Transkrypcja tekstu:
Nie dokopałem się jeszcze czy istnieje już polski odpowiednik relacyjnego trendu, o którym ostatnio rozpisują się światowe tytuły – od Times of India aż do New York Post. Przy czym ten ostatni w swym głośnym artykule sprzed zaledwie dwóch tygodni krzyczy, że to nowy toksyczny trend randkowy stanowiący gigantyczną czerwoną flagę. Wprawdzie autorka artykułu twierdzi, że to wymysł i jednocześnie koszmar pokolenia Z, ale czy aby na pewno dotyczy tylko najmłodszych randkowiczów i czy any na pewno dotyczy wyłącznie randek, a nie jest przypadkiem obecny również w interakcjach relacyjnych, które z romantyzmem nie muszą mieć wiele wspólnego. Angielskie słowo „sledging” tradycyjnie najczęściej pojawia się w kontekście zimy i oznacza – tu zacytujmy definicję podawaną przez słownik Cambridge po prostu aktywność polegająca na jeździe po śniegu na sankach. Moglibyśmy więc przetłumaczyć to zgrabnie na saneczkowanie, ale ten termin pozostawmy już weterynarzom i opiece nad zwierzętami domowymi, którego źródło pozwólcie że sobie odpuszczę. Póki więc nie pojawi się nic lepszego w przestrzeni sieciowej pozostańmy przy saneczkarstwie. Czym jest zatem to, jak podają gazety, nowe relacyjne obrzydlistwo. To po prostu znajdowanie i utrzymywanie relacji z drugą osobą – najczęściej tej w związku romantycznym, nie dlatego, że chce się z daną osobą tworzyć trwałą relację, ale wyłącznie po to, żeby jakoś przetrwać okres świąt, w którym promuje się wartości bycia z drugim człowiekiem, bliskość relacyjną i rodzinną, przytulanie, wspólne zakupy i zaglądanie do prezentów i inne tego typu rozrywki, które sobie jako ludzkość wymyśliliśmy, żeby pokazać jak się wszyscy bardzo kochamy. Kiedy więc przychodzi czas świąt, a w marketach już co najmniej od połowy listopada, zaczynamy świąteczne szaleństwo. Myjemy okna, żeby sąsiedzi nas nie obgadali, ksiądz dobrodziej nie demonstrował zgorszenia, a bozia się na nas nie obraziła. Trzaskamy sobie foty na Insta, żeby było na nich pełno światełek, swetrów z reniferami, pierniczków i uśmiechów. I robimy to globalnie niezależnie od rzeczywistej potrzeby, bo trochę tak głupio odstawać od trendu sprzedawanego w każdej możliwej telewizji śniadaniowej jak świat długi i szeroki. Ale co najważniejsze, kiedy przyjrzymy się tym wszystkim ekspozycjom – czy to prezentacji na żywo wobec zjeżdżającej się ze świata rodziny, czy też wirtualnie publikując w mediach społecznościowych dowody naszego dobrego samopoczucia, to w zdecydowanej większości przypadków jest to narracja bycia ze sobą, czyli taka w której raczej trudno znaleźć gloryfikację świątecznej samotności. W tym okresie sprzedawana jest idea: „niedobrze jest być w święta samemu”, czy też „spędzanie tego czasu samotnie jest rodzajem ułomności, jakiegoś społecznego, a więc życiowego braku”, z którego to braku koniecznie jako społeczność musimy cię wyleczyć, żebyś nie czuł się samotny. To bardzo silny przekaz, który otrzymujemy ze wszystkich stron i który w wielu samotnych głowach rodzi koncept – bycie samemu w święta jest społecznie nieakceptowane i jeśli zostanie wykryte, to nie tylko będzie się trzeba z tego jakoś wytłumaczyć, ale jeszcze ludzie wokół będą się starali na siłę zapewnić mi towarzystwo. A to zaś tak naprawdę dla ludzi bez pary stanowi dodatkowy kłopot, bo nie dość że muszą sobie jakoś poradzić z tym przekazem narracyjnym, który słyszą z każdej strony, to jeszcze społeczna uwaga w tym okresie wyciąga ich na świecznik zainteresowania i obnaża, często odbierając resztki dobrego samopoczucia. Istnieje zaś sposób by tego uniknąć i tutaj właśnie pojawia się saneczkarstwo. W najczęstszych przypadkach to zawarcie związku wyłącznie na okres świąt (nie informując o swych rzeczywistych intencjach partnerki czy partnera) tylko po to, by je jakoś przetrwać i jednocześnie z odgórnym zamiarem zakończenia takiej relacji, kiedy już będzie po wszystkim i kiedy z ostatniej żywej świątecznej choinki zostanie kupka wyschniętych igieł. Z badań nad trendem saneczkarskim, opublikowanych przez francuski portal randkowy Hapnn wynika, że najważniejsze powody, dla których dzisiejsze dwudziestolatki i dwudziestolatkowie oddają się saneczkarstwu to po kolei:
– Posiadanie kogoś, z kim można w tym czasie uprawiać seks – tak podało aż 60% saneczkarzy
– Posiadanie kogoś, do kogo można się przytulić, gdy jest zimno – to powód 50% badanych
– Uniknięcie poczucia samotności w okresie świątecznym – to powód wymieniany przez 40%
– Unikniecie potrzeby odpowiadania na pytania dotyczące bycia singlem – 30% odpowiedzi
oraz
– Posiadanie kogoś, kogo można zabrać na przyjęcia rodzinne i noworoczne – taki powód podało 20% badanych.
Co więcej po przebadaniu 600 randkujących w wieku od 18 do 25 lat okazało się, że saneczkarstwo uprawia 15% badanych i to w sposób regularny, czyli każdego roku, a przynajmniej tyle się do tego w badaniach przyznało. I co ciekawe 75% saneczkarzy podejmuję decyzję o rozstaniu, oczywiście nie informując o tym swojej partnerki czy partnera, już w listopadzie, a jedna czwarta z nich już w okolicach sierpnia. Pora zadać pytanie, czy rzeczywiście, jak chcą gazety opierające swoje opinie jedynie na badaniach Zetek, ten toksyczny trend randkowy dotyczy wyłącznie tego jednego pokolenia i czy aby na pewno ogranicza się do samego randkowania. Moje doświadczenie w pracy z ludźmi podpowiada mi, że nie od końca Bo wiele razy również w pokoleniu Milenialsów spotkałem się z podobnymi technikami relacyjnymi, kiedy relacja była zawierana na przykład wyłącznie na wspólne wakacje, po czym się rozpadała, bo takie było zamierzenie jednej ze stron, o czym oczywiście druga strona nie miała pojęcia. Dużo fajniej jest przecież publikować w sieci roześmiane dwie buzie na tle błękitu morza sugerujące relacyjne szczęście i spełnienie niż tylko samą plażę, kiedy z cienia rzucanego przez słońce świecące zza pleców fotografującego wyraźnie wynika, że nikt nam nie towarzyszy. To przecież również zrodzi pytania zatroskanych ciotek, czy na pewno z samotnym wakacyjnym podróżnikiem czy podróżniczką wszystko jest w porządku. Przecież narracyjny przekaz – ten nie tylko świąteczny – piętnujący brak kogoś do pary słyszą nie tylko Zetki, ale też cała nasza reszta, prawda? Jednak w moim przekonaniu saneczkarstwo sięga nieco szerzej i wcale nie jest zjawiskiem nowym. Wystarczy wyobrazić sobie szefa zatrudniającego pracownika na jakiś czas, by przeczekać aż znajdzie się kogoś naprawdę wymarzonego, czy paczkę niby kumpel, które kumplują się z Aśką tylko do czasu, kiedy nie załapią się do naprawdę fajnej paczki, a wtedy Aśka pójdzie w odstawkę, bo jej atrakcyjność towarzyska została ulokowana przez niby przyjaciółki na poziomie relacyjnej zapchaj dziury.
Media nazywają saneczkarstwo relacją wysoko toksyczną i tutaj trzeba im przyznać rację. No chyba że spotka się dwóch saneczkarzy i uczciwie się umówią na spędzenie se sobą czy to w łóżku czy na przyjęciu u rodziny świątecznego czasu od samego początku zakładając, że potem każde rozejdzie się w swoją drogę. Problem jednak w tym, że niestety saneczkarstwo to zazwyczaj świadoma manipulacja jednej strony relacji wykonywana na nieświadomej drugiej. Trudno sobie wyobrazić nawet układ traktujący kogoś bardziej przedmiotowo, co niestety mocno rujnuje nie tylko poczucie własnej wartości czy pewność siebie ofiary saneczkarstwa, ale wywołuje lawinę problemów, w których emocje – jak na przykład samoodrzucenie, wstręt do siebie, czy dewaluacja własnej wartości w kontekście kolejnych ewentualnych związków pojawiają się kaskadowo. O zaufaniu do innych już nawet nie warto wspominać. To już nie górska kolejka emocjonalna, ale skok na bungie, w którym ofiara orientuje się, że ten co miał trzymać linę kłamał i spadamy z mostu z dyndającą puszczoną liną ciągnącą się za nami w powietrzu.
Jak się zatem bronić? Niestety jedynym sposobem jest uwrażliwienie się na czerwone flagi, które w takiej relacji występują zawsze. Wymienia je na przykład prof Lee ze Szkoły Zdrowia Publicznego Nowojorskiego Uniwersytetu Miejskiego. Pierwsza i podstawowa czerwona flaga to unikanie przez saneczkarzy rozmów na temat wspólnej przyszłości lub wymigiwanie się z takich tematów stwierdzeniami w stylu: „mamy jeszcze czas, by to ogarnąć”, „cieszmy się tym co tu i teraz, bo nie wiadomo czym nas przyszłość zaskoczy” lub też „jeszcze zdążymy wszystko omówić, po co się tak śpieszyć?”. Kluczem jest zauważenie, że saneczkarz nie umieszcza w przyszłości konceptu „my”, a widzi ją jedynie z perspektywy konceptów „ja” lub „ty”. Kolejną czerwoną flagą jest unikanie przez saneczkarzy wszelkich rozmów, w których mogłyby się pojawić wspólne wartości czy też wspólna wizja sensu aktywności. Z jej czy jego perspektywy wspólne wartości nie mają po prostu znaczenia i ich dyskutowanie jest stratą czasu, bo dotyczą tworu, który jest wspólny jedynie na chwilę, poza którą i tak nic go nie będzie łączyć. Następna czerwona ostrzegawcza flaga to brak zainteresowania ze strony saneczkarzy życiem partnera. Nie pytają o twoje sprawy, nie specjalnie też interesuje ich ani twoja przeszłość ani też to co sądzisz na jakiś ważny temat. Wszystko co wykracza poza bierzący small talk, czyli tzw gadkę szmatkę uznają za zbędne. Podobnie rzecz ma się z czwartym ostrzeżeniem, które pojawia się wraz z uczuciem, że połączenie fizyczne w tej konkretnej relacji jest dominujące w stosunku do połączenia mentalnego, czy emocjonalnego. Seks i owszem może być eksplozyjnie świetny, ale da się wyczuć, że nie ma w tym już niczego więcej. Piąta flaga jest dosyć bolesna i generalnie najchętniej jej zaobserwowanie ludzie wolą zakopywać pod dywan, udawać, że tego nie widzą lub to bagatelizować. To wyrazy zniesmaczenia saneczkarza partnerką lub partnerem, kiedy saneczkarz uzna, że jakieś ich zachowanie mu nie pasuje. Tutaj prof Lee wprost mówi o ciężkich westchnieniach, które saneczkarze bez cienia zahamowań wydobywają z siebie, kiedy są zniesmaczeni tym co robisz, czy co mówisz i generalnie w takich chwilach nie szczędzą ci otwartej krytyki. Tyle że nie chodzi tutaj o informację zwrotną w stylu, „wiesz nie rób tak, bo nam nie służy”, ale o krytykę, którą bezpardonowo wyraża się osobie, na której saneczkarzowi tak naprawdę niezależy, więc to, czy ta osoba mogla by się zmienić ma w głębokim poważaniu.
Siedzenie z tyłu sanek zjeżdżających z ośnieżonego stoku i prowadzonych przez egocentrycznego kierowcę, który traktuje nas jako chwilowy balast to jeden z najbardziej ekstremalnych zimowych sportów, na który aż przykro patrzeć. Warto się dobrze zastanowić, czy aby na pewno chcemy w nim brać udział, bo ta siejąca późniejsze emocjonalne spustoszenie chwila adrenalinowa endorfinowej frajdy naprawdę nie jest tego warta.
Pozdrawiam
https://timesofindia.indiatimes.com/life-style/relationships/love-sex/what-is-sledging-the-modern-dating-trend-you-need-to-be-aware-about/articleshow/115850301.cms
https://nypost.com/2024/11/22/lifestyle/toxic-dating-trend-sledging-is-a-giant-red-flag-gen-z-look-out/
https://www.psychologytoday.com/us/blog/a-funny-bone-to-pick/202411/beware-of-sledging-a-winter-holiday-dating-trend