Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od dwóch rodzajowych scenek. Oto owidzimy dwóch pracowników naukowych obserwatorium korzystającego z teleskopu Pan-Starrs na Maui. „Szanowny panie docencie – tutaj profesor zwraca się do swojego kolegi – jak tam wyniki obserwacji naszego czerwonego nadolbrzyma z galaktyki NGC5731”. „Ja nie wiem co tu się odwaliło panie profesorze – odpowiada docent – ale błysło i zamiast olbrzyma mamy teraz supernową SN 2020tlf”. „Czy to oznacza – upewnił się profesor – że właśnie zarejestrowaliśmy, jak nasz czerwony olbrzym umarł?” „Nie umarł, tylko zdechł, panie profesorze” – stanowczo poprawił docent. „Zaraz zaraz – profesor podrapał się po siwej brodzie – przecież mówi się że gwiazdy umierają, a nie zdychają”. „Słowo umarł – odpowiada docent – jest zarezerwowane dla ludzi, a wiec wszystko co nie jest człowiekiem, nie umiera tylko zdycha?” „A czy ten spór nie dotyczy czasem zwierząt domowych – dopytał profesor?” „I owszem – odpowiedział docent – ale ja się opowiadam po słusznej stronie sporu i do tego postanowiłem się zradykalizować. Więc gwiazda, podobnie jak pies z kulawą nogą zdycha i nie ma dyskusji”. Teraz przenieśmy się do pewnej polskiej miejscowości, do której Stefan z Grażyną wybrali się na weekendowy wypad. Dojechali na miejsce, znaleźli wcześniej wybrany i zarezerwowany pensjonat i już mieli wejść do środka, gdy Stefan zaważył tabliczkę na drzwiach wejściowych. Informowała, że zarówno na terenie pensjonatu, jak i przynależnej doń restauracji obecność psów nie jest akceptowana. „Ja tu nie wchodzę – wzdrygnął się Stefan – musimy poszukać czegoś innego”. „Ale my przecież nie mamy i nigdy nie mieliśmy psa – zdziwiła się Grażyna – nas ten zakaz nie dotyczy”. „Kochana – odburknął Stefan – sama świadomość tego, że będę nabijał kabzę komuś, kto uważa że miejsce psa jest wyłącznie w budzie nie pozwoli mi się w tym miejscu dobrze i komfortowo poczuć czy zrelaksować. Bierz manele, spadamy stąd!”
Ostatnia dyskusja o psach, które dla jednych umierają, dla innych wyłącznie zdychają przypomina nam, że teoria tożsamości społecznej sformułowana przez Henriego Tajfela i Johna Turnera w artykule zatytułowanym „Integracyjna teoria konfliktu międzygrupowego” opublikowanym w 1979 roku wciąż jest aktualna i wciąż dosyć dobrze tłumaczy dlaczego nie potrafimy się ze sobą dogadać. Dlaczego, mimo iż wydawało by się, że na tym etapie społecznego rozwoju dysponujemy umiejętnością zasypywania rowów podziałów, wciąż z wielkim zapalem je wyłącznie wykopujemy. To znaczy nie tylko tworzymy nowe, ale też z oddaniem pogłębiamy dotychczasowe. I dyskusja wywołana definicją zdychania psów i umierania ludzi to tylko kropla w oceanie naszych społecznych różnic, która pokazuje że potrafimy się pokłócić nawet nie tyle o fakty, ale o sposób w jaki o nich mówimy. Oczywiście język, którego używamy w opisywaniu zjawisk ma niezwykle ważne znaczenie, bo reprezentuje nasz sposób myślenia i to właśnie dzięki niemu możemy dostrzec różnice mentalne, kulturowe, czy wręcz cywilizacyjne. Wystarczy pojechać na jakiś czas do innej strefy językowej, pogadać trochę w obcym języku by to dostrzec z całą jaskrawością. Język więc stanowi sygnalizator podziałów pomiędzy jedną perspektywą widzenia świata a inną. I kiedy przyjrzymy się jego regulacjom, to zauważymy że nawet w samym stosowaniu języka zawarty jest już podział na tych, którzy utknęli w niezmiennych regułach i pilnują ich niepodważalności oraz tych, którzy przekonują, że język podlega takim samym zmianom, jak rzeczywistość której doświadczamy. Konflikt „zdycha” kontra „umiera” nie jest więc sporem jedynie o to, czy biblijne „czyńcie sobie ziemie poddaną” rozumiane jako prawo do dominacji człowieka nad naturą, przyznające mu dostęp do nieskrępowanego korzystania z zasobów, w tym również zabijania innych istot powinno wciąż być naszym drogowskazem, czy też tysiące lat po jego sformułowaniu powinno przybrać zaktualizowaną formułę o współkorzystaniu z dobrodziejstw natury przy pełnym szacunku dla wszystkich innych istot, którym do tego korzystania również przyznaje się prawo. Ten konflikt pokazuje dodatkowo, że linie podziałów społecznych nie przybierają jedynie oczywistych polaryzacji pomiędzy prawą i lewą, konserwatywnym i liberalnym. Przebiegają wciąż i nieustannie pomiędzy bogatym i biednym, tym, który płaci podatki i nie należy mu się żadna pomoc państwa, i tym który nie płaci podatków i z tejże pomocy obficie korzysta. Tych osi podziałów jest obecnie już tak wiele, że nawet nie podjąłbym się wyzwania by spróbować wymieć choć te najistotniejsze, bo przy tym wymienianiu zastało by nas Boże Narodzenie. Przy czym dodajmy, że w tym miejscu spodziewamy się od razu protestów tych, którzy uważają, że jednak dużo ważniejsza jest Wielkanoc.
Teoria tożsamości społecznej ma już 45 lat i wydaje się wciąż aktualna, kiedy zwraca uwagę, że poczucie przynależności do konkretnej grupy społecznej opowiadającej się po konkretnej stronie sporu ma ścisły związek z samooceną, a dokładniej mówiąc stanowi ważne żródło pozytywnej oceny samych siebie. Tajfel i Turner bezczelnie stwierdzili, że budowanie własnej wartości ma dużo mniejszy związek z tym, w co się w danej grupie wierzy, ale już dużo większy z tym, że podziela się tę wiarę czerpiąc z grupowego wzmocnienia. Jak pisze profesor Wojciszke w swoim podręczniku „Człowiek wśród ludzi. Zarys psychologii społecznej” kluczem autowaloryzacji jest faworyzowanie swoich, tych po której stronie się stoi i obrona głoszonych przez tę grupę poglądów i idei. Wtedy rośnie nie tylko wartość, ale też duma z przynależności, a im większe są zarówno wartość, jak i duma, tym mniejsza potencjalna możliwość by kwestionować, a nawet sprawdzać, czy grupa, do której się przynależy i którą się wspiera czasem nie może się po prostu mylić. Nie ma potrzeby weryfikacji poglądów, kiedy nas napawają dumą, prawda? Bo kiedy miało by się okazać, że jednak poglądy są niespecjalnie słuszne, to było by również po dumie. A zatem weryfikacja nie wchodzi w grę. Nie ma takiej potrzeby, a każdy kto ośmieliłby się jej dokonać i wykazać, że dany pogląd stoi na dość chybotliwych fundamentach od razu staje się wrogiem. Zwrócenie więc uwagi, że skoro umieranie przynależne jest jedynie ludziom, to powinniśmy to określenie odebrać gwiazdom również może zagotować krew, prawda? Jednak teoria tożsamości społecznej idzie jeszcze dalej – jej autorzy przekonują, że kiedy ludzie tracą grunt pod nogami, kiedy spada ich samoocena i doświadczają deficytów poczucia własnej wartości to znajdują ratunek nie tylko w faworyzowaniu grupy, którą reprezentują, ale też w deprecjonowaniu tych, którzy są członkami grup o konkurencyjnych ideach czy poglądach. Im głośniej więc krzyczymy, że to my mamy rację, a inni się mylą, tym bardziej odsłaniamy światu, że z naszym poczuciem własnej wartości i samooceną coś jest mówiąc kolokwialnie „nie halo!” Efekt ten dotyczy więc zarówno zradykalizowanego docenta obserwującego galaktykę NGC5731, jak i obrażonego na nie akceptujący czworonogów pensjonat Stefana. Dotyczy wszystkich zidentyfikowanych z daną grupą wyznawców głoszonych przez nią idei, którym przynależność do grupy „odfajkowuje” tożsamość, bo narzucając ją niejako odgórnie jednocześnie zwalnia swych członków z trudnej ścieżki jej indywidualnego odnalezienia. Wiedza kim się jest czerpana jest wówczas z grupowego wzorca, którego nie ma co podważać, bo mogłoby to dodatkowo zachwiać poczuciem własnej wartości. A już wiemy, że jego niski poziom jest korygowany przez wymuszane w grupie porównywanie społeczne, w którym im bardziej inni są gorsi, a my lepsi, tym w większym stopniu pompowane jest poczucie własnej wartości. Z poziomu grupy więc wrogość wymierzona w konkurencję pełni właśnie taką funkcję regulacyjną. Im bardziej w swoich wypowiedziach czy zachowaniach danemu członkowi grupy uda się obniżyć wartość członków grup konkurencyjnych, tym większego wzrostu poczucia własnej wartości doświadczy. I efekt ten, według teorii tożsamości społecznej ma miejsce w każdej z grup, co jedynie dowodzi, że to w co dana grupa akurat wierzy w tym kontekście ma drugorzędne znaczenie. Stąd uprzedzenie do innych jest niejako wymuszane przez samo uczestnictwo w grupie, co daną grupę dodatkowo spaja.
Niezależnie od wieku samej teorii i nieustannych prób jej rozszerzania, czy uzupełniania wciąż z niej otrzymujemy ważną podpowiedź. Konflikty i podziały pomiędzy nami w społecznej strukturze nie są w głównej mierze konsekwencją tego, że mamy na jakiś temat inne zdanie, nie podzielamy tych samych poglądów czy idei, czy w ogóle myślimy inaczej. Nie potrafimy się ze sobą społecznie dogadać nie z uwagi na różnicę zdań i opinii. Głównym powodem konfliktów jest to, że kiedy jednym doskwiera niższy poziom samooceny, to nie budują jej na wierze w to w co wierzą, ale na tym że ich wiara jest lepsza od wiary innych. To, że odbudowywanie braków w poczuciu własnej wartości jest realizowane nie przez stanie po stronie idei, które się głosi, ale poprzez deprecjację, wyśmiewanie i poniżanie tych, którzy ośmielają się nie podzielać tych samych poglądów, mieć odrębne zdanie i wierzyć w swoje po swojemu.
Pozdrawiam