Statystyczna hipokryzja #92

Pułapka fałszywej samooceny #91
4 stycznia 2019
Cykl złości i gniewu #93
18 stycznia 2019

Transkrypcja tekstu:

Kiedy nas o to zapytać to oczywiście lubimy deklarować równe postrzeganie płci. Uznajemy się często za ludzi światłych, którzy nie czynią różnic w postrzeganiu kompetencji czy wartości innych poprzez pryzmat ich płci. Bo przecież uznajemy, że trzeba być za równouprawnieniem, zaś kiedy przyłapujemy na opiniach z elementem degradacji płciowej innych, bardzo nam się to nie podoba.
Krytykujemy ich, uznajemy za mało rozgarniętych średniowiecznych troglodytów, od których najlepiej z daleka stronić. No i słusznie – ktoś powie. W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek, więc najwyższy czas wytykać społecznym palcem takich zatwardziałych piewców płciowej nierówności. Gdzie zatem leży problem? Otóż w nas samych. Ale żeby to pokazać posłużę się pewnym eksperymentem i pokażę to na konkretnym przykładzie.
Zobaczmy oczami wyobraźni Stefana. Tym razem Stefan jest właścicielem małej firmy. Siedzi z żoną przed telewizorem, na którym ogląda kolejny odcinek serialu „Opowieści podręcznej” na podstawie książki Margaret Atwood. Po czym odbywa z żoną rozmowę mówiąc: „wiesz, to przerażające do czego może doprowadzić myślenie degradujące płeć i to niezależnie w którą stronę”. Oto Stefan jawi nam się jako czuła i wrażliwa istota społeczna rozumiejąca, że każda forma degradacji w rzeczywistości uderza nie tylko w degradowaną grupę społeczną ale też rykoszetem dostaje się wszystkim innym nie pomijając tych, którzy degradują. To tylko kwestia czasu.
Ten sam Stefan nazajutrz w swoim małym sklepie bierze udział w rekrutacji nowych pracowników. Z pośród kilku ofert i po skrupulatnym przejrzeniu złożonych podań postanawia zatrudnić kobietę. Jednak nie dlatego, że jej kompetencje, predyspozycje i doświadczenie ocenił najwyżej ale wyłącznie dlatego, że w jego mniemaniu na tym samym stanowisku kobiecie będzie można zapłacić mniej niż mężczyźnie. Kobieta zgodzi się na niższą pensję, niż mężczyzna i to dla niego jest jedyny powód jej zatrudnienia. Z punktu widzenia Stefana patrzącego na rzeczywistość poprzez pryzmat dobra własnej firmy, a więc z punktu widzenia wyłącznie ograniczenia kosztów nic się takiego przecież nie stało. Ale czy ze społecznego punktu widzenia na pewno nic?
Kiedy w powyższej opowieści poznajemy jej bohatera siedzącego na kanapie z żoną i oddającego się dyskusji o równouprawnieniu zaczynamy odczuwać doń sympatię i budujemy sobie pierwsze wrażenie na jego temat jako osoby dość inteligentnej. Kiedy jednak sceneria opowieści zmienia się z prywatnego mieszkania na jego małą firmę i dowiadujemy się co było powodem zatrudnienia konkretnej pracownicy nasza sympatia do Stefana zaczyna maleć. Co więcej – nie mamy już go za tak inteligentnego jak wcześniej, prawda?
Teraz porzućmy postać Stefana i przypatrzmy się sobie – niezależnie od tego jaką mamy płeć i odpowiedzmy sobie na pytania czy aby na pewno na miejscu Stefana nie podjęlibyśmy podobnej decyzji? Przecież – pomińmy na chwilę kwestie równości płci – moglibyśmy się kierować dobrem naszej firmy. A to oznacza, że spora część z nas mogła by podjąć taką decyzję, jednak nie kierując się kwestiami moralnymi ale statystycznymi. Przecież statystycznie kobiety zarabiają mniej. To jest fakt, który nie ulega najmniejszej wątpliwości.
Kierując się więc samą statystyką możemy podejmować decyzję, które niestety z moralnością społeczną nie mają wiele wspólnego. Kiedy zaczynamy się zastanawiać nad tym mrowiskiem, do którego właśnie z pełną premedytacją włożyłem spory kij, zaczynamy czuć duży dysonans, czyli napięcie pomiędzy osądem a rzeczywistym wyborem. Dysonans ten bierze się z tego, że często w swoich decyzjach podpieramy się właśnie statystyką i jednocześnie pozwalamy by w ten sposób nasza moralność zeszła na drugi plan.
A najzabawniejsze jest to, że u innych potępiamy takie postępowanie. Kiedy ich na czymś takim przyłapiemy od razu pozbawiamy ich naszej sympatii i uznajemy ich za o wiele mniej inteligentnych niż sadziliśmy. To potężna pułapka, w którą często sami wpadamy i to zupełnie nieświadomie postępując zgodnie z tym co podpowiada statystyka i jednocześnie w oczach innych uchodząc za nierozgarniętych średniowiecznych troglodytów. Jak sobie z tym poradzić? Jak to zmienić i przejąć kontrolę nad tym zjawiskiem nie pozwalając by nasze osądy szargały nam opinię i byśmy wbrew własnej społecznej moralności nie wychodzili na ludzi kompletnie jej pozbawionych?
Najpierw musi się pojawić świadomość. Musimy zaakceptować prosty fakt: po prostu czynimy tak częściej niż nam się wydaje. I najlepiej pokazują to jedne z ostatnich badań przeprowadzonych przez naukowców z departamentu psychologii Uniwersytetu Harvarda oraz wydziału badań mózgu i nauk kognitywnych MIT, których wyniki zostały opublikowane w listopadzie 2018 roku na łamach Psychological Science.
W badaniach tych m. in. przedstawiano uczestnikom historię skomplikowanego zabiegu chirurgicznego oraz leczenia konkretnego przypadku medycznego poddanego temu zabiegowi. Po czym proszono uczestników, by wskazali płeć osoby będącej bohaterem tej historii. Czy ich zdaniem historia opowiada o lekarzu mężczyźnie czy o kobiecie wykonującej ten zawód. Zdecydowana większość badanych, bo aż 93% oceniła, że prawdopodobieństwo iż opowiedziana im historia dotyczy kobiety i mężczyzny było jednakowe.
Następnie grupie badanych przedstawiano statystyka (granego przez podstawionego aktora), który kierując się wyłącznie danymi liczbowymi utrzymywał, że prawdopodobieństwo iż opowiedziana historia dotyczy mężczyzny jest dużo wyższe niż w przypadku sytuacji, w której bohaterką tej historii miałaby być kobieta. Po czym badani mieli ocenić poziom sympatii aktora podającego się za statystyka, jak również zdecydować o wysokości jego honorarium, za swą specjalistyczną konsultację.
I tutaj większość grupy oceniła, że statystyk nie tylko jest niesprawiedliwy i niedokładny w swoich osądach, to jeszcze jest osobą mało inteligentną. Co więcej uznali oni, że należy mu się o wiele mniejsze honorarium niż to, które było uzgodnione wcześniej.
Kolejną część badania stanowiły już indywidualne wywiady, w których między innymi każdy z członków grupy otrzymał zadanie podobnej statystycznej oceny dotyczącej konkretnego przejawu różnicy w postrzeganiu kompetencji płci. I co się okazało – większość badanych dokonała dokładnie takiej samej analizy, której wcześniej dokonał statystyk. A to oznacza, że dokonali tego samego osądu, który sami wcześniej uznali za zły, niesprawiedliwy i zdradzający niski poziom inteligencji.
Cóż pokazują wyniki powyższego badania? Otóż to, że często karcimy innych za dokonywanie tych samych osądów, których na ich miejscu i w ich sytuacji również byśmy dokonali. Przynajmniej tak wynika z badawczej statystyki. Z jednej strony nie znosimy i wytykamy palcem bigoterię czy hipokryzję innych, a z drugiej strony często sami – świadomie lub nie – tak się zachowujemy. I nie dotyczy to wyłącznie kwestii równouprawnienia płci jak pokazały wyniki powyższych badań, ale wielu obszarów naszego życia. Co zatem zrobić? Jak się takiej hipokryzji ustrzec?
Po pierwsze – jak już wspomniałem – trzeba uruchomić, czy jakby można powiedzieć: udrożnić naszą świadomość. W tym celu po pierwsze trzeba zaakceptować fakt, że wszyscy po trochu, w różnych obszarach naszego życia, w rożnych jego aktywnościach jesteśmy hipokrytami. Czasem malutkimi przycupniętymi za kominkiem w miejscu, w którym nie chcemy być przez nikogo widziani. A czasem ogromnymi buńczucznie obnoszącymi się z hipokryzją, do czasu kiedy ktoś nas nie postawi przed obnażającym nasze zachowania murem.
Kiedy zaś pogodzimy się z tym faktem i obecnością hipokryzji, nawet w najmniejszych jej skrawkach w naszym systemie, pora przejść do następnego kroku. W tym kroku starajmy się zaobserwować wszelkie oznaki hipokryzji w naszym systemie ocen i osądów. Będzie to zadziwiające doświadczenie, bo do tej pory używaliśmy jej często nieświadomie, więc siłą rzeczy musimy się mocno zdziwić, kiedy odkryjemy że jest również naszym udziałem i to w ilościach większych niż moglibyśmy podejrzewać.
Kiedy dokonamy takiej uczciwej i solidnej obserwacji i odkryjemy w sobie tę właściwość po prostu ją notujmy. Coś co pozostaje na poziomie umysłowego konceptu, którego odkrycia dokonujemy jedynie w myślach ma bardzo krótki żywot. Błyskawicznie przestajemy o tym pamiętać, a jeśli już zapamiętujemy to używamy do tego procesu indywidualnych wyuczonych filtrów, które znacznie zniekształcają rzeczywistość.
To wtedy właśnie powstają konstrukty w stylu: „ja tak powiedziałem?, e…, to nie możliwe, coś ci się chyba przesłyszało!”. Kiedy zaś dany przejaw naszej hipokryzji przelejemy na papier i zapiszemy jego przykład, wówczas przemieszcza się on z wirtualnego i onirycznego świata naszego umysłu do rzeczywistości. Pojawia się na planie fizycznym pod postacią zanotowanego na kartce zdarzenia i nie da się go już zniekształcić, zmiękczyć czy zamieść pod dywan.
Jeśli bowiem uda nam się tej kartki nie wyrzucić, to pozostaje z nami jako dokonany fakt, z którym trzeba będzie coś kiedyś zrobić. I jak się okazuje, już sam fakt umieszczenia przejawów naszej hipokryzji na kartce papieru, czyli wprowadzenie ich do fizycznego świata realnych pisemnych artefaktów powoduje, że zaczynamy inaczej patrzeć na samych siebie.
Uświadamiamy sobie te obszary naszych ocen, które wcześniej umykały naszej uwadze. A to z kolei powoduje, że stajemy się ostrożniejsi w osądach i zwiększamy perspektywę widzenia rzeczywistości, w której się znajdujemy. Prędzej czy później przejawy naszej własnej hipokryzji staną się coraz to rzadsze i słabsze, a my zaczniemy odzyskiwać kontrolę nad tym, co dotąd się jej wymykało.
I jak wskazują cytowane wcześniej badania ta zmiana spowoduje również, że inni zaczną nas postrzegać jako o wiele inteligentniejszych niż do tej pory. A skoro i tak nas przecież oceniają, to lepiej żeby ich ocena była wyższa niż niższa, prawda? Pozdrawiam.