Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie świat pełen uśmiechniętych i życzliwie nastawionych do siebie ludzi. Tak, wiem, przechodzimy właśnie do obszaru science fiction. No dobrze, samego fiction, bez science. Czyżbyśmy byli już tak przyzwyczajeni do świata nieżyczliwości, że świat życzliwych ludzi tak trudno nam sobie wyobrazić, że stawiamy go po stronie baśni lub filmowego konceptu „powiedzcie mi co kurzył ten co napisał taki scenariusz, bo też bym chciał tego spróbować”? Ale zostawmy na chwilę nasze powątpiewanie w taką możliwości i spróbujmy poszukać kluczowego warunku w tej bajce. Czyli takiej zmiany w nas samych, której nieuchronną konsekwencją była by transformacja świata, w której życzliwość stała by się dominującą emocją odczuwaną i wyrażaną w interakcjach pomiędzy ludźmi niezależnie od ich upodobań, poglądów, czy stylu życia. Być może rozwiązanie znajduje się w starożytnym prawie biegunowości, w którym każda manifestacja ma swój opozycyjny odpowiednik, co hermetycy obrazowali parami przeciwieństw ułożonymi na tej samej osi. I tak ciepło po jednej stronie osi oznacza, że po jej drugiej stronie znajduje się zimno. Światło na jednym krańcu oznacza mrok na drugim, tak jak miłość po jednej stronie oznacza nienawiść po drugiej. Idąc tym tropem moglibyśmy ustalić, że zgodnie z prawem biegunowości jeśli na jednym krańcu osi znajduje się na przykład mądrość, to po drugiej stronie najpewniej leży głupota. Jeśli teraz chcielibyśmy by ludzie bez specjalnej zachęty i przymusu skłaniali się ku temu miejscu na osi, które zajmuje mądrość i raczej unikali głupoty, to najlepszym sposobem by to osiągnąć było by uczynienie mądrości komfortowej, czyli takiej która wiąże się z jakimś rodzajem odczuwanej przyjemności, zaś głupoty dyskomfortowej, co w myśl zasady dążenia do przyjemności i unikania tego co nieprzyjemne spowodowało by coraz więcej cywilizacyjnej mądrości i coraz to mniej głupoty. Przy czym przypominam, że wciąż znajdujemy się w bajce, co czynię na wypadek podnoszących się do wrzasku sceptyków. Podsumowując, nasza bajkowa metoda zmiany musiałaby wyglądać w sposób następujący: jeśli chcemy by ludzie sami z siebie zaczęli zachowywać się w oczekiwany sposób, to ten oczekiwany rodzaj zachowania musieliby uznać za przyjemny, zaś ten rodzaj zachowania, którego akurat chcemy ich oduczyć za nieprzyjemny. Skoro póki co zgadzamy się na ten prosty model to pora przejść do życzliwości i spróbować zgodnie z prawem biegunowości ustalić co mogłoby się znajdować po drugiej stronie osi. Najprawdopodobniej wielu z nas wskaże, że znajduje się tam pogarda. Jeśli teraz podstawimy zarówno życzliwość, jak i pogardę do naszego wcześniejszego modelu to wystarczyło by sprawić, by życzliwość wiązała się dla ludzi z przyjemnością, a wyrażanie pogardy wobec innych z dyskomfortem by świat zaczął się natychmiast zmieniać. Ale zaraz. Przecież dokładnie tak jest. Wiele badań wskazuje, że kiedy jesteśmy życzliwi, to poziom naszego szczęścia i zadowolenia z życia rośnie, a kiedy pogrążamy się w pogardzie dzieje się dokładnie odwrotnie – czujemy się gorzej i spada nam poziom dobrego samopoczucia. Jedno z takich badań – wykonane przez naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego w 2018 roku wykazało ścisłą zależność pomiędzy życzliwością a poczuciem szczęścia, w której im większa życzliwość tym większe doświadczenie szczęścia, a im mniejsza życzliwość, tym mniejsze poczucie bycia szczęśliwym. A to oznacza, że zakładany przez nas warunek, w którym to czego chcemy się pozbyć z ludzkiego systemu emocjonalnego jest dyskomfortowe, a to do czego chcielibyśmy dążyć wiąże się z przyjemnością już jest spełniony. Dlaczego zatem świat się nie zmienia? Ponieważ jako ludzie wypracowaliśmy pewną sztuczkę, w której sami siebie potrafimy przekonać, że odczuwanie dyskomfortowych dla nas emocji jest dla nas w rzeczywistości dobre, ponieważ odczuwamy je słusznie. Czyli mówiąc inaczej nauczyliśmy się usprawiedliwiać pogardę, by w ten sposób ominąć jej dyskomfort, co powoduje, że potrzeba jej unikania zostaje zagłuszona. I teraz już nie opowiadam bajek, niestety. Pokażmy to na przykładzie. Oto sąsiad podpatrujący sąsiada i porównujący swoje życie i jego trud do życia i trudu gościa zza płotu. Kiedy efekt swojego porównania uznaje za niekorzystny dla siebie, co doświadcza jako dyskomfort generujący napięcie, wypracowuje sobie metodę na ulgę pod postacią uznania, że sąsiad z którym się właśnie porównał jest w czymś gorszy od niego. To pozwala mu nim gardzić. Ale sama pogarda sprawia, że gardzący czuje się niespecjalnie z tym dobrze, więc by obniżyć to negatywne samopoczucie towarzyszące pogardzie szuka dla niej usprawiedliwienia w zachowaniu sąsiada. I w końcu je znajduje tworząc koncept: on zasługuje na to by nim gardzić, więc kiedy swoją pogardę wyrażam, to jest to sprawiedliwe a więc dla mnie dobre. Sprytna sztuczka naszego ego, prawda? Albo inny przykład – oto do naszej dzielnicy przeprowadzili się obcy i od razu im się wydaje, że mogą być pełnoprawnymi członkami naszej społeczności jak ci, którzy tu żyją od dziada pradziada. Niech się im nie wydaje, że są tacy jak my. Są gorsi. Na tyle gorsi że nimi gardzimy. I istnieje silny powód do tego, że zasługują na naszą pogardę, byśmy byli przekonani że nasza pogarda wobec nich jest sprawiedliwa. Tym powodem jest zeznanie sąsiadki, która mówi, że widziała, jak ci obcy podkradają i jedzą nasze zwięrzęta domowe. Naprawdę, ludzie to widzieli. Na przykład w Sprignfield.
Model usprawiedliwienia pogardy jest dużo bardziej powszechny niż się wydaje i występuje wszędzie tam, gdzie jeden człowiek gardzi drugim i znajduje powód do tego, by samemu sobie wytłumaczyć, że pogarda jest słuszna. Ilekroć zaś sam to sobie tłumaczy, tylekroć sprawia, że takie uczucia jak właśnie pogarda stają się stałym elementem emocjonalnego systemu i potrafią trwać niewzruszone przez lata a nawet dziesięciolecia. Bo jeśli uznajemy kogoś za gorszego od nas, zasługującego na mniej niż my, czy pod względem posiadania czy przysługujących praw, to jedynym sposobem na ominięcie naturalnego dyskomfortu związanego z takim postrzeganiem innych jest znalezienie odpowiedniego usprawiedliwienia dla takiej postawy. To zaś czy usprawiedliwienie ma więcej sensu czy mniej, nie liczy się już tak bardzo, jak to, że za jego pomocą możemy utrzymywać brak życzliwości wytrzymując w ten sposób sami z sobą. By w pełni uświadomić sobie ten mechanizm wystarczy spróbować sobie wyobrazić kogoś, kto gardzi innymi ludźmi i jednocześnie niczym swojej pogardy nie usprawiedliwia. Po prostu nie znajduje dla niej wytłumaczenia. Jak długo byłby w stanie funkcjonować w ten sposób, bez pogorszenia swojego samopoczucia? Czy doświadczając nieustannej pogardy bez przyznania jej słuszności mógłby choć dotknąć namiastki szczęścia czy spełnienia? Kiedy już rozumiemy ten mechanizm możemy rzeczywiście zacząć zmieniać świat. Ale nie za pomocą magicznej różyczki, która sprawi że w mgnieniu oka wszyscy ludzie nagle przestaną usprawiedliwiać swoją pogardę a w konsekwencji sukcesywnie się jej ze swojego systemu pozbywać, bo tak się może stać wyłącznie w bajce. W rzeczywistości taka zmiana i owszem jest możliwa, ale to powolny proces, który wymaga dwóch rzeczy. Po pierwsze konsekwencji a po drugie rozpoczęcia od samego siebie. By zaś to zrobić trzeba zacząć od głębokiego przyjrzenia się wszystkim tym uczuciom, które mają jakiś rodzaj negatywnego fundamentu i które powstają w nas w naszych interakcjach z innymi lub w reakcji na to, czego od nich doświadczamy. Dr. Steven Stosny, autor wielu książek i wykładowca Uniwersytetu Maryland pokazuje ten mechanizm na przykładzie urazy. Wskazuje, że trwałość odczuwanej urazy i jej stała obecność w systemie są zależne od tego, czy ją usprawiedliwiamy przed samymi sobą, przekonując samych siebie co do tego, że jest przez nas słusznie i koniecznie odczuwana. Kiedy zaś uzasadniamy urazę, to jak mówi Stosny, tym samym wzmacniamy leżące u jej podstaw połączenia neuronalne w naszym mózgu i sprawiamy, że z czasem ten mechanizm stanie się zautomatyzowany. Uraza będzie niejako stale podsycana, wzmacniana i traktowana jako stały element naszego postrzegania relacji z osobą, której tę urazę przypisujemy. Wtedy istnieje duża szansa, że sama uraza stanie się obroną ego, za pomocą której będzie ono w stanie uznać za zasadne nawet niecne czyny, bo wytłumaczy je nam jako akty sprawiedliwości należnej za doznaną urazę. To zaś zmniejsza poczucie bezradności i bezbronności wyposażając nas w oręż energii i pewności siebie. Do tego zostajemy w takiej sytuacji wsparci przez tzw uprzedzenia potwierdzające, które tworzymy by łatwiej koncentrować się na wszystkim tym, co ma potwierdzić słuszność naszych zachowań i wyborów i jednocześnie ignorujemy wszystko to, co mogło by tej słuszności zaprzeczyć. W ten sposób koło się zamyka a sama uraza staje się silnym motywatorem stylu interakcji z innymi. Dokładnie taki sam mechanizm zachodzi w przypadku pogardy. Staje się tym trwalsza i zautomatyzowana im bardziej przed samymi sobą usprawiedliwiamy jej słuszność, co finalnie zaprowadzi nas do postrzegania rzeczywistości w taki sposób, by koncentrować swoją uwagę na tych jej przejawach, które zdają się potwierdzać naszą postawę i ignorować wszystkie te, które mógłby by nią zachwiać. Zatem by dokonać zmiany w nas samych warto się przyjrzeć temu co sami przed sobą usprawiedliwiamy. Jeśli dostrzeżemy takie usprawiedliwienia, to jest to bezcenna informacja, która wskazuje, że właśnie tam znajdują się emocje, które nie są dla nas tak naprawdę dobre, bo gdyby tak było nie musielibyśmy ich przed samymi sobą usprawiedliwiać. A tego, co przyzwyczailiśmy się usprawiedliwiać naprawdę trudno się pozbyć.
Pozdrawiam