Szczęście pisane przez “U” #158

Wyjście z relacji splątanej #157
31 lipca 2020
Kara za uprzejmość #159
14 sierpnia 2020

Transkrypcja tekstu:

Oto kolejny utrwalany przez lata psychologiczny pogląd został obalony lub mówiąc delikatniej dość drastycznie podważony. Rzecz dotyczy życiowego szczęścia, satysfakcji i poczucia spełnienia, które to czynniki uznawano za zmienne w czasie naszego życia, żaś ta zmienność miała mieć charakterystyczny wspólny dla nas wszystkich wzorzec i to niezależnie od kultury czy szerokości geograficznej. Przyjęło się bowiem myśleć, że życie Grażyny i Stefana, cz Susy i Bruce’a w perspektywie ich życiowej satysfakcji przybiera kształt litery U. Uznaje się, i to na całym bożym świecie, że kiedy są dwudziestoparolatkami ich poziom szczęścia jest stosunkowo wysoki. Oto dopiero co pojawili się w dorosłości, mają werwę, animusz i energię, którą chcieliby góry przenosić. Stoją na granicy życia – pomiędzy jeszcze żywo tlącymi się w ich głowach młodzieńczymi szaleństwami i otwartością, a już pierwszymi możliwościami czerpania z dorosłości i tego co oferuje. Zaczynają już korzystać z pierwszych profitów płynących z poczucia autonomii, swobody doświadczania życia i rosnącej ochoty na więcej. Marzenia wydają się na wyciągnięcie ręki, a świat tylko czeka by położyć się u stóp. Wtedy podejmują często spontaniczne decyzje, kierują się bardziej intuicją niż wyrachowaniem, zanurzają się w życiu. A jeśli to w co się akurat zanurzyli nawet nie najlepiej pachnie, to i tak wolą myśleć że to truskawkowy kisiel, a nie betonowa wylewka. To taki rodzaj tańca, w którym wszystkie kroki są dozwolone, a nawet najfajniejsza muza w nim kompletnie nie przeszkadza. Jednak z biegiem czasu kisiel zaczyna gęstnieć i sam taniec traci wigor. Zaczyna się zjazd – dokładnie taki sam jak w odwróconym brzuszku litery U. Marzenia okazują się trudniejsze do realizacji niż się wydawało, pojawia się proza życia i zadyszka po wejściu schodami na trzecie piętro. Sześciopak na brzuchu zmienia się zwalisty kołdun, którego już nie da się schować pod rajty. Proza życia, kierat, praca, opłaty za czynsz, podatki i kredyt na sokowirówkę. Wychodzisz do sklepu z silnym postanowieniem zakupu miecza świetlnego i chełmofonu z Czterech pancernych, a wracasz z siatką ziemniaków i tabletkami na alergię i maścią na grzybicę takich miejsc, których się w swoim ciele nie spodziewałeś. I tu na scenę wchodzi przereklamowany kryzys wieku średniego. Mówisz cobie po cichu – ja przecież jestem jeszcze młody, mam dopiero czterdzieści dwa lata, po czym ze zdjęcia klasowego skreślasz kolejną osobę, która właśnie udała się do Krainy Wiecznych Łowów. I ten właśnie moment, a dokładniej mówiąc te dwie lub trzy dekady naszego życia to jednocześnie dolna część litery U. Najmniej deklarowanego szczęścia, spełnienia i życiowej satysfakcji. Co poniektórzy desperaci próbują jakoś przetrwać ten dołek zachowując resztki godności i kupują motocykl, inni rozwodzą się i znowu się żenią czy wychodzą za mąż, co oczywiście wyłącznie pogarsza sytuację. Jeszcze inni zaczynają szukać w tym wszystkim sensu, co z góry skazane jest na niepowodzenie, więc objeżdżają wszystkie klasztory w okolicy, jadą napić się wody z Lourdes lub wódki do sanatorium. Generalnie kicha. W końcu powoli nasza litera U zaczyna ponownie windować nasze życiowe szczęście w górę. Niezależnie od tego czy udało się znaleźć sens w Lourdes, w sanatorium, w chromowanym motocyklu czy nie udało się go znaleźć nasza życiowa satysfakcja zaczyna rosnąć. Jedna z teorii mówi, że najprawdopodobniej dlatego, że zaczynamy mieć już wszystko gdzieś, bo co nam zrobią, i generalnie ruszamy się jakby żwawiej, tyle że w sumie wolniej. Ale szczęście wraca, a wraz z jego powrotem znikają przywiązania do marzeń, osiągania celów i najważniejsze zaczyna być to, żeby nam wszyscy dali święty spokój. Zaczynamy w miejscach publicznych się drapać tam gdzie dawniej nie wypadało no i w końcu odzyskujemy wolność bo udało się spłacić sokowirówkę. Mniej więcej w ten sposób ma przebiegać nasze życiowe spełnienie objawiające się w kształcie litery U. Ta teoria ma się zadziwiająco dobrze z jednego prostego powodu – otóż dzięki niej możemy pozbyć się napięcia wynikającego z dysonansu pomiędzy tym, że miało być w zamierzeniach lepiej, a tym, jak naprawdę nasze życie się potoczyło. Zaś pozbywamy się tego napięcia poprzez prosty konstrukt, zgodnie z którym wszyscy tak mają, niezależnie do tego czy nazywają się Grażyna i Stefan, czy Suzy i Bruce. Skoro zaś ta cholerna litera U dotyczy wszystkich to nie ma się co spinać, wnerwiać i oporować. Tak już jest, zawsze było i pewnie będzie, prawda? Otóż… nieprawda. Całej tej teorii przeczą wyniki ostatnich badań przeprowadzonych przez naukowców kanadyjskiego Uniwersytetu Alberty. Badacze ci chcieli sprawdzić, czy rzeczywiście nasze życiowe szczęście i satysfakcja przebiega wzorcowo według charakterystyki zgodnej z literą U i okazało się, że nie jest to takie ani pewne, ani oczywiste. Na przykład spora część badanych w zaawansowanym wieku wskazywała, że ich najszczęśliwszy okres w życiu przypadał nie na lata młodości i zaawansowany wiek dojrzały ale właśnie na wiek średni, czyli ten sam, w którym podobno przechodzimy największe życiowe kryzysy. Okazało się również, że wraz ze zmianą naszego wieku zaczynamy zmieniać definicję tego, co uznajemy za satysfakcjonujące w naszym życiu. I to co mogło by charakteryzować szczęście dwudziestolatka już dziesięć lat później się dewaluuje i zostaje zastąpione zupełnie innymi faktorami szczęścia związanymi z innymi obszarami naszej egzystencji. Kanadyjscy naukowcy zwrócili też uwagę na ciekawy aspekt, otóż szczęście życiowe, co wynika z badań, nie jest kategorią jednowarstwową, a to oznacza, że możemy uznawać jakiś obszar naszego życia za w pełni satysfakcjonujący, podczas gdy inny obszar w tym samym czasie naszego życia uznajemy za daleko odległy od definicji naszego szczęścia. Czyli dla przykładu Stefan może być całkowicie spełniony i szczęśliwy zawodowo, podczas gdy w swoim życiu rodzinnym uznaje się za zupełnie niespełnionego, niezrealizowanego i generalnie nie na swoim miejscu. Grażyna dla odmiany może czuć się absolutnie szczęśliwa i spełniona w swoim związku i jednocześnie cierpieć na kompletny brak zawodowej satysfakcji i to w tym samym czasie. Uogólnianie więc szczęścia jako nadkategorii obejmującej całą naszą życiową aktywność jest więc błędem. A przecież dokładnie takie uogólnienie jest fundamentem naszej nieszczęsnej litery U. Ale to nie jedyny wniosek, z tych moim zdaniem arcyważnych badań, które stają się zalążkiem zmiany naszego postrzegania trajektorii życiowego szczęścia. Okazało się dodatkowo, że istnieje inny silny związek pomiędzy odczuwaną satysfakcją życiową i dotyczy on naszej życiowej ścieżki. A mówiąc inaczej to właśnie ścieżka jaką obieramy w życiu jest głównym determinantem naszego docelowego poczucia szczęścia i spełnienia na każdym z jego etapów. I co więcej charakter tej ścieżki nie ma nic wspólnego z posiadanym majątkiem, popularnością, czy pozycją społeczną. Za szczęście odpowiedzialna jest nasza synchronizacja z predyspozycjami, chociaż samo słowo predyspozycje nieco zawęża cały aspekt tego zjawiska. Spróbujmy tutaj użyć metafory delty rzeki, żeby zobrazować tę ideę. Otóż wyobraźmy sobie takie właśnie ujście do morza sporej rzeki, która już na kilka kilometrów przed morzem rozgałęzia się na szereg wijących się odnóg. Jedne są większe, inne mniejsze, jedne bardziej wymyślnie pozawijane, zaś inne mniej. Jedna płytsze, inne głębsze, jedne z przeszkodami i kaskadami po drodze, a inne spokojne i bez niespodzianek. Jeśli chcemy się przedostać przez te kilka kilometrów do morza, to możemy to zrobić na kilka sposobów. Na przykład możemy iść brzegiem któregoś z ujść, ale podróż będzie nieco męcząca i nigdy nie wiemy, czy to ujśce przy którym podróżujemy nie przetnie się z jakimś innym, które i tak będziemy musieli przebyć wpław narażeni na konieczność pokonania przeszkód, które mogą nas przerosnąć. W innym wariancie możemy wybrać odnogę, która niespecjalnie będzie nam pasowała i to z różnych przyczyn – od naszych możliwości pokonania jej z mała utratą energii po jej lokację, które niespecjalnie nas zaciekawią czy okażą się dla nas bezpiecznie. Jednak jeden z tych kilkudziesięciu odpływów rzeki jest dokładnie skrojony pod nas. Jego nurt płynie w najbardziej odpowiednim dla nas tempie. Ilość i jakość przeszkód jest skrojona tak, byśmy mogli je pokonywać z odpowiednio wyważonym wysiłkiem, co będzie nas wzmacniało i rozwijało po drodze, zaś okolica będzie dokładnie taka w której czujemy się najbardziej komfortowo i bezpiecznie. Ten jeden jedyna opcja naszej życiowej rzeki jest do nas doskonale dopasowana i podróżując na jej falach jesteśmy po prostu najszczęśliwsi. Jeśli tylko uda nam się znaleźć tę właściwą życiową ścieżkę to odnalezione dzięki niej szczęście i spełnienie będzie nezależne od tego, w jaki akurat jesteśmy wieku, jak również od tego ile i co posiadamy oraz tego gdzie mieszkamy. Bo kiedy podróżujemy właściwą dla nas ścieżką, do której pasujemy idealnie, jakby została stworzona wyłącznie dla nas, to cała reszta przestaje mieć znaczenie. Będziemy po prostu szczęśliwi.
Gdzie tu haczyk? Aż chce się zapytać wobec ilości pojawiającego się właśnie lukru? Otóż haczyk tkwi w tym, czy uda nam się tę naszą życiową ścieżkę znaleźć. I to co tak naprawdę najciekawsze w tych badaniach to to, że nasza pogoń za szczęściem, kiedy u jej celu stoją finanse, wyśniona relacja, posiadanie dzieci, domu z ogrodem i sokowirówki może często prowadzić do nikąd. A zatem warto tę energię, którą angażujemy w gonienie szczęścia zaangażować w szukanie tej jednej jedynej odpowiedniej ścieżki. A kiedy to się stanie, to wszelkie teorie życiowego szczęścia z literą U w tytule, możemy sobie z czystym sumieniem odpuścić.
Pozdrawiam