TRANSKRYPCJA:
Powiada się, że złość jest emocją, która narasta po cichu, aż w końcu dochodzi do momentu, w którym musi wybuchnąć. Jest jak uśpiony wulkan, w którym przez wieki gromadzi się rozsadzające od środka ciśnienie, aż w końcu wybucha ku zaskoczeniu okolicznych mieszkańców, którzy i owszem wiedzą, że prędzej czy później to musiało nastąpić, jednak nie byli w stanie przewidzieć kiedy. Bo złość zdaje się być zamknięta w naszym wnętrzu dopóki nie zostanie naciśnięty jeden malutki guziczek, który wyzwoli jej prawdziwą eksplozję. Jednak zewnętrzny obserwator zazwyczaj nie zdaje sobie z tego procesu sprawy, dopóki nie zobaczy samego wybuchu. To dlatego wielu ludzi jest zupełnie zaskoczonych naglą decyzją ich partnera o zakończeniu związku. Przecierają oczy ze zdumienia widząc spakowane walizki żony czy męża i nie mogą uwierzyć jak to możliwe, by ktoś nagle pewnego poranka przebudził się, wypił kawę i oznajmił: „postanowiłem od ciebie odejść”! Nie widzą tego, że ta decyzja nie pojawiła się nagle znienacka o poranku po wypitej kawie, ale że wzbierała często przez lata, kompletnie niewidoczna dla drugiej strony. Złość, zawiedzione oczekiwania, rozczarowanie budowało się przez wiele lat i działo się to w obecności i na oczach partnera, który widząc to, jednocześnie niczego nie dostrzegał.
Jest taka piosenka – pewnie ci dobrze znana – to In the air tonight Phila Colinsa. Według kilku urban legend tekst dotyczy czyjegoś utonięcia i braku reakcji i pomocy kogoś, kto był tego zdarzenia świadkiem. Jednak sam Colins pytany o tekst tej piosenki i jego znaczenie zazwyczaj odpowiada, że nie ma pojęcia o czym to jest, ale jedno jest pewne: napisał tę piosenkę w złości. Rozwodził się, był wściekły i wtedy powstało In the air tonight. I od samego początku tej piosenki czujemy że coś wisi w powietrzu, coś się wydarzy, coś nieuchronnie wybuchnie, aż wreszcie wraz z dynamicznym rytmem perkusji rzeczywiście eksploduje. Jednak wtedy zazwyczaj czynimy dużo złych, niepotrzebnych i nieprzemyślanych rzeczy. Wprawdzie wybuch złości przynosi ulgę, tak jak wulkan lawy, my pozbywamy się wtedy zmagazynowanych pokładów negatywnych emocji. Ale zamiast wulkanu użyjmy przykładu dmuchanego balonu. Balon ten ma pewną górną granicę wytrzymałości. Poziom, do którego jest zdolny wytrzymać panujące wewnątrz ciśnienie i po którym pęka jego powłoka, by dać temu, zbyt dużemu ciśnieniu, ujście. To i owszem duże uczucie ulgi, ale nie bierzemy pod uwagę tego, że przy okazji sam balon ulega zniszczeniu. Bo wybuch dla balonu jest autodestrukcyjny. I tak samo jest z wybuchami złości – one i owszem przynoszą ulgę, ale jest to ulga pozorna, ponieważ w efekcie takimi wybuchami niszczymy nas samych, jak i całe otoczenie, które jest takiego wybuchu świadkiem. I nie jest to tak, że słowo przepraszam, które wypowiadasz, kiedy już ucichnie odgłos eksplozji załatwia wszystko i powoduje, że wszyscy na około mogą uznać sprawę za niebyłą. I owszem mogą, ale tego nie robią. Każdy nasz wybuch złości zostawia dwa ślady. Pierwszy to odcisk na naszej relacji z innymi. To ślad zostawiony w innych. Mała skaza na przyjaźni, związku czy współpracy. Kiedy zaś nagromadzi się odpowiednia ilość tych skaz, relacja z nami staje się dla innych toksyczna i zazwyczaj nie chcą jej kontynuować. Działa tutaj dokładnie taki sam mechanizm – skoro balon twojej złości ma określoną wytrzymałość, to przecież balon relacji z drugą osobą również. Kiedyś nazbiera się taka ilość mikro pęknięć i mikroszczelin, to z relacji nie będzie co zbierać. Jednak jest jeszcze drugi ślad. Ten zaś pozostaje w tobie. To jak rysa na diamencie. Im więcej rys się na nim pojawi, tym ten klejnot będzie mniej wartościowy. Aż w końcu rozsypie się w ogóle. Zamieni się w bezwartościowe wegetatywne życie zepsute przez złość. Znasz może takich ludzi? Znasz kogoś takiego, kogo dobrze charakteryzują powyższe słowa? Taką chodzącą nabrzmiewającą złość? Jeśli tak, to zadaj samemu sobie teraz pytanie: czy twoim zdaniem ten ktoś jest szczęśliwy?
Odpowiedź zdaje się oczywista, prawda?
Co zatem zrobić z gromadzącą się złością? Co zrobić, kiedy czujemy jak w nas wzbiera? Czy na pewno jej wybuch stanowi jedyną, nieuchronną możliwość?
Georgij Gurdżijew przytacza następującą historię ze swego życia. Kiedy był dziewięciolatkiem umierał jego ojciec. Chłopak siedział przy jego łóżku i trzymał go za rękę, kiedy ten powiedział: „Nie mam ci czego zostawić. Nie mam ci co dać. Odchodzę jako biedny człowiek Nie dorobiłem się w życiu niczego, żadnego majątku, pieniędzy czy innych dóbr. Jednak jedyne co chciałbym ci pozostawić, to rada, którą sam kiedyś otrzymałem od mojego ojca. Proszę weź ją z sobą i bądź jej wierny przez całe twoje życie. Oto ta rada: „Ilekroć poczujesz złość, to zrób co ci ta złość podpowiada ale najpierw odczekaj dwadzieścia cztery godziny. Cokolwiek w złości nie zechcesz zrobić, to zanim to zrobisz czekaj dwadzieścia cztery godziny. Jeśli nawet w złości będziesz chciał kogoś zabić, to idź i go zabij, ale po dwudziestu czterech godzinach”. Pod koniec swojego życia Gurdżijew wyznał: „Złość nigdy nie miała do mnie dostępu. Nigdy się jej nie poddałem, bo ilekroć się pojawiała czekałem dwadzieścia cztery godziny. Jednak kiedy mijały okazywało się, że zupełnie niepotrzebnie się zezłościłem. Albo że ludzie, którzy wywoływali moją złość, tak naprawdę mieli rację, a to ja tylko nie chciałem tej racji uznać. Zawsze czekałem dwadzieścia cztery godziny od momentu, w którym pojawiła się złość i właśnie dlatego nigdy nie uczyniłem niczego kierowany złością. Złość przez całe moje życie nie miała nade mną najmniejszej władzy”
To, że złość musi w końcu wybuchnąć, to wyłącznie iluzja, którą sami siebie karmimy. Nie trzeba niszczyć balonu, by wypuścić z niego nadmiar powietrza. Wystarczy zmniejszyć w jego środku ciśnienie, by powróciło do właściwego poziomu. Pytanie tylko jak to zrobić? Tutaj kluczem jest wyłącznie autoświadomość. Obecna uważność rejestrująca co czujesz właśnie w tej chwili. Jeśli czujesz złość, to najpierw musisz być jej w pełni świadomy, by otworzyły się drzwi możliwości zarządzania tą emocją. Ludzie, którzy wybuchają złością tak naprawdę nie są świadomi w czasie wybuchu. Wówczas to nie oni zarządzają samymi sobą, ale to ich własna złość przejmuje nad nimi władzę. Dlatego właśnie jest to tak destrukcyjne, bo przede wszystkim jest to nieświadome. Wówczas krzywdzimy siebie i innych, bo nie wiemy, że to czynimy. Nie zdajemy sobie sprawy z okrucieństwa swojego działania, bo oddaliśmy się we władzę złości. Autoświadomość w teraźniejszości, to wentyl spuszczający nadmiar ciśnienia z nabrzmiałego balonu. Jeśli zdajesz sobie sprawę, że jesteś zły to miast pozwolić, by ta złość dalej w tobie wzbierała jedynie ją obserwuj. Uświadom sobie, że właśnie się w tobie pojawiła i przyznaj sam przed sobą: „właśnie jestem zły, złość jest właśnie we mnie”. Kiedy uda ci się to zrobić, to… teraz czas na nierobienie niczego ponad własną obserwację. Nic nie rób, jedynie świadomie obserwuj złość. Kiedy zrobisz to prawidłowo, będzie musiała wytracić swoją energię. Miast wzbierać w tobie, stanie się coraz mniejsza. Nie ma innej możliwości, bo nie może wzbierać, kiedy nie jest zasilana żadną energią Obserwacja nie zasila niczego, jest neutralna. Zasilanie pochodzi wyłącznie z atencji. A w tobie nie ma być atencji, nie ma być żadnego chcenia zrobienia z tym czegokolwiek. Wtedy złość wprzódy powoli, a potem coraz to szybciej gaśnie. I dopiero kiedy to się stanie, zadaj sobie proste pytanie: „Co wywołało we mnie ten stan”. Wtedy na spokojnie i bez złości odkryjesz ten guziczek, którego naciśnięcie odpala w tobie złość. Odkryjesz też coś więcej – nie tylko to gdzie ten guziczek się znajduje, ale też to, czyje naciśnięcie uruchamia machinę złości. Jeśli się tego dowiesz, to możesz przejść do kolejnego kroku, w którym decydujesz, co z tym chcesz zrobić. I tutaj bądź wobec siebie uczciwy – jeśli odkryłeś, że jakaś osoba w twoim otoczeniu z premedytacją naciska guziczek twojej złości, a ty nie jesteś w stanie przerwać tego procederu, uwolnić się od emocji, czy też spowodować, że przestanie to być dla ciebie dyskomfortowe, to po prostu… zerwij tę znajomość. Tak samo uczyń, jeśli powodem twojej złości jest określona sytuacja, przekonanie czy cokolwiek innego. Po prostu odetnij źródło. I uczyń to bez wyrzutów sumienia – robisz w ten sposób przysługę zarówno sobie, jak i źródłu, które wywołuje w tobie złość. Jeśli jednak chcesz podjąć wyzwanie i poradzić sobie ze złością bez odcinania jej źródła, możesz posunąć się krok dalej i zmierzyć z dużo większym demonem. Przeanalizuj na chłodno wszystkie sytuacje, w których wzbiera w tobie złość i odpowiedz sobie uczciwie na pytanie: „czy czasem te wszystkie źródła twojej złości nie znajdują się w tobie?” Czy czasem rzeczywistość, sytuacje, ludzie w twoim otoczeniu nie są ani dobrzy ani źli, nie mają żadnego wektora intencji, a jedynie ty im nadajesz znaczenie, ty ich koronujesz na władców twojej własnej złości? A tak naprawdę, bez twojego przyzwolenia, bez zielonego światła, które zapaliłeś własnej złości po prostu by jej w tobie nie było? I dopiero wtedy odkrywasz, że miast pisać w złości piosenkę In the air tonight, dużo przyjemniej jest bujać się w hamaku akceptacji i autoświadomości i pisać słowa do piosenki „Nothing in the air tonight”?
Pozdrawiam