Gra w gorącego ziemniaka

Dlaczego coraz mniej „umiemy w relacje”?
10 lutego 2023
Lepki umysł
24 lutego 2023

Transkrypcja tekstu:

Oto wyobraźmy sobie grę, w której bierze udział 6 osób ustawionych w parach: Andrzej i Beata, Czesiek i Danka, Edek i Felicja. Pary stają na przeciw siebie, w odległości na wyciągnięcie ręki i otrzymują następujące zadanie – za chwilę zostanie im wręczony pewien przedmiot, którego mają jak najszybciej się pozbyć przekazując go drugiej osobie. W trakcie tej gry będzie zaś odmierzany czas – jednak w sposób niewidoczny dla par – po którego zakończeniu usłyszą głos dzwonka sygnalizujący koniec rozgrywki. Przegrywa ten, kto w momencie zakończenia gry będzie trzymał w dłoniach wcześniej przekazany im przedmiot. Żeby zaś przyśpieszyć zabawę i uczynić ją bardziej atrakcyjną dla postronnych obserwatorów przedmiotem tym będzie gorący ziemniak. Czas start i kartofel trafi na początek w ręce losowo wybranej osoby z danej pary. Ta zaś w obawie przed przegraną natychmiast przekazuje gorącego ziemniaka drugiej osobie, która ledwo zdąży go przejąć, a już go oddaje z powrotem, by po chwili znowu go otrzymać. I tak trwa ten szalony wyścig z czasem, bo przecież nie wiadomo kiedy pojawi się dzwonek i kto się okaże przegranym. W tym momencie zróbmy stop klatkę w tym morderczym wyścigu i przyjrzyjmy się koncepcji psychologa Dr Weisa, specjalizującego się w psychologii relacji autora książki „Mężczyźni bojący się kobiet”, który proponuje spojrzeć na rozgrywkę z kartoflem jak na rodzaj relacyjnej gry zachodzącej pomiędzy heteroseksualnymi małżeńskimi parami, których interakcyjne poczynania dr Weis śledzi od wielu lat swojej psychologicznej praktyki. W tej koncepcji uznajmy więc, że osoby A, B, C, D, E oraz F, to osoby pozostające ze sobą w małżeńskich związkach. Zaś do rozgrywki z gorącym ziemniakiem dr Weis wprowadza zasadniczą zmienną i każe nam się zastanowić, jaki byłby jej emocjonalno psychologiczny efekt, gdybyśmy zkartofla zastąpili lękiem. Zatem w tej wersji gry to co partnerzy usiłują sobie jak najszybciej przekazać i się tego pozbyć to jakiś rodzaj konkretnego lęku, którego akurat doświadczają. Stan lęku jest przez daną osobę doświadczany tak samo wysoce dyskomfortowo jak parzący w dłonie ziemniak, a więc pozostawienie go jedynie we własnym posiadaniu według członków tej relacyjnej rozgrywki nie tylko powoduje ból związany z oparzeniem dłoni, ale też finalnie, biorąc pod uwagę całość relacyjnej równowagi czyni przegranym. Tutaj jednak dzwonek nie pojawia się po upływie określonego czasu, ale jest jakby aktem oceny całej relacyjnej rozgrywki, w której to ocenie ten który najgorzej poradzi sobie z lękiem jednocześnie finalnie gorzej na tym wychodzi. To dlatego właśnie małżonkowie w parach dr Weisa uznają, że najlepszą strategią jest zmniejszenie dyskomfortu wynikającego z lęku uzyskiwane za pomocą przerzucenia go na drugą stronę. Wtedy lęk nie jest już problemem jednej osoby, ale staje się „parzącym ziemniakiem”, z którym po udanym przerzuceniu głównie musi sobie poradzić druga strona. Co więcej te epizody, w których jedna ze strony relacji oddaje ziemniaka przynoszą jej chwilową ulgę, ponieważ z jednej strony zmniejszają poziom dokuczliwości działania lęku, a z drugiej strony powodują, że pojawia się poczucie „nie jestem z tym sam, a więc jest mi trochę w tej niedoli raźniej” lub w skrajnych przypadkach „weź ten lęk i coś z nim zrób jak jesteś taki mądry czy mądra”. Ten rodzaj relacyjnej interakcji może również przybierać wiele form i to zarówno łagodnych, jak i już znacznie utrudniających wspólne życie. Dr Weis posługuje się tu przykładem z kategorii łagodnych, w którym, dajmy na to Danka gdzieś w środku nocy budzi Cześka, ponieważ doświadczyła jakiegoś sennego koszmaru. Opowiada więc swojemu mężowi o tym, co się jej przyśniło, dzięku czemu czuje rodzaj ulgi, w efekcie czego może już teraz w miarę spokojnie zasnąć. Problem w tym, że to akt przerzucenia gorącego ziemniaka, który powoduje, że Czesiek już teraz nie może zasnąć, przewraca się z boku na bok i już wiadomo, że rano wstanie bardziej zmęczony, niż się położył. I to nawet nie chodzi o to, że Czesiek zalicza bezsenną noc, bo dręczą go te same co Dankę koszmary, ale o to, że przerzucenie tego kartofla spowodowało wprowadzanie do systemu Cześka na tyle dyskomfortową zmianę energetyczną, że uniemożliwia mu ona ponowne zaśnięcie. Przykładem zaś z gatunku hardcorowych może być sytuacja, którą opisywałem w odcinku 120, w której na drugą osobę przerzuca się wszystko, ponieważ zabranie się za jakąkolwiek czynność wymaga pokonania lęku, który wydaje się nie do pokonania. I to co warto podkreślić – w tej relacyjnej rozgrywce, nie chodzi o to, by zwracać się do swoich partnerów po wsparcie w sytuacjach odczuwania dyskomfortowego lęku ale o to by się go pozbyć, czy też obniżyć ich kosztem. Warto tu dodać, na co po wielu latach praktyki wskazuje Dr Weis, że mężczyźni i kobiety znacznie się różnią w strategiach pozbywania się ziemniaka, co wynika z różnic wzorców społecznych implementowanych płciowo przez wciąż obowiązującą kulturę. W niej zaś zaburzenia lękowe diagnozuje się dwukrotnie częściej u kobiet niż u mężczyzn, ale pamiętajmy że to tylko badawcza diagnoza, która wcale nie musi być zgodna z rzeczywistością, w której mężczyżni mniej chętnie przed innymi, ale również przed samymi sobą przyznają się do doświadczania lęków i niepokojów. Z drugiej strony pamiętajmy o tym co wykazały badania Gottmana, a mianowicie że kobiety wciąż mają więcej powodów do odczuwania niepewności, wciąż są bardziej narażone na porzucenie i z natury rzeczy dodatkowo czują się bardziej odpowiedzialne za los potomstwa przez dużo silniejsze biologiczne związane, co też często generuje większy lęk o przyszłość oraz radzenie sobie z wyzwaniami rzeczywistości. Co więcej rodzinny ciężar martwienia się o wszystko zdaje się wciąż przechylać na stronę kobiet, a więc staje się silniejszym źródłem potencjalnych lęków. Z kulturą też związane są wg dr Weisa różne strategie obsługi lęku. U mężczyzn bowiem obserwuje się tendencję do obsługi lęku poprzez przekształcenie go w gniew, co wydaje się im bardziej społecznie akceptowane, ponieważ gniew sprawia wrażenie posiadania większej kontroli nad rzeczywistością niż lęk. Ponadto lęk wydaje się być wyposażony w komponent bezsilności, a więc domniemanej słabości, która wciąż jest dla wielu mężczyzn źródłem pogardy przypisanej do doświadczeń „nie męskich”. Stąd w wielu związkach, w których przerzuca się gorące ziemniaki lęku kobiety traktują lęk jako narzędzie zwrócenia uwagi swoich partnerów na ich potrzeby emocjonalne, a mężczyźni przyjmują postawę osoby odpowiedzialnej za zarządzanie lękiem partnerki więc przejmują ziemniaka jednocześnie próbując się go natychmiast pozbyć przez uruchomienie całego wachlarza destrukcyjnych dla relacji emocji, co niestety w żaden sposób nie rozwiązuje problemu. Ziemniak wraca więc za każdym razem do gry i wydaje się że nigdy nie zamierza na tyle wystygnąć, by przestać parzyć dłonie.
A teraz zostawmy dr Weisa i jego badania nad płciowymi różnicami obsługi lęku i spróbujmy wrócić do naszej szóstki, czyli trzech par. Jednak z tą różnicą, że przypiszmy im zupełnie inne interakcyjne role. Niech teraz Andrzej będzie dorosłym synem już samotnie spędzającej emerytalne życie Beaty, niech teraz Cześka i Dankę będzie łączyła zależność służbowa, w której Danka jest szefową, a Czesiek jej zaufanym pracownikiem. Edek i Felicja z trzeciej pary niech tym razem będą dwójką bliskich przyjaciół ale jednocześnie bez jakichkolwiek konotacji romantycznych czy seksualnych. Czy teraz, kiedy już wyszliśmy w tych relacjach poza małżeńskie ramy coś w rozgrywce w przerzucanie lęku się zmieniło? Otóż niezbyt wiele i to z prostego powodu. Gra w ziemniaka nie jest reprezentatywna jedynie dla związków romantycznych ale w różnych natężeniach pojawia się w ogólnej dynamice relacji. We wszystkich jej odmianach i formach niezależnie od tego, jaką relacyjną konfigurację byśmy sobie wymyślili. Problem jedynie w tym, że jest dokładnie tak samo destrukcyjna dla danej relacji niezależnie od tego, na jakim fundamencie ta relacja została zbudowana. Kiedy przekazujemy ziemniaka drugiej osobie, by dzięki temu się go pozbyć, czy też sobie ulżyć, to ten akt jeszcze nie powoduje, że temperatura ziemniaka się zmniejszy i że przestanie on nas parzyć. I owszem – przecież prawa fizyki są nieubłagane – w końcu ziemniak wytraci swoją temperaturę i nie będzie już tak dotkliwy jak na początku. Jednak do tego czasu może wywołać już tyle szkód w relacji – a mówiąc obrazowo tyle oparzeniowych bąbli na dłoniach – że przyjacielskie uściśnięcie ręki nie będzie już możliwe. Kluczem do rozwiązania jest nie to, że jedna strona przegrywa, a druga wygrywa, bo wtedy oceny zwycięstwa i czy przegranej trzeba by było dokonać jedynie na podstawie wielkości i objętości poparzeń czyli szkód. W tej rozgrywce tak naprawdę nie może być wygranych i przegranych – wszyscy przegrywają. Problem bowiem nie tkwi w tym jak się pozbyć ziemniaka, przerzucając go na relacyjnego partnera, ale jak wspólnymi siłami solidarnie obniżyć jego temperaturę, czy też uzbroić się wspólnie w odpowiednie rękawice, które będą chroniły dłonie. Zresztą rodzaj przybranej strategii nie ma tu takiego znaczenia, jak jej skuteczność mierzona wspólnym wysiłkiem. Bo najszybciej obniżyć temperaturę kartofla można wtedy, kiedy dmucha się na niego wspólnie.
Pozdrawiam