcieliśmy się zmyć udając że nas boli brzuch i musimy iść do domu. Kiedy udało się nabrać nauczycielkę i szliśmy do domu udawanie bólu brzucha nie miało już sensu, bo nie było przy nas widowni, dla której odstawialiśmy ten cyrk. A zatem teatralizacja odbywa się tylko i wyłącznie dzięki obecności i zainteresowaniu widowni. Jeśli widownia przestaje być obecna cyrk przestaje mieć sens. Ale nie dotyczy to wyłącznie obecności. W omawianych tutaj mechanizmach brak obecności może równie dobrze oznaczać brak zainteresowania. Wielokrotnie spotkałem w swojej szkoleniowej drodze takie właśnie przesadnie emocjonalne osoby. Kiedy jednak nie reagowałem na ich emocje w jakikolwiek sposób natychmiast traciły rezon, bo przekonywały się, że we mnie nie mają widza. A skoro nie ma widza, to nie ma komu dostarczyć emocjonalnej karmy. Jednak jest jeszcze jedna ważna rzecz – otóż w przeciwieństwie do teatru w histrionicznej osobowości widzem może być również ona sama. Jak to możliwe? Otóż możliwie i wręcz czasem takiej osobie bardzo potrzebne, by mogła ona później na tym doświadczeniu zbudować narrację, dla kolejnych widzów. Musi przesadnie doświadczyć, przeżyć, poczuć, by mogła później o tym swoim doświadczeniu z równie wielką przesadą opowiedzieć. Zatem zawsze mamy w takiej sytuacji do czynienia z widzem, którym mogą być równie dobrze współdomownicy, czy współpracownicy takiej osoby, jak i ona sama. Co zatem zrobić w tych dwóch sytuacjach? Jak sobie poradzić zarówno wówczas, kiedy znajdujemy w naszym otoczeniu taką osobę, jak i wówczas kiedy sami w sobie odkrywamy takie zapędy. Jedynym sposobem jest wyjście widza z teatru. Brak zainteresowania spektaklem i aktorem. Obojętność dla przedstawienia który się odgrywa. Wówczas aktor traci pożywienie, a jego działania zostają pozbawione sensu. Odebranie widza jest niestety trudne i to w obydwu tych sytuacjach. W pierwszej opór pojawi się po stronie delikwenta, a w drugiej po stronie ego. W pierwszej sytuacji delikwent będzie poirytowany, jak dziecko któremu odebrano możliwość zabawy ulubioną zabawką. Zacznie więc intensyfikować teatralizację, w nadziei, że w końcu po drugiej stronie ta obojętność ustąpi tak wyczekiwanemu zainteresowaniu. Jednak poddanie się w takiej chwili to najgorsza z opcji – uczymy jedynie w ten sposób taką osobę, że nasze zainteresowanie wymaga wyjątkowo dużego przedstawienia. W drugiej sytuacji jeśli w rolę aktora wchodzi ego i jednocześnie doświadczając tego procesu mu się nie poddamy efekt będzie dokładnie taki sam. Ego bowiem karmi się naszą atencją. Jej brak stanowi brak zasilania, a przy braku zasilania nawet najsprawniejsza bateria w końcu się wyczerpie. Sztuka wychodzenia z teatru nie należy do łatwych. Przypomina to prawdziwe wyjście z teatru w trakcie kiepskiego przedstawienia. Trochę tak głupio ostentacyjnie ranić starających się aktorów. Ale kiedy się raz uda wyjść, każdy kolejny raz przychodzi łatwiej, szybciej i z dużo mniejszym poczuciem zażenowania. Pozdrawiam