Transkrypcja tekstu:
Zacznijmy od przykładu. Anka ma 30 lat, mieszka w dużym mieście i ma problemy z utrzymaniem jakiejś romantycznej relacji dłużej niż kilka miesięcy. Wszyscy jej faceci zawsze prędzej czy później okazują się nieczułymi frajerami, którzy nie potrafią zrozumieć, że Ankę łączy bardzo bliski związek z jej rodzicami. No przecież ich kocha i troszczy się o nich. Raz tylko się zdarzyło, że nie odebrała telefonu od mamy, kiedy była na imprezie i woli tego nie powtórzyć, bo kosztowało ją to sporo wyrzutów sumienia i poczucia winy. A mama przecież chce być na bieżąco, interesuje się wszystkim co się dzieje w jej życiu. I co z tego że ostatnio zrezygnowała z propozycji pracy w innym mieście za furę kasy, kiedy czuje się odpowiedzialna za to, by jej rodzice dobrze się czuli i byli szczęśliwi. Przecież oni tak się cieszą jej życiem, są tak dumni i zdaje się nawet że jej sukcesy mają bezpośredni wpływ na ich poczucie własnej wartości. Tym bardziej, że często to właśnie jej rodzice doradzają jej co ma zrobić, jakie podejmować decyzje prywatne i zawodowe. Zresztą kiedy Anka rozmawia z mamą ma się wrażenie, że rozmawiają dwie najlepsze kumpele, nie mają przed sobą tajemnic, cóż w tym złego że Anka udziela rodzicom emocjonalnego wsparcia we wszystkim, nawet w najbardziej osobistych sprawach. A ci durni faceci kompletnie tego nie kumają. I jeszcze się jeden z drugim obrazi, że w łóżku odebrała telefon od mamy. A może to było coś bardzo ważnego? A zresztą wszystko jest zawsze ważne. Anka to czuje. Zawsze się tym kierowała i zawsze czuła olbrzymią więź z rodzicami. A faceci? E tam.. Już lepiej byłoby chyba sprawić sobie kota.
Drugi przykład. Grzesiek i Ola znaleźli się jak w korcu maku. Normalnie szał, spijanie sobie nektaru z dziubków i wycinanie serc przebitych strzałą miłości na wszystkim co się da. Mają nawet takie serca wyhaftowane na majtach. Grzechu niebieskie, a Olka różowe. A poza tym Grzesiek za Olką po prostu przepada, świata poza nią nie widzi. Jak by się dało, to by se serducho wyrwał, zapeklował i usmażył, byle tylko jej dogodzić. Tak bardzo dba o jej dobre samopoczucie, że ukrywa przed nią wszelkie swoje zawodowe niepowodzenia, pogorszenia nastroju, czy niepokoje. Bo najbardziej zależy mu na jej szczęściu. A niepokoje pojawiają się coraz częściej – głównie o to, czy Ola na pewno wszystko mu mówi. Bo i owszem jest czarująca i zapewnia go o swoim oddaniu, ale Grzesiek wolałby by mieć w tym względzie stuprocentową pewność. Dlatego coraz częściej woli unikać czasu spędzanego wspólnie z dawnymi przyjaciółmi. Przecież najfajniej jest jak są wyłącznie we dwoje. Wtedy dopiero może się w pełni Olą zaopiekować. Tym bardziej, że przecież stale rozmawiają o jej potrzebach, jej marzeniach, pragnieniach i uczuciach. A im więcej tych rozmów, tym w Grześku większe poczucie odpowiedzialności za to, by Ola czuła się szczęśliwa.
Obydwa powyższe przykłady skonstruowałem w taki sposób, by nie wyglądały jakoś specjalnie destrukcyjnie. Przecież zarówno Anka, jak i Grzesiek czują się spełnieni i szczęśliwi w swoich relacjach rodzinno romantycznych. Czy coś tu zatem nie gra? Oj tak, i to grubo. Tego typu relacje nazywamy splątanymi i tak naprawdę są głęboko destrukcyjne dla wciągniętych w nie osób. Budują fundamenty nerwic, stany lękowe, często są odpowiedzialne za napady paniki i wiele innych, mało wesołych psychiczno emocjonalnych problemów. Na początek jednak spróbujmy scharakteryzować taką relację i pamiętajmy, że wprawdzie splątanie pojawia się najczęściej pomiędzy rodzicami a dorosłym dzieckiem oraz pomiędzy dwojgiem ludzi pozostającym w romantycznym związku, jednak bywa również obecne w relacjach innego typu. To zaś, że na przykład w przestrzeni zawodowej na osi podwładny szef, czy wspólnik wspólnik występuje rzadziej, nie oznacza, że ich skutki w takich sytuacjach są mniej groźne. Relacyjne splątanie zatem występuje w tych relacjach pomiędzy ludźmi, w których zostaje zaburzona równowaga pomiędzy dawaniem a braniem. W psychologicznej i socjologicznej literaturze anglojęzycznej często pojawia się tu termin „relationship with no give and take”, czyli relacja, w której jedna strona dużo więcej daje niż bierze od drugiej strony, a najczęściej wyłącznie daje, niczego nie otrzymując w zamian. Nazwijmy taką osobę dawcą, choć często używa się również nazwy „ofiara relacji splątanej”. Kim zatem jest biorca, czyli ta strona relacji, która wyłącznie bierze lub mówiąc inaczej żeruje na energii dawcy? To często na przykład narcyz lub osoba o innym zaburzeniu osobowości. Ktoś, kto stworzył strategię brania zakamuflowaną pod pozorami dawania, a dokładniej mówiąc przykrytą częstymi zapewnieniami o dawaniu. Jednak zazwyczaj zapewnienia biorcy o dawaniu, wsparciu, relacyjnej emocjonalnej równowadze kończą się… na samych zapewnieniach. W rzeczywistości relacyjny ciężar jest zogniskowany wyłącznie wokół biorcy. Prędzej czy później doprowadza on do tego, by dawca czuł się odpowiedzialny za dobre samopoczucie i szczęście biorcy. Biorca wykorzystuje dawcę do zaspokajania wyłącznie własnych potrzeb emocjonalnych, co prowadzi do tego, że w efekcie dawca nie może zostać w pełni sobą. Jego potrzeby emocjonalne oraz wszystkie pozostałe są spychane na dalszy plan. Uzależnia się więc od dawania – im dłużej trwa ten proceder, tym dawca czuje większe uzależnienie. To tak jakby wsiąkał w tę relację, która sukcesywnie pożera wszelką jego indywidualność i z której z biegiem czasu jest coraz trudniej się uwolnić. Dodatkową trudnością jest fakt, że biorca w umyśle dawcy konstruuje perspektywę bliskości. Dawca więc odpowiednio wyedukowany przez biorcę widzi tę relację nie jako uzależnienie, ale jako głęboką intymną bliskość. „Zobacz jak my się rozumiemy – przekonuje biorca – jak jesteśmy ze sobą blisko, jak wspaniałą emocjonalną więź udało nam się ze sobą zbudować”. Dzięki tej strategii dawca ulega iluzji – nie postrzega relacji w kategoriach emocjonalnej opresji, tylko w kategoriach szczęśliwego związania. Będzie bardziej skory do zaprzeczania, że coś tu jest nie tak. Będzie negował pochodzące z zewnątrz sygnały o tym, że w tej relacji tak naprawdę jest ofiarą a nie pełnoprawnym partnerem. To dlatego Anka uznaje, że jej byli faceci to kompletni samolubni idioci i najchętniej wymieniła by ich na kota. I to dlatego Grzesiek unika wspólnych spotkań z dawnymi znajomymi, bo ich uwagi, że on w tym związku wchodzi w stosunku do Oli w rolę ojca i przegina z tą nadopiekuńczością wyłącznie go drażnią i wywołują w nim agresję.
W rzeczywistości jednak zarówno Grzegorz, jak i Anka w swych relacjach tracą energię, z biegiem czasu będą stawali się coraz to bardziej zmęczeni i coraz bardziej sfrustrowani. I nawet jak będą za ten stan rzeczy zwalać winę na wszystko dookoła, to u źródeł ich życiowego wyczerpania będzie zawsze stała relacja splątana. Co więcej – tutaj też pojawia się dodatkowy problem – otóż okazuje się, że tendencję do wchodzenia w relacje splątane często są nam przekazywane jako dziedzictwo poprzednich pokoleń. Uznaje się, że ta dysfunkcja relacyjna jest często w naszych rodzinach przekazywana z pokolenia na pokolenia. My zaś poddajemy się jej tym łatwiej, kiedy wychowaliśmy się w rodzinie w której takie splątanie się pojawiło i wówczas ten rodzaj relacyjnej dysfunkcji odtwarzamy jako wzorzec, bo często ta dysfunkcja była nam definiowana jako przykład bliskości lub głębokiej więzi. Słyszeliśmy, że wujek Kazik za ciocią Helenką to by w ogień skoczył. Mama by wszystko oddała, żeby tata się uśmiechnął, a dziadek to tak szalał za babcią, że jeszcze po osiemdziesiątce ją ganiał po podwórku w celach lubieżnych wśród wrzasku wystraszonych kur i oklasków zgromadzonych u płota sąsiadów. Jednak umknęło nam to, że w drugą stronę te relacje nie były takie same. Ciocia Helenka nie wskoczyła by za wujkiem Kazikiem nie tylko w ogień, ale nawet nie do tego samego autobusu, tata generalnie mamę wykorzystywał ile się dało, a babcia zwiewała przed dziadkiem też nie bez powodu.
Jak zatem poradzić sobie z taką destrukcyjną relacyjną dynamiką? Otóż pierwszym i podstawowym krokiem jest świadomość tego, czy nasza relacja czasem nie spełnia warunków opisanych w dwóch powyższych przykładach i nie pojawiają się w niej ewidentne dowody na to, że zamiast równowagi wymiany dawania i brania istnieje jedynie strumień dawania w jedną stronę bez otrzymania w zamian czegokolwiek. Istnieją zaś cztery czerwone lampki kontrolne, dzięki którym możemy sprawdzić, czy czasem nie znaleźliśmy się w splątanej relacji.
Pierwsza lampka to ukrywanie własnych uczuć, by nie narazić się na negatywną relację po drugiej stronie, czyli na przykład udawanie że wszystko jest w porządku podczas gdy jest zgoła inaczej. Druga lampka to poczucie odpowiedzialności za jakość życia drugiej strony relacji oznaczające ułatwianie jej życia własnym kosztem, czyli na przykład rezygnacja czy odkładanie własnych ważnych spraw, by poświęcić czas na spełnienie czyichś wymagań, czy też podtrzymanie czyjegoś dobrego samopoczucia. Trzecia czerwona lampka powinna się zapalić w momencie, w którym odkrywasz, że spędzacie czas wyłącznie razem a nigdy osobno, zaś druga strona relacji stała się dla ciebie centrum wszechświata, a cała reszta twoich kontaktów stopniowo została zepchnięta na margines. Czwarta lampka to dążenie do doskonałości. Łapiesz się na tym, że musisz zrobić wszystko jak najlepiej, jak najdoskonalej, żeby spełnić oczekiwania drugiej strony relacji. Takie zachowanie opisuje się czasem jak chodzenie po skorupkach jaj – maksymalnie ostrożne, żeby tylko zadowolić drugą stronę, bo każde zgniecenie skorupki może być przez tę drugą stronę odebrane jako zgrzyt w waszej relacji, a tego chcesz przecież za wszelką cenę uniknąć.
Trzeba też zaznaczyć, że wspomniana wcześniej samoświadomość, czyli detekcja którejś z czerwonych lampek działa wyłącznie wówczas jeśli dawca w relacji splątanej sam dostrzeże jej światło. Nie da się bowiem zapalić jakiejkolwiek czerwonej lampki w cudzej głowie. Nie da się naprawić takiej relacji za kogoś. Jeśli widzisz że ktoś z twoich znajomych wplątał się w taką sytuację, to nie da się go z niej wyplątać wbrew jego woli i świadomości. Nie da się przetłumaczyć Ance czy Grześkowi w czym tak naprawdę tkwią jeśli sami nie chcą tego dostrzec. Bo świadomość czerwonych lampek działa wyłącznie wówczas, jeśli jest autoświadomością. I dopiero od spełnienia tego warunku może rozpocząć się proces wychodzenia ze splątania. Ten zaś zawsze wiedzie poprzez indywidualizację. I tak jak do świadomości wiodą cztery czerwone lampki, tak kontynuując tę metaforę możemy oświetlić drogę wyjścia z relacji splątanej czterema kolejnymi zielonymi lampkami. I w tym celu posłużymy się koncepcją Sharon Martin, psycholog, autorki książki „Podręcznik warsztatowy perfekcjonizmu”. Pierwsza zielona lampka to zatem ustalenie nowych granic, które de facto oznacza ustalenie nowego poziomu równowagi pomiędzy dawaniem a braniem, obejmującego wszystkie aspekty relacji: emocje, bliskość, przestrzeń prywatną, autonomię, wsparcie itd. Druga zielona lampka to ponowne odkrywanie kim jesteś, czyli odzyskanie tych indywidualnych cech, potrzeb i wartości, które w splątanej relacji zostały odsunięte na dalszy plan lub w ogóle pominięte. A to oznacza koniec tłumienia własnych zainteresowań, celów, marzeń, pasji, przekonań, wizji świata oraz koniec kierowania się tym, czy ktokolwiek zaakceptuje to czym się kierujesz, co lubisz, co uznajesz za ważne i właściwe. Trzecia lampka to pozbycie się poczucia winy, bo to ono jest często w związkach splątanych podstawą manipulacji, której dokonuje biorca na dawcy. I tutaj warto się wesprzeć narzędziami służącymi pozbyciu się poczucia winy. Jest ich sporo – m. in. w mojej książce „Święty spokój. Instrukcja obsługi emocji”. Czwartą zieloną lampką, która według Sharon Martin jest niezbędna na drodze do wyzwolenia jest uzyskanie wsparcia, czyli na przykład praca z psychoterapeutą. Moim zdaniem nie jest to warunek niezbędny – dysponujemy bowiem – pod warunkiem, że uzyskaliśmy autonomiczną świadomość – wszelkimi potrzebnymi narzędziami kognitywnymi do samodzielnego poradzenia sobie z tym problemem. Jednak jeśli uznasz, że potrzebujesz wsparcia wybierz mądrą i sprawdzoną pomoc psychologiczną. Moim zdaniem terapia transpersonalna w takim wypadku sprawdzi się o wiele lepiej i przyniesie szybsze efekty niż tradycyjna psychoterapia. Natomiast niezależnie od tego jaką drogę wybieramy warunkiem jej rozpoczęcia, a więc docelowo również sukcesu jest prawidłowa i samodzielna detekcja przynajmniej jednej z czterech czerwonych lampek.
Pozdrawiam