
Bombardowanie miłością
7 lutego 2025
Koszmar unieważnienia
28 lutego 2025
Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie odległą planetę z rozrywkowymi kosmitami, z których łacha ciągnie pół galaktyki, bo mają ogólnie planetarnego mają fioła na punkcie specyficznej gry, w której wygrywają ci, którzy prawidłowo rozpoznają samą grę. Mówiąc inaczej: w grze uczestniczy dwoje zawodników a sama rozgrywka polega na tym, by zorientować się w jaką się gra grę, zanim gra się rozwinie na tyle, że rosnące w jej trakcie koszty jej zakończenia będą już nie do uniknięcia. Trochę skomplikowane? Może zatem posłużmy się przykładem. Oto dwóch zielonych zawodników z zawiązanymi oczami wypuszczanych jest na pole rozgrywki trochę przypominające duże boisko zastawione wieloma stertami różnych przedmiotów. Zawodnicy wiedzą jedynie tyle, że w grze chodzi o to, by coś wspólnie na tym boisku zbudować ale nie wiedzą co to miało by być. Do budowy zaś służą różne przedmioty, które zawodnicy są wstanie rozpoznać jedynie po dotyku bo przecież mają zasłonięte oczy. Zaczynają więc przemieszczać się po boisku nieco po omacku próbując zorientować się po znajdowanych przedmiotach co ma w tej grze zostać wybudowane. Może chodzi o piramidę z ogromnych klocków, a może o szałas z długich gałęzi, a może o iglo z wielgachnych lodowych brył. Tego na początku nie wiadomo, ale wiadomo, że wygrać w tę grę można tylko w jeden sposób – kiedy się w miarę szybko zorientuje co ma zostać zbudowane i dogada z drugim zawodnikiem co do tego, by wspólnie zbudować dokładnie to samo. Jeśli bowiem zawodnicy uznają, że każde ma za zadanie zbudować coś innego, to nie bedą ze sobą w stanie współpracować, bo jeden drugiemu będzie albo przez przypadek, albo też z premedytacją niszczył jego cele. Na domiar złego w grze liczony jest czas i z każdą upływającą minutą brak orientacji co do tego, co się ma zbudować, więc tym samym brak porozumienia pomiędzy zawodnikami powoduje, że koszty związane z dostępnością materiałów oraz czasem trwania samej gry rosną i są nimi obciążani zawodnicy. Kiedy zaś chaos na boisku i brak porozumienia się przedłuża, to może to już oznaczać tak duże koszty, których obowiązek spłaty może wpłynąć na zmianę całego życia danego zawodnika czy zawodniczki. Bo mimo, że gra się zakończy na przykład brakiem rozstrzygnięcia, a więc przegraną obu stron, koszty związane z udziałem w tej grze zawodnicy będą musieli spłacać czasem jeszcze przez wiele lat od jej zakończenia. Nic dziwnego, że pozostali kosmici nawet z najodleglejszych planet obserwując ten sport mają niezły ubaw. Produkują o tym tysiące memów i zwijają się ze śmiechu za każdym razem, kiedy 14 lutego licznie gromadzą się na orbicie by obserwować przykłady tego szaleństwa. Bo zdaje się, że już się zorientowaliście o jaką grę i na jakiej planecie chodzi.
Teraz jednak przenieśmy się na ziemię i spróbujmy odpowiedź sobie na pytanie co sprawia, że znaczna część tych zapatrzonych w siebie walentynkowo zaszklonych oczu po jakimś czasie nie przetrwa tego zapatrzenia i każde ruszy swoją drogą? Co powoduje, że prawdopodobieństwo osiągnięcia relacyjnego sukcesu rozumianego najprościej jak się da – poprzez spełnione i szczęśliwe trwanie relacji przez całe życie jest mniejsze czy też większe? Czy czasem za odpowiedzią nie stoi to, że obie strony grają w te samą grę, respektując te same zasady i przekonania co do tego co jest tej gry celem? Jeśli pomiędzy tobą a drugą stroną relacji jest rozłożona szachownica, po której przesuwacie naprzemiennie piony i figury, to radość a jednocześnie możliwość gry mogą wam zepsuć dwie rzeczy. Po pierwsze może się okazać że ty grasz w szachy, ale druga strona w warcaby. I wtedy nie ma znaczenia że służy do tego ta sama szachownica, znaczenie ma to, że figury i piony wykonują inne ruchy, mają inne możliwości i są zbijane, czyli odpadają z gry na innych zasadach. Po drugie może się okazać, że i owszem na samym początku rzeczywiście była to wspólna gra w szachy, ale w trakcie rozgrywki druga strona, która uświadomiła sobie że traci punkty nagle postanowiła zmienić szachy w warcaby i wmawia ci, że przecież od zawsze tak było. Ta druga opcja trochę przypomina grę dzieciaków w piłkę na naprędce stworzonym boisku i bramkach zaznaczonych dwoma kamieniami, w której kiedy drużyna A strzela gola to się liczy, bo przecie umawialiśmy się, że nie ma spalonych. Ale kiedy drużyna B strzela gola to nagle się okazuje, że nie może być brany pod uwagę, bo przecież to gol ze spalonego. Zmiana zasad gry w trakcie jej trwania to strategia przegrywających, za pomocą której usiłują zdobyć wygraną mimo ryzyka utraty twarzy. Ale kiedy toczy się zażarta walka kogo by obchodziło takie ryzyko, co najlepiej widać w rozprawach rozwodowych prawda? I czy właśnie nie o to chodzi w tych wszystkich niezliczonych przypadkach, w których otrzymuję prośby żebym pomógł w sądzie udowodnić, że dawna walentynka, czy walentynek, a póżniej mąż czy żona to psychopaci, wariaci, narcyzi, szaleńcy i inni złoczyńcy? Na szczęście nie zajmuję się takimi grami i nie mam zamiaru.
Kiedy więc usiądziesz dzisiaj wieczorem, czy w dowolny inny dzień z wybranką czy wybrankiem serca, spojrzycie sobie głęboko oczy i już się nawzdychacie wzajemnym zachwytem, to spróbujcie pokusić się o udzielenie sobie szczerej odpowiedzi na kilka pytań i to zanim jeszcze relacja rozwinie się w taki sposób, że koszty jej zakończenia okażą się na tyle wysokie, że trzeba je będzie spłacać jeszcze długo po ustaniu samej relacji. Te pytania zaś brzmią następująco: „czy wiem, co za pomocą tej relacji chcę zbudować?”, „czy osoba z która tę relację chcę tworzyć również to wie i czy jej budownicze plany są takie same, lub chociaż na tyle zbliżone, byśmy mogli się dogadać co do podjęcia tego trudu wspólnymi siłami?”. „Czy gra, którą właśnie wspólnie rozpoczynamy ma takie same reguły dla każdej ze stron, czy te reguły są przejrzyste, jawne i zrozumiałe oraz czy istnieje porozumienie co do tego, że każda ewentualna zmiana tych reguł wymaga wiedzy i niewymuszonej zgody obydwu stron?”
Kiedy odpowiedzi będą gotowe pora na przyjrzenie się samej grze i odpowiedź na pytanie z jakiego rodzaju plansz wspólnie korzystamy angażując się w grę? Czy to szachownica, mata do twistera, czy może pole krwiożerczej walki. Dr Jeffrey Bernstein, nowojorski psycholog i autor szeregu książek z obszaru trudnych relacji wskazuje, że kiedy uświadamiasz sobie, że w twojej relacji interakcje z partnerką lub partnerem rozgrywają się tak naprawdę na polu bitwy, bo o wszystko pomiędzy sobą walczycie, to naprawdę nie wróży to niczego dobrego. I to nie chodzi to, żeby pole walki zastąpić grą w bierki, bo relacyjne bierki mogą się równie dobrze skończyć chodzeniem po skorupkach jaj, a to również nie zapowiada sukcesu. Jak zaś to sprawdzić? Jak dowiedzieć się w jaki sposób toczona jest gra, jakie ma zasady i jaki rodzaj planszy w niej obowiązuje? Tutaj najlepszych wskaźnikiem jest to, w jaki sposób w danej relacji rozgrywana jest potencjalna uraza. Jakiś rodzaj żalu o coś, co poszło nie tak jak miało pójść, jakiś rodzaj rozpamiętywania domniemanej krzywdy czy nieporozumienia. Tu repertuar możliwości jest nieograniczony, bo coś co można uznać za urazę zawsze się znajdzie. W jaki więc sposób taka uraza – niezależnie od jej wielkości będzie w tej relacji rozgrywana? Czy będzie noszona w sobie długo i namiętnie i wyciągana za każdym razem z kapelusza jak amunicja, którą ładuje się Competitotra z napisem Magnum 44? Czy też rozbrajana wspólnie zanim jeszcze zagrzeje sobie miejsce w towarzystwie żądnego zemsty ego? Czy taka wiedza jest do wykrycia czy też ustalenia podczas walentynkowego romantycznego wieczoru? Możliwe że nie, ale na pewno jest możliwa do ustalenia w danej relacji i to jeszcze zanim sprawy potoczą się zbyt daleko. Do miejsca, w którym koszty wyjścia staną się na tyle wysokie, że przedłuża się słabo rokującą relację aby ich uniknąć, jednocześnie zamiatając pod dywan to, że tak naprawdę one mogę tylko rosnąć. No chyba że chcemy, żeby obserwujący pewną błękitną planetę kosmici zawsze czternastego lutego rozsiadali się wygodnie wyposażeni w popcorn i piwo w oczekiwaniu na kosmiczny ubaw?
Pozdrawiam