Transkrypcja tekstu:
Natrafiłem ostatnio w sieci na tekstowego mema (pewnie fake’owego ale to akurat tutaj bez znaczenia), w którym znajdujemy taki oto opis sytuacji. Córka, zatwardziała zwolenniczka diety vegańskiej gotuje warzywną zupę i kiedy dzieło jest już prawie na ukończeniu do kuchni wkrada się na paluszkach jej nieco złośliwy ojciec i wykorzystując chwilę nieuwagi córki wrzuca do zupy kawałek mięsa z triumfalnym okrzykiem „teraz to moja zupa!”. Z wegetariańskiego punktu widzenia to dosyć skuteczna aneksja zupy, co poświadczam sam będąc niejadaczem mięsa od jakichś kilkunastu lat. Oczywiście zjedzenie mięsnej zupy raczej wegetarianina nie zabije, ale jeśli skutecznie odzwyczaił organizm od mięsnej diety, to jej spożycie oznacza ból brzucha, złe samopoczucie i szereg innych jelitowych niekoniecznie atrakcji. Ale zostawmy wojnę mięsożerców z roślinożercami i przyjrzymy się samemu aktowi aneksji zupy, w którym dołożenie do niej jednego małego czegoś skutecznie odstrasza od niej jej dotychczasowych amatorów. Sprawia, że zaczynają oni traktować te zupę, jak coś zatrutego, z czego rezygnują w całości. A to oznacza, że sprawy nie jest już w stanie rozwiązań sprytne wyłowienie niechcianego dodatku za pomocą kuchennej chochli. Od tej pory zupa z perspektywy córki przestała być pożywnym, pełnowartościowym daniem i oddaje ją ojcu bez walki, bo bo to co oddaje straciło walor, dla którego ta walka miałaby jakikolwiek sens. Ten mechanizm jednak nie dotyczy tylko zup – jest znany również w interakcjach społecznych pod nazwą „zatrucie studni”. Pokażmy go zatem już nie na kulinarnym przykładzie. Oto mamy firmowe spotkanie załogi, w którym dochodzi do różnicy zdań pomiędzy dwiema członkiniami tego zespołu: dwudziestoparoletnią Julią oraz pięćdziesięcioparoletnią Agatą. Najpierw przysłuchajmy się wystąpieniu młodszej Julii. „Ona, tu Julia wskazuje Agatę, zupełnie nie rozumie nas młodych, jest już w tym wieku, że jej doświadczenia i ogląd świata są na tyle archaiczne i nieaktualne, że w ogóle nie przystają do obecnej sytuacji. Jesteśmy zespołem, którego 90% stanowią ludzie przed trzydziestką. Nie możemy nie brać pod uwagę specyfiki naszego myślenia, działania i potrzeb.” Teraz oddajmy głos starszej Agacie „Ona, tu Agata wskazuje Julię, wytykając mi nieaktualne doświadczenie sama nie posiada żadnych doświadczeń. Kieruje się jedynie tym, jak sobie wyobraża rozwiązanie problemu i nie bierze pod uwagę tego, że jej brak doświadczenia nie jest tutaj zaletą ale poważną wadą”. Co zrobiły obydwie obserwowane przez nas panie? Otóż posłużyły się mechanizmem zatrucia studni. Polega on na tym, by oprzeć swoją stronniczość wobec danej osoby lub tego co głosi o domniemaną wadę tej osoby, która staje się podstawą do podważenia zaufania do niej, w myśl zasady, że skoro dana osoba ma jakąś wadę, to wszystko co mówi, jest również obarczone tą wadą, a więc nie może być brane pod uwagę jako właściwe, logiczne czy wręcz poprawne. Oczywiście zatrucie studni może mieć wiele form i odmian, ale zawsze posługuje się generalną zasadą zdyskredytowania zdania osoby A, z którą osoba B, czyli stosująca ten mechanizm się nie zgadza, poprzez ujawnienie otoczeniu jakichś prawdziwych lub zmyślonych informacji na temat osoby A, co ma spowodować, że wszystko co w danej materii wypowie osoba A traci swoją istotność, znaczenie, czy też oparcie w prawdzie.
Uznaje się, że nazwa „zatruwanie studni” w opisie tego celowego błędu logicznego została użyta po raz pierwszy przez Johna Henry’ego Newmana w swoim dziele „Obrona własnego życia”, w którym w 1864 roku broniąc swoich poglądów religijnych, ten anglikański wikariusz odpowiadał na oskarżenia formułowane przez przedstawicieli Kościoła Anglii. W dziele tym czytamy, że przeciwnicy chcący podważyć wyznawaną przez niego doktrynę dopuszczają się wykroczenia poprzez używanie słów podwójnego znaczenia, po to, by pozostawić nieszczęsnego słuchacza by wziął z nich, które może wybrać. W dalszej części tekstu leci trochę bluzgów, które sobie darujemy i w końcu Newman wyjaśnia, że orężem jego oponentów, jest tchnięcie w wyobraźnię odbiorców podejrzliwości i nieufności do wszystkiego co mógłby powiedzieć. Przy czym sam termin Newman zapożyczył z taktyki wojskowej, w której cofająca się armia zatruwa studnie, by zdobywający oddane tereny wróg nie miał dostępu do pitnej wody.
Obecnie uważa się, że technika zatrucia studni może wykorzystywać zarówno jakiś wskazywany konkretny argument przeciwko oponentowi, jak i argument sugerowany czy dorozumiany. I jak się łatwo domyśleć to jeden z często wykorzystywanych narracyjnych tricków w polityce – od prawa do lewa niezależnie od półkuli na której toczy się ich zażarty spór. „Skoro nie podzielacie naszego zdania, to znaczy że nie jesteście patriotami, a jako nie patrioci nie możecie rościć sobie prawa do wypowiadania się w jakiejkolwiek kwestii dotyczącej przyszłości naszego kraju”. Czyż nie brzmi to wystarczająco znajomo? Albo „zanim mój przeciwnik zabierze głos przypomnijmy sobie, że jeszcze niedawno w tej kwestii się kompromitował, więc nie marnujmy nawet czasu na wysłuchanie tego co ma do powiedzenia”. Trochę to przypomina następującą i dość karkołomną sztuczkę argumentacyjną. „To co ugotował kucharz Kazik na kolację, nie może być dobre, bo Kazik jest chudy. Gdyby Kazik gotował dobre rzeczy, to by w trakcie gotowania je podżerał, a wtedy byłby gruby” lub „To wiadomo że Aśka, w przeciwieństwie do mnie, nie nadaje się do tej pracy, i niech pan szefie uważa na to co ona mówi, bo jest w stanie powiedzieć dowolne kłamstwo, żeby pana przekonać że jest odwrotnie”.
Dwa profesorowie psychologii: Todd Nelson z Uniwersytetu Kalifornijskiego oraz Michael Olson z Uniwersytetu Tennessee w swej wspólnej książce „Psychologia uprzedzeń”, której trzecie już wydanie ujrzało właśnie światło dzienne wskazują na powszechność stosowania obecnie techniki zatrutej studni i to w najprzeróżniejszych okolicznościach, na którą już po prostu przestaliśmy zwracać uwagę. W jednym z przykładów pojawia się rozmowa o rodzicielstwie, w której lekceważone jest to co mówi jedna ze stron, tylko dlatego, że jest bezdzietna, a więc sugeruje się, że jej wiedza na temat wychowania dzieci może być kwestionowana poprzez brak rodzicielskiego doświadczenia. Tak jakby wszyscy ci co mają dzieci dzieci byli superspecjalistami w ich wychowaniu. W innym przykładzie pojawia się kwestionowanie fachowej wiedzy terapeuty pracującego z osobami uzależnionymi od alkoholu wobec informacji, że terapeuta sam nigdy nie zmagał się z problemem alkoholowym, więc uznaje się, że nie może wiedzieć jak ten problem wygląda z perspektywy osoby uzależnionej.
O tym, jak ważny i jednocześnie niedoceniany to problem społeczny świadczy zainteresowanie badawcze. W 2020 roku ukazały się wyniki badań psychologów z Uniwersytetu Connecticut zatytułowane „Uprzedzenie wobec świadczeniodawców o wyższej wadze ciała”, w których, w serii pięciu badań, wykazano, że pracownicy służby zdrowia o widocznej nadwadze byli przez pacjentów oceniani bardziej negatywnie i to zwłaszcza w tych sytuacjach, w których specjalność medyczna ocenianego lekarza czy osoby z personelu medycznego była w jakiś sposób związana ze sprawami żywienia, zatruć pokarmowych czy chorób serca. Co więcej porady, diagnozy czy wskazania takich osób były przez pacjentów uznawane za mniej wiarygodne czy wiążące, co skutkowało brakiem przestrzegania ścisłych zaleceń, w efekcie czego proces leczenia okazywał się nieskuteczny lub wydłużał się. Kolejne badanie przeprowadził już na rynku europejskim zespół badaczy połączonych sił Uniwersytetów Leeds, Amsterdam i Curtin, a wyniki poznaliśmy w lutym tego roku. Tym razem zbadano skuteczność terapii i wiarygodność ocenianą przez pacjentów w przypadku, kiedy osoba odpowiedzialna za leczenie ma nadwagę i w jaki sposób osoba z nadwagą jest stygmatyzowana przez pacjentów, co wpływa na proces ich leczenia. Co ciekawe tym razem zbadano interakcje pomiędzy dwoma specjalistami: psychologiem i dietetykiem a ich pacjentami oraz tym, czy istnieją różnice w stygmatyzacji w zależności od płci. Okazało się, że i owszem nadwaga zarówno w przypadku psychologa, jak i dietetyka ma wpływ na wiarygodność w ocenie pacjentów, ale występują różnice płciowe. Pacjenci w większym stopniu pod tym względem wybaczają nadwagę kobietom niż mężczyznom, co oznacza, że dietetyk czy psycholog z nadwagą jest w oczach pacjentów mniej wiarygodny, niż dietetyczka czy psycholożka, co niestety ma poważny wpływ na przebieg terapii i ich współpracę z pacjentem.
Jak widać „zatrucie studni” – a w przypadku powyższych badań dwaj profesorowie psychologii od wspólnej książki nie mają wątpliwości, że kwestionowanie czyjeś wiarygodności z uwagi na odkrytą wadę, wpisuje się w ten efekt – to mechanizm, który może pojawiać się w takich obszarach, w których byśmy się go nie spodziewali i wywierać konkretny, negatywny wpływ na nasze społeczne interakcje, a jeśli chodzi o obniżenie skuteczności medycznych interwencji to już trzeba uznać, że żarty się w tym miejscu kończą. Podobnie katastrofalne skutki może przynosić efekt zatrucia studni w którym odmawia się komuś prawa do głosu, czy w ogóle możliwości upominania się o należny szacunek, swobodę wyrażania poglądów czy po prostu rację. Niestety jako słuchacze sprytnych manipulatorów zatruwających studnie nader często i nader bezrefleksyjnie poddajemy się temu zjawisku i jednocześnie niespecjalnie jesteśmy zainteresowani tym, by je zakwestionować. I to niestety z krzywdą dla siebie oraz innych. Profesorowie Nelson i Olson przestrzegają przed tym społecznym błędem i występują z apelem byśmy baczniej przyjrzeli się retoryce nie tylko kłótni społecznych, ale nawet niewinnie wyglądających dyskusji i nie dali się na ten błąd nabierać. Ale co najważniejsze, byśmy sami zrewidowali swoje podejście do tych, z którymi się nie zgadzamy, czy też z którymi nam nie po drodze i nie prowokowali innych do kwestionowania ich wiarygodności. Bo nawet kiedy wskazywana wada, ułomność czy błąd są prawdziwe to jeszcze nie oznacza, że ktoś nie może mieć racji, wiedzy, umiejętności czy w ogóle czegoś istotnego do powiedzenia.
Pozdrawiam