Ucieczka w zaprzeczenie

Humor, który rani
7 lipca 2022
Wypalenie społeczne
21 lipca 2022

Transkrypcja tekstu:

Zacznijmy od przykładu: oto Zosią i Edek. Małżeństwo od ładnych kilku lat, w którym niestety Edek nie zawsze gra fair. A mówiąc wprost Edek nie uznaje, że Zosi należy się tyle samo co jemu. I dotyczy to nie tylko finansów, kiedy Edek nie ma problemu z wydawaniem kasy na siebie, a przypadku potrzeb Zosi potrafi liczyć najmniejszy grosik i wypowiadać swoją ulubioną mantrę: „ale po co ci to, przecież te twoje buty jeszcze nie wyglądają najgorzej”. Edek uważa, że należy mu się również więcej wolności i przywilejów. Na przykład wtedy kiedy dostawia się do koleżanek Zosi na zakrapianych przyjęciach, lub kiedy tak organizuje rodzinne życie, by nie musieć się mierzyć z najmniejszymi domowymi obowiązkami, podczas gdy Zosią zaiwania przy domu jak mały samochodzik. Kiedy patrzymy na to małżeństwo z pozycji bezstronnego obserwatora nie da się uniknąć wrażenia, że coś tu grubo jest nie tak i że ta relacja nie ma raczej szans na przetrwanie, bo przecież w takiej konfiguracji nikt długo nie wytrzyma, więc pozostaje tylko trochę poczekać, bo Zosia pewnie rzuci Edka w diabły. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Ten związek trwa i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się w nim zmienić czy też by miał się zakończyć. A dzieje się tak, bo Zosia wydaje się nie dostrzegać tych wszystkich niesprawiedliwości. Zachowuje się tak, jakby ich nie było.
Przykład drugi: Roman prowadzi biznes, który powoli jest dożynany przez rosnące ceny mediów, półproduktów, paliwa oraz najprzeróżniejszych danin. Zyski wypracowywane w poprzednich latach ledwo spinały koszty i raty kredytów, podczas gdy ostatnio trzeba się już ratować sprzedażą zgromadzonych wcześniej i mniej używanych maszyn i rezygnacją z nawet najmniejszych inwestycji. Tymczasem Romek wbrew temu co usiłują mu podpowiedzieć rodzina i przyjaciele wciąż szuka możliwości kredytowania swojego biznesu. W ocenie życzliwych, najbliższych mu osób zaczyna się zachowywać coraz mniej racjonalnie, jakby nie dostrzegając tego, że swoim działaniem jedynie powoduje, że zobowiązania z miesiąca na miesiąc wyłącznie rosną i ktoś kiedyś będzie je musiał spłacić.
Przykład trzeci: oto Bożena od lat zmagająca się ze sporą, powiększającą się z roku na rok otyłością. Jeszcze nie ma trzydziestki, a wspięcie się po schodach na drugie piętro już jest dla niej sporym wyzwaniem i wymaga kilku przerw na złapanie oddechu. Przymuszona przez rodziców poddała się badaniom, których wynik raczej rozwiał wszelkie wątpliwości – za jej otyłość nie jest odpowiedzialna żadna choroba, czy dysfunkcja na poziomie hormonalnym, ale wyłącznie styl życia – zła dieta i totalny brak ochoty na najmniejszą aktywności fizyczną. Rodzice i znajomi w sumie ucieszyli się z tych badań, bo przecież teraz przed Bożeną na stole leży niezbity dowód na to, że nie ma co się posiłkować dowolnymi wymówkami tylko zacząć zmieniać nawyki żywieniowe i coś ze sobą zrobić. Jednak Bożena zamawia drugą już dzisiaj dużą pizzę i litrową colę, po czym zanurza się w internetowym poszukiwaniu jakiegoś sprytnego przepisu na przepyszne cynamonowe ciasteczka. Co łączy powyższe przypadki. Otóż mechanizm zaprzeczenia, który znamy z badań Anny Freud, córki słynnego guru psychoanalizy. Wykazała ona, że zaprzeczenie pojawia się jako mechanizm obronny w sytuacji, w której dana jednostka nie jest gotowa do zmierzenia się z dyskomfortem ego doświadczającym niepokojących myśli czy uczuć. Żeby więc ochronić ego przed nieuchronną konfrontacją z niechcianymi doświadczeniami uruchamiane jest odrzucanie tych aspektów rzeczywistości, które mogłyby wywołać niepożądane uczucie psychicznego dyskomfortu. Co więcej, Anna Freud utrzymywała, że mechanizm zaprzeczenia jest strategią nieświadomą, co oznacza, że pojawia się jako reakcja mając miejsce poza świadomością obserwowanej osoby, której celem jest ochrona czyli zabezpieczenie przed świadomością. Bo ból wynikający z potrzeby konfrontacji z niewygodną prawdą stał by się tym większy, im bardziej niewygodna prawda została by uświadomiona. Zatem w tym wypadku poziom nieświadomości ma zabezpieczyć świadomość. Oczywiście od czasu zachwytu świata nad psychoanalizą minęło ponad sto dwadzieścia lat, bo przecież słynne dzieło Freuda i Bayera „Studia nad histerią” ukazało się w 1895 roku. W tym czasie świat zdąrzył już z tego zachwytu ochłonąć i zrewidować co bardziej szalone freudowskie idee, ale mechanizm zaprzeczania – czy będziemy się bardziej czy mniej babrać w aspektach jego świadomości lub nieświadomości – wciąż pozostaje raczej niekwestionowanym i niestety dość powszechnym mechanizmem obronnym. Najprawdopodobniej jego fundamenty powstają w naszym dzieciństwie, kiedy z jednej strony nie dysponujemy odpowiednio wypracowaną odpornością by zmierzyć się z rzeczami, których nie chcemy zaakceptować, więc wybieramy łatwiejsze rozwiązanie, w którym uznajemy, że to czego nie chcemy po prostu nie istnieje. Problem jednak w tym, że ta dziecięca strategia i owszem chroni poziom samopoczucia i zabezpiecza ego przed bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, ale już w przypadku dorosłej osoby zaczyna stanowić spory problem, w którym dochodzi do zamienienia miejscami prawdziwej i potrzebnej ochrony z jej iluzją. Można to zilustrować prostym przykładem – wyobraź sobie, że właśnie spacerujesz przez park i nagle widzisz, jak na alejce przed tobą na razie jeszcze w znacznej odległości stoi i co chwilę groźnie pomrukuje pokaźny tygrys. „Tygrys w parku” – myślisz sobie – „Skąd tu do cholery tygrys? Nie, to na pewno nie jest to, co widzę. Takie omamy to z przepracowania pewnie się biorą, albo z życiowego stresu.” Ale z każdym twoim krokiem dystans pomiędzy tobą a tygrysem konsekwentnie się zmniejsza. Z pozycji bezstronnego obserwatora zmierzasz w przepaść, bo przecież jedynym rozsądnym wyjściem jest zmienić kierunek i ruszyć w taką stronę, by jak najszybciej zwiększyć dystans pomiędzy tobą i zagrożeniem. Wydaje się, że to jedyny sposób na ochronę. Jednak postronny obserwator nie bierze pod uwagę tego, że tym masz inny mechanizm obronny, który polega na zaprzeczaniu istnienia tygrysa. Przecież sama myśl, że istnieje tygrys jest na tyle dyskomfortowa i nieprzyjemna, że po co się samemu nią biczować. Dużo łatwiej jest pomyśleć, że tygrys nie istnieje, niż przedsięwziąć skuteczne działanie by się przed nich ochronić. W ten sposób zaprzeczenie konieczności konfrontacji staje się mechanizmem zastępującym strach przed rzeczywistą konfrontacją. Tyle, że tygrys tam jest i nie zamierza się usunąć z drogi. A ponieważ bezczelnie leziesz na jego terytorium w jego tygrysiej perspektywie zdaje się, że właśnie rozwiązujesz mu problem ze zorganizowaniem sobie dzisiejszej kolacji.
W ten sposób, wypracowana najprawdopodobniej w dzieciństwie strategia ochrony staje się jej przeciwnością, pchającą nas nieuchronnie w coraz to bardziej mroczną otchłań pogorszenia naszej sytuacji, bo jednocześnie z każdym kolejnym dniem stosowania takiej pseudoochronnej strategii szanse na rzeczywistą ochronę stają się coraz to mniejsze. Zosia w swoim związku z Edkiem będzie coraz to bardziej wykorzystywana w myślą zasady stosowanej przez wielu psychopatów, w której każde zaniechanie reakcji na wykorzystywanie staje się jednocześnie przepustką do zwiększenia bezczelności w wykorzystywaniu. A to oznacza, że Zosi będzie coraz trudniej walczyć o swoje, tym samym zacznie się borykać z coraz większą utratą szacunku. I to nie tylko Edka do niej, ale też jej szacunku do samej siebie. Taka relacja prędzej czy później stanie się wyniszczającym koszmarem, za który rachunek wystawi nam własne zdrowie. Romek w końcu nie będzie w stanie dalej robić dobrej miny do złej gry i zaliczy bankructwo pozostając z potężnymi długami, na których spłatę może nie starczyć mu życia. Bożena w najlepszym wypadku utknie bez możliwości ruchu w swoim pokoju w otoczeniu pysznych cynamonowych babeczek, a w najgorszym wypadku doświadczy kaskadowej rozsypki zdrowia, kiedy przeciążony organizm odmówi normalnego funkcjonowania.
Zaprzeczenie przynosi bowiem jedynie chwilową ulgę i tymczasowe rozwiązanie chroniące nas przed tym, z czym nie chcemy się mierzyć. W rzeczywistości zamiast być skutecznym mechanizmem ochronym, jest mechanizmem autodestrukcyjnym, w którym sami siebie podajemy wygłodniałemu tygrysowi na tacy. Problem w tym, że w tym mechanizmie przychodzi w końcu moment, który jest dużo bardziej bolesny od tej początkowej konfrontacji, której staramy się uniknąć. To moment, w którym już się nie da zaprzeczyć temu co się dzieje. W którym zaprzeczenie przestaje już działać. Ale to jednocześnie moment, w którym skutki tego, na co pozwoliliśmy zazwyczaj nie są już odwracalne. Kiedy obserwujemy mechanizm zaprzeczenia na indywidualnych przypadkach ludzi, którzy zmierzają do auto zagłady jak przysłowiowa ćma do świecy wydaje nam się jasne gdzie i na jakim etapie został popełniony błąd i nie możemy się nadziwić, jakiego wstrząsu ludziom potrzeba by przejrzeli wreszcie na oczy. Problem w tym, że kiedy jesteśmy uczestnikami kolektywnego zaprzeczenia już tak precyzyjnie tego nie widzimy. Czyż nie jesteśmy właśnie świadkami mechanizmu zbiorowego zaprzeczenia i to niezależnie od tego, czy dotyczy zmian klimatycznych, groźby gospodarczego i finansowego upadku systemu, pogorszenia jakości życia, czy rosnącego nieradzenia sobie z wyzwaniami rzeczywistości obserwowanego w młodszym pokoleniu. I nie chodzi tu o to, który z tych tygrysów ma większe zębiska, czy który na myśl o konfrontacji z nami bardziej kompulsywnie się oblizuje. Chodzi o iluzję obrony, którą wciąż przede wszystkim na zbiorowym poziomie serwujemy sami sobie zaprzeczając, że to co się dzieje właśnie się dzieje.
Pozdrawiam