
Znudzenie relacją
25 kwietnia 2025
Sposób na strach przed wystąpieniami publicznymi
9 maja 2025
Transkrypcja tekstu:
Tym razem dla odmiany zacznijmy od bajki, w której w rolach głównych bohaterów umieścimy dwa zwierzątka. Niech to będzie czapla i żuraw. Oto kiedyś czapla zobaczyła żurawia. Kroczył spokojnie przez łąkę, dzielnie znosząc swój pokiereszowany los. Niedawno stoczył wyniszczającą walkę z łabędziem, w której odniósł sporo ran. Nie do końca było wiadomo czy się z tego wyliże, ale w końcu jakoś stanął na własnych nogach. Powoli dochodził do siebie, mimo że wiele odniesionych w potyczce ran nie rokowało nadziei na całkowite wygojenie. Co więcej – wielu z ran na zewnątrz nie było widać. Były głęboko ukryte, co nie oznacza, że mniej dokuczliwe. Czapla, też miała swoje doświadczenia – w końcu jej konflikt z gąską wcale tak łatwo po niej nie spłynął. I kiedy zobaczyła żurawia aż podskoczyła z zachwytem, bo o to pojawia się ktoś, kto ma wystarczajaco dużo siły i doświadczenia, by pomóc jej się pozbierać i sprawić że zapomni o gąsce. Żuraw wydawał się idealnym kandydatem na uzdrowiciela. Przecież ma tyle doświadczenia, tyle przeżył, tyle wie. I co najważniejsze skoro tak dzielnie kroczy przed siebie to musi wiedzieć jak poradzić sobie z najgorszymi zranienami. Podbiegła więc czapla do żurawia i mówi „właśnie kogoś takiego jak ty teraz najbardziej potrzebuję. Jesteś idealny do tego by mi pomóc”. „Nie stawiaj mnie na piedestale – odparł żuraw – nie wiesz o mnie wszystkiego, jestem niezorganizowany, mam swą mroczną stronę i zmagam się z wieloma lękami.” „Nie – zaprzeczyła czapla – jesteś wręcz idealny. Jakie to szczęście że jesteś. Dasz mi siłę, wiarę i wyleczysz mnie z ran – skoro poradziłeś sobie z twoimi wielkimi zranieniami, to te moje drobniejsze ogarniesz bez problemu”. Od tej pory czapla truchtała za żurawiem gdzie by nie poszedł. Słuchała jego słów, zadawała mu pytania i w coraz większym stopniu budowała swój zachwyt nową znajomością. I tak dreptali po łące – on coraz bardziej świadomy tego, że nie jest w stanie spełnić oczekiwań czapli co do swojej doskonałości, a ona coraz bardziej przekonana, że spotkała ideał, który rozwiąże jej wszystkie problemy. Mijały dni i tygodnie. On wciąż nie radził sobie z piedestałem ideału, a ona coraz częściej doświadczała rozczarowania, bo przecież jej problemy w magiczny sposób nie chciały zniknąć. Zaczęła się orientować, że to co na początku mówił o swoim lęku i pomieszaniu nie było kokieterią. Odkryła, że przez te jego niezagojone rany on zaniedbuje i jej zranienia. „Nie jest doskonały – pomyślała czapla – oszukał mnie, że jest. Cały czas mnie zwodził udając ideał. Jak mogłam się tak dać oszukać. Jak to możliwe, że ktoś kto się wydawał tak mądry i doskonały, sam nie radzi sobie z tak wieloma rzeczami. To jakaś ściema i nieporozumienie. Muszę się na nim zemścić za swoje niespełnione oczekiwania.” Długo się nie zastanawiając czapla zaczęła rozwieszać na drzewach wokół łąki ostrzeżenia dla innych czapli: „Uważajcie na żurawia, to mitoman i łobuz. Podstępnie zwodzi czaple wybierając na swoje ofiary te najbardziej doświadczone przez los. Wykorzystuje ich naiwność. Jest wrednym złolem. Strzeżcie się czaple!”
Chyba nie umiem w bajki. A przynajmniej nie w te z radosnym finałem, w którym wszyscy pieją z zachwytu. Powyższą opowiastkę stworzyłem na bazie koncepcji dewaluacji rannych uzdrowicielek, stworzonej przez dr Amber Wardell, psycholog i autorkę książki „Beyond Self-Care Potato Chips”. To sytuacja, w której ranni uzdrowiciele przechodzą – według autorki – nieuniknioną drogę od zbawiciela do złoczyńcy. Wprawdzie koncept pani doktor przypisuje jedynie płci żeńskiej, ja śmiało uważam, że nie ogranicza się tylko do rannych uzdrowicielek, ale jest ponad płciowy, bo wielokrotnie spotkałem się z taką sytuacją w różnych konfiguracjach – zarówno pomiędzy płciami, jak i w ramach tej samej płci i to również bez kontekstu romantycznego. Kim jest ranny uzdrowiciel to już wiemy – szerzej opowiadałem o tej koncepcji w mini-wykładzie 249. Tutaj jednak bardziej interesuje nas kontekst socjologii relacji, a nie psychologii, a więc to, jakie konotacje relacyjne mogą towarzyszyć aktywności ranego uzdrowiciela i co z nich wynika. Dla tych, którym nie chce się odgrzebywać tamtego mini-wykładu krótkie przypomnienie: koncepcja rannego uzdrowiciela ujrzała światło dzienne za sprawą Carla Junga, który wskazywał, że sam akt posiadania rany tworzy potencjał uzdrowiciela, co przekłada się na potrzebę niesienia pomocy innym i wówczas własny ból staje się miarą jego ozdrowieńczej mocy. Kiedy zaś uzdrowiciel pomaga komuś to jednocześnie pomaga w ten sposób sobie, bo analitycznemu wglądowi w cudzą ranę towarzyszy analiza ran własnych. Jung jednak wskazywał również, że wsparciu innych może towarzyszyć próba zagłuszania własnego problemu, a wówczas mogą pojawić się dwa efekty. Po pierwsze instalowanie roli ofiary w swoim podopiecznym, co reguluje napięcie z którym nie radzi sobie uzdrowiciel, a po drugie konwersja, w ramach której analizowanie ran podopiecznego powoduje większe krwawienie ran własnych. Ilekroć przywołujemy z odmętów przeszłości dzielnego Junga, tylekroć nie możemy się nadziwić jak wielu rannych uzdrowicieli aspiruje do bycia psychoterapeutą – nie tylko u nas, ale jak pokazują badania na całym świecie, dobrowolnie podkładając głowy pod jungowski topór. Tym razem jednak przyglądamy się bardzo prawdopodobnemu scenariuszowi dynamiki relacyjnej, w którą zostaje uwikłany ranny uzdrowiciel często brnąc zupełnie nieświadomie w otchłań potępienia niczym ćma do świecy, której płomień finalnie upala jej skrzydełka. Ranny uzdrowiciel – zarówno samozwańczy, jak i ten ze środowiskowego nadania przyciąga do siebie ludzi, którzy nie radząc sobie z własnymi problemami upatrują w nim szansę na ich rozwiązanie. Skoro sam jest zraniony, a mimo to kroczy przez życie, to zostaje oceniony jako ktoś, kto dysponuje odpowiednio głębokim wglądem, zrozumieniem problemu i jednocześnie wypracowanym rozwiązaniem, z której to wiedzy, umiejętności i doświadczeń inni zranieni chcą doznać własnego uleczenia. To zaś rozpoznanie stawia w ich oczach rannego uzdrowiciela na piedestale wielkości a czasem nawet doskonałości. Staje się mentorem, zbawcą, chodzącym ideałem, za którym należy podążać i w którego obecności odczuwa się rodzaj ulgi, która z biegiem czasu zaczyna działać jak uzależniający narkotyk. Uznanie wielkości uzdrowiciela jest też komunikowane przez tych, którzy się do niego kleją. Przekonują go więc, że w ich oczach jest wielki, że odmienił ich życie, że wyłącznie przy nim czują się bezpieczni. I tak się dzieje w najprzeróżniejszych konfiguracjach – kiedy wielkim uzdrowicielem jest dojrzała kobieta, która przeszła burzliwe doświadczenia a jej wielbicielką staje się świeżo zraniona dziewczyna wkraczającą dopiero w brutalny świat relacyjnych transakcji. Dzieje się tak, kiedy uzdrowicielem jest dojrzały facet, na którego obliczu widać nie tylko przeczytane książki ale też bruzdy ran od ciosów, które zadało mu życie, a zapatrzonym w niego uczniem młodzian przemielony właśnie przez byłą partnerkę i przemocowego ojca. Tak się dzieje rownież w pracy, kiedy uzdrowicielem jest ten czy ta, która oparła się firmowym sztormom i wie jak to zrobić, bo ćwiczy sztormowy krok pokładowy od dziesięcioleci, a jej podopieczną czy podopiecznym świeżo opierzony, naiwny i już nieco pokiereszowany specjalista przybija pieczątek. Dzieje się tak również między płciowo, gdzie dodatkowo pomiędzy rannym uzdrowicielem a jego wyznawczynią czy odwrotnie pojawia się napięcie seksualne, które w tym kontekście sytuacyjnym jedynie pogarsza sprawę. Oczywiście umizgi podopiecznego czy podopiecznej do uzdrowiciela nie uchodzą jego uwadze. W końcu kiedy słyszy, że jest taki wielki, że stoi na piedestale doskonałości i że upatruje się w nim wzoru postępowania, to słowa te mile łechcą ego i trzeba silnej woli i sporego samozaparcia by powstrzymać to łechtanie. W większości wypadków wiec uzdrowiciel albo zaprzecza swojej wielkości niezbyt stanowczo, albo też jego zaprzeczenia odbierane są jedynie w kategoriach niepotrzebnej, ale zrozumiałej kokieterii, czego nie koryguje. I w końcu przychodzi moment, a właściwie fala mikromomentów weryfikacji, w których z dnia na dzień podopieczny coraz bardziej orientuje się, że jego rany nie zostały zagojone, że zamiast doświadczyć uzdrowienia przy okazji dodatkowo się ubabrał również ranami uzdrowiciela. Że to co tak skrupulatnie i z pasją umieszczał na cokole, wcale na nim nie stoi, bo sam cokół był nieuprawnioną iluzją. I wtedy następuje krach autorytetu. Uzdrowiciel nie tylko zostaje pozbawiony aureoli ale staje się obiektem zemsty zawiedzionego i rozczarowanego podopiecznego. To on jest teraz wszystkiemu winien. To on jest odpowiedzialny za to, że rany podopiecznego wciąż i coraz bardziej krwawią. To on musi ponieść karę społecznej dewaluacji za to, że pokładane w nim nadzieje okazały się płonne, a oczekiwania wobec jego magicznych mocy jedną wielką ściemą. Musi za to zapłacić. I niestety płaci, bo w podopiecznym realizuje się tzw odwrócenie emocjonalne, w którym dotąd postrzegana idealna osoba zostaje od teraz postrzegana w całkowicie odmiennym negatywnym świetle. Kiedyś był demiurgiem zdolnym zmienić czyjeś życie, od teraz jest rozczarowującym pędrakiem, samolubnym, samozwańczym fałszywym guru, który jest na tyle szkodliwy, że trzeba o tym wszystkich naokoło uprzedzić i przestrzec.
Czemu się tak dzieje, czemu ideał zostaje zrzucony z piedestału mimo, iż tak naprawdę niczego złego na tym piedestale nie zmajstrował? Ponieważ – i tu oddajmy głos Amber Wardell – w tej dynamice relacji ranny uzdrowiciel w oczach swojego wyznawcy staje się czarnym charakterem, bo rozwiązań własnych problemów nie można zapożyczyć od innej osoby. Kiedy więc podopieczny uzdrowiciela oczekuje, że taka pożyczka jest możliwa musi to finalnie doprowadzić do jego wrogości wobec swojego dawnego mistrza. Wiara w iluzję w zetknięciu z rzeczywistością zawsze okazuje się rozczarowaniem, którego gniew najczęściej jest obracany nie w akt własnej ślepej i błędnej wiary, ale w tego, w kogo się uwierzyło. I w ten sposób zarówno ranny uzdrowiciel, jak i ranny podopieczny otrzymują do kolekcji kolejną ranę i idą w świat. Jeden by zostać znaleziony i ponownie postawiony na piedestale przez swojego znalazcę, drugi by szukać nowego boga i… postawić go na piedestale. Kiedy zaś ranny uzdrowiciel odkrywa tę zależność odrzuca zranionych zanim ci zdąrzą założyć mu na głowę aureolę ideału, bo wie, że prędzej czy później i tak go znienawidzą, a więc skoro musi to nastąpić, to nie ma znaczenia kiedy.
No i drodzy Państwo miała być bajka, a wyszła makabreska. Jak zwykle.
Pozdrawiam
