Transkrypcja tekstu:
Jest pewna stara legenda głosząca, że na ludzkości ciąży pewien rodzaj perfidnej klątwy. Chodzi mianowicie o to, że ludzie zawsze chcą być kimś innym, niż są i nie potrafią w pełni zaakceptować siebie takimi, jakimi są w rzeczywistości. Ale zostawmy legendy i przyjrzyjmy się pewnemu autodestrukcyjnemu mechanizmowi, za którym skrywa się między innymi zjawisko perfekcjonizmu. Dodajmy, że właśnie autodestrukcyjnego. A jego początki wydają się być tak niewinne: oto w dzieciństwie marzymy o tym, że staliśmy się superbohaterami, wojownikami, ratującymi świat odważnymi herosami. Budujemy w ten sposób we własnej wyobraźni obrazy lepszych wersji siebie. Te nasze wyobrażeniowe twory zdobywają fortuny, piękne kobiety, wspaniałe samochody i stają się niepokonane. To przecież fajne marzenia, prawda? Przynoszą okruchy przyjemności w szarym, monotonnym i jednolitym życiu. Jednak te fantazje już w dorosłym życiu powinny odejść w zapomnienie w naturalny sposób, jednak czasem nie odchodzą i pozostają w głowach pod postacią koncepcji właśnie lepszych wersji siebie. Bardziej udanych, sprawniejszych, mądrzejszych, poukładanych, zorganizowanych czyli innymi słowy po prostu perfekcyjnych. W ten sposób w wyobraźni powstaje lepsza wersja, niż ta rzeczywista, bo sama fantazja ma za zadanie uzupełnić coś, czego nam w istocie brakuje. Powstaje zatem perfekcyjny twór, który nigdy się nie myli, zawsze postępuje zgodnie z określonymi normami i lepiej wie od nas samych jak się zachować w danej sytuacji. Ta wymyślona, perfekcyjna wersja nas samych ma realizować ściśle określone oczekiwania, bo przecież po to została stworzona. I w taki sposób perfekcjoniści hodują w swoich fantazjach doskonałe wirtualne wersje, które wkrótce – jak już dosyć poważnie urosną – zaczynają żyć własnym życiem. A ich życie składa się z dwóch rodzajów aktywności, a właściwie kierują nim dwa wektory uwagi. Pierwszy z nich zwrócony jest na zewnątrz i zaczyna stawiać wymagania w stosunku do innych. Dochodzi tu do prostego projekcyjnego mechanizmu – otóż wirtualny wzorzec oczekuje, że wszyscy będą dokładnie tak samo doskonali jak on sam. Jednak nie bierze pod uwagę tego, że to z samej swojej natury nie jest możliwe, ponieważ doskonałość wzorca jest wyłącznie wirtualna. To nie doskonałość, a jedynie jej iluzja stworzona w umyśle tego, który stworzył swoje wzorowe odbicie. Niemniej, ono o tym nie wie i wymaga, by inni wykonywali wszystko za co się zabiorą w idealny, doskonały sposób. Dokładniej mówiąc w taki sam jak by to wykonał stworzony wirtualny wzorzec. I tutaj ukryty jest największy problem: perfekcjonista nie równa zachowania innych do samego siebie, ale do stworzonego przez siebie wzorca, czyli mówiąc inaczej do stworzonej przez siebie perfekcyjnej wizji. Sprostanie takiemu wymaganiu po prostu nigdy nie jest możliwe, co w oczywisty sposób musi rodzić konflikty w otoczeniu perfekcjonisty. Bo przecież możesz się dwoić i troić, a zmywane przez ciebie naczynia nigdy nie będą tak czyste, jak byłyby czyste, gdyby to zrobił perfekcjonista. Co oczywiście jest oszustwem, bo perfekcjonista nie porównuje twojego zmywania naczyń ze swoim, czyli tym jak sam by je umył. On porównuje twoje zmywanie naczyń z tym, którego dokonał by stworzony przez niego wirtualny wzór. A to jest wzorzec niedościgniony, bo nie da się dosięgnąć perfekcyjnej wyobraźni. Sprostać można jedynie temu co rzeczywiste, a nie temu co wymyślone. Ty myjesz dziesiątki naczyń i zajmuje ci to dziesięć minut, po czym zawsze od perfekcjonisty usłyszysz, że można by to zrobić lepiej i to w pięć minut. Dyskusja na argumenty mija się wówczas z celem, bo nie dyskutujesz z perfekcjonistą, tylko ze stworzonym przez niego wzorcem. A ten zawsze musi wygrać, bo przecież po to został stworzony. To jest właśnie mechanizm odpowiedzialny za to, że choćbyś dwoił się i troił to nigdy nie zadowolisz osoby cierpiącej na perfekcjonizm, więc podejmowanie tak naprawdę jakichkolwiek wysiłków zawsze obróci się przeciwko tobie. Ale jest jeszcze drugi aspekt istnienia perfekcyjnego wzorca. I tutaj wektor nie jest zwrócony na zewnątrz, tylko do wewnątrz jego twórcy. Ten aspekt nie jest odpowiedzialny za dyskomfort otoczenia perfekcjonisty, tylko za cierpienie jego samego. Jak to działa? Otóż konsekwencją stworzenia w wyobraźni perfekcyjnego wzorca jest to, że prędzej czy później sam wzorzec zacznie żyć własnym życiem i wykaże tendencję do pastwienia się nad swoim twórcą. Będzie deprecjonował jego każde działanie właśnie w myśl idei, że wszystko można zrobić lepiej. Zatem za cokolwiek perfekcjonista by się nie wziął, stworzony przez niego wzorzec zrobiłby to lepiej, więc sam perfekcjonista zostaje w ten sposób zdewaluowany we własnych oczach, Jego wzorzec jest tak perfekcyjny, że nie tylko nie są w stanie stanąć z nim w szranki otaczający go ludzie, ale też on sam nie jest tego w stanie zrobić. To naprawdę katorżnicze poczucie – perfekcjonista nigdy nie jest zadowolony z efektów swoich działań, co powoduje w nim głęboką narastającą frustrację i poczucie braku jakiegokolwiek sensu tych działań. Ten podwójny impakt niszczy nie tylko otoczenie perfekcjonisty, ale i jego samego.
Wiele razy zdarzyło mi się spotkać perfekcjonistów na swej drodze, a i też pracować z klientami, których dotyczył ten problem. Oczywiście pojawia się on w różnym natężeniu i różnych skalach, ale ma jedną bardzo niebezpieczną tendencję. Otóż w wielu wypadkach jego poziom stale rośnie. Rozwój tego psychologicznego fenomenu z roku na rok staje się coraz bardziej destrukcyjny dla otoczenia perfekcjonisty, jego relacji z innymi a i dla niego samego. Wiele z tych osób dochodzi do nieświadomych prób przejęcia kontroli nad wszystkim co się odbywa w ich otoczeniu. Z biegiem czasu zaczynają wkładać swoje trzy grosze do najbardziej banalnej czynności i nie są w stanie zaakceptować, że ktoś coś może robić inaczej niż ich zdaniem powinno to być zrobione, czy też że ktoś może coś robić w swoim tempie, w innej kolejności czy w ogóle według innego planu, schematu czy założeń. Coraz bardziej nie tolerują innej perspektywy widzenia świata i stają się coraz to bardziej zgorzkniali i wiecznie nieusatysfakcjonowani tym co się wokół nich dzieje. W końcu perfekcjonizm prowadzi do blokowania działania, bo żadne z podejmowanych działań nie wydaje im się dostatecznie dobre. Za brakiem działania idzie zaś kompletny paraliż decyzyjny – jak tu podjąć jakąkolwiek decyzję, skoro każda z nich może być obarczona jakimś współczynnikiem błędu. To samo napędzające się proroctwo – postawa perfekcyjna, która nie zostanie odpowiednio wcześniej dostrzeżona i skorygowana może prowadzić do coraz gorszej jakości życia.
Największą trudnością w pokonaniu takiej postawy jest brak świadomości jej mechaniki. Ludzie tacy nie widzą problemu – nie zdają sobie sprawy z tego w jaki sposób ich zachowanie utrudnia innym życie, dopóki nie odkryją że ich własne życie stało się w efekcie tego również dużo trudniejsze. Tutaj zatem, jak w większości wypadków wychodzenia z podobnych osobowościowych kryzysów, pierwszym krokiem jest dostrzeżenie różnicy pomiędzy samym sobą, a stworzonym przez siebie wzorcem. A takie dostrzeżenie różnicy jest możliwe wyłącznie z poziomu separacyjnego, który z kolei jest dostępny tylko wtedy, kiedy potrafimy patrzeć na siebie z ponad poziomu własnego ego. Co zatem zrobić, jeśli odkrywasz w sobie coraz bardziej dręczący perfekcjonizm i zaczynasz dostrzegać, jak utrudnia tobie i innym życie? Jedynym sposobem jest pozbawione emocji dostrzeżenie różnic pomiędzy rzeczywistością a fantazją. Pomiędzy rzeczywistym tobą, a wyobrażeniem swojego własnego ideału. Pomiędzy tym, kim naprawdę jesteś, a tym, którego stworzyłeś by uzupełnić czy też ukryć braki, których nie chciałeś w sobie zaakceptować. To trudne i ale nie niemożliwie. I co najważniejsze, to wcale nie takie rzadkie. Wszyscy lubimy widzieć siebie w ciepłych, pastelowych barwach. I wszyscy niespecjalnie chętnie gotowi jesteśmy przyznać, że tymi samymi drzwiami, którymi przyszedł na świat ten świetny ja, wśliznął się również jego cień. A wszyscy popełniamy błędy, zachowujemy się czasem nie tak, czynimy coś niespecjalnie pożytecznego, czy też po prostu doznajemy porażek. Akceptacja cienia, tego że nie jesteśmy idealni, nie jesteśmy doskonali i wszyscy nosimy w sobie sporo mankamentów jest pierwszym krokiem do możliwości dostrzeżenia różnicy pomiędzy nami a stworzoną przez nas idealną wersją samych siebie. Ta wersja nigdy nie ma cienia – jest perfekcyjna, a przez to nie może być rzeczywista. Bo perfekcjonizm, jest cechą wirtualną. W rzeczywistości nie istnieje. Jest omamem, iluzją taką samą jak dziecinna wiara w superbohaterów, którzy przywdziewają kolorowe rajstopki, latają w powietrzu i ratują z opresji cały świat i przy okazji królową balu. To nie my. To wyłącznie nasze wirtualne twory. Dopóki latają nad naszymi głowami w kolorowych pelerynkach są kompletnie dla nas niegroźni. Jednak kiedy zaczynają mieć pretensje co do naszego zachowania, kiedy zaczynają decydować jak, kiedy i co powinniśmy zrobić, i jednocześnie pouczają w tym względzie innych, to przestają być już tacy niewinni. Wyidealizowane wzorce deprecjonują swoich twórców, bo prędzej czy później odkrywają, że ci twórcy wcale tacy idealni nie są. I jedynym sposobem na to, by się przed nimi bronić, jest uświadomienie sobie, że istnieją wyłącznie w naszych głowach. Tam powstały i też tam możemy zadecydować czy na pewno dalej chcemy się przed nimi tłumaczyć z naszych działań. Kiedy więc odkryjesz w sobie wirtualną idealną wersję siebie zadaj sobie pytanie, czy na pewno jest ci do czegokolwiek potrzebna. Pozdrawiam