Transkrypcja tekstu:
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Oto kilka osób spaceruje pośrodku szpaleru straganów oferujących antyki. Straganów jest ze trzydzieści ale tylko przy jednym z nich stoją trzy osoby zainteresowane oglądaniem oferowanych tam przedmiotów. Jakie jest prawdopodobieństwo, że grupka spacerowiczów zatrzyma się właśnie przy tym straganie? Otóż dużo większe, że przy innych prawda? Czym możemy wytłumaczyć to zjawisko? Między innymi efektem zwanym społecznym dowodem słuszności. Według tej zasady wybieramy to, co wybrali inni, ponieważ ich wybór stanowi dla nas wzorzec zachowania w sytuacji, w której nie istnieją inne przesłanki do podjęcia decyzji w tym względzie. Zatem idąc wzdłuż straganów zatrzymujemy się przy tym, przy którym zatrzymali się inni, ponieważ na ich widok budujemy w sobie domniemanie, że musiało ich tam coś zainteresować o wiele bardziej, niż w przypadku innych straganów. Zatem z jednej strony chcemy zobaczyć co ich tak zainteresowało, a z drugiej oszczędzić sobie sytuacji, w której jakaś okazja czy szansa umknie nam z przed nosa. Bo jeśli by się okazało, że na tym konkretnym straganie możemy nabyć coś po super okazyjnej cenie to przecież szkoda by było nie skorzystać. Zwróćmy uwagę na konsekwencję tego typu zachowania. Kiedy posługujemy się społecznym dowodem słuszności w podejmowaniu decyzji jednocześnie powierzamy decyzję co do tego, czy powinniśmy z czegoś skorzystać w zupełnie obce ręce. To tak, jakbyśmy jednocześnie bezgranicznie zaufali ludziom stojącym wokół tego jednego straganu, że na innych straganach nie ma niczego, co mogło by nas zainteresować. W ten sposób popełniamy dwa błędy jednocześnie. Po pierwsze rezygnujemy ze swej autonomicznej indywidualności na rzecz innych, a po drugie tracimy szansę sprawdzenia pomijanych przez innych opcji, z których moglibyśmy skorzystać, bo przecież nie wiemy czy są dobre dla nas czy złe, bo nawet nie usiłujemy tego sprawdzić. A teraz przyjrzymy się innej sytuacji. Przeglądamy sobie internet w poszukiwaniu konkretnej wiedzy i w tym poszukiwaniu większość internetowych wyszukiwarek podpowie nam takie wyniki, które w górę listy wywindował algorytm złożony między innymi z ilości wyświetleń jakich dokonali inni ludzie. Czy to nie to samo zjawisko? Trafiamy w nim na treści, których wartość została zmierzona poprzez zainteresowanie innych i siłą rzeczy sami uznajemy, że są to treści najbardziej wartościowe z możliwych. A to przecież nieprawda. Wartościowa treść może być niezależna od ilości jej wcześniejszych wyświetleń. Ilość osób, które zobaczyły teledysk dwóch przesadnie i sztucznie zaokrąglonych pań jeszcze nie świadczy o jego wartości muzycznej. Zresztą muzyka jest tutaj znakomitym przykładem. Nie wszyscy świetni artyści mają taką samą siłę przebicia, możliwości dystrybucyjne i odpowiednio ułożony w czasie ciąg przypadków, powodujących błyskawiczny wzrost ich popularności. Polecam w tym względzie przejrzenie portali, na których ludzie z całego świata dzielą się swoją niby amatorską, szerzej nieznaną twórczością, by sprawdzić jak wiele można tam znaleźć muzycznych perełek, których jedyną wadą jest to, że ich twórcom nie udało się przebić do mainstreamu. Podobnie rzecz ma się na rynkach związanych z inną twórczością: literaturą, plastyką, czy teatrem. Dzieje się tak bo mainstreem nigdy nie jest zainteresowany czymś co się dzieje poza nim, a jednocześnie został pomyślany tak, że popularność wcale nie musi iść w parze z talentem.
I tutaj aż się prosi o przywołanie słynnego eksperymentu zorganizowanego przez dziennikarzy The Washington Post na początku 2007 roku, do którego to eksperymentu zaproszono wirtuoza skrzypiec o międzynarodowej sławie: Joshue Bella. Kilka dni wcześniej ten genialny skrzypek wypełnił po brzegi salę koncertów symfonicznych w Bostonie z biletami po sto dolarów. Teraz stanął między drzwiami a śmietnikiem tuż przy wejściu do waszyngtońskiego metra, by o ósmej rano odegrać cały 45 minutowy koncert skrzypcowy. W późniejszym sławetnym artykule The Washington Post pod tytułem „perły przed śniadaniem” można było przeczytać szczegółowy opis tego wydarzenia. Leonard Slatkin, dyrektor muzyczny Narodowej Orkiestry Symfonicznej zapytany o reakcję publiczności był przekonany, że nawet nie wiedząc kim jest tak naprawdę skrzypek co najmniej 10% osób zatrzyma się, by posłuchać muzyki i doceni z jak wielkim talentem mają do czynienia. Niestety okazało się, że z wszystkich 1092 osób, które pojawiły się w przejściu metra w trakcie trzech kwadransów koncertu zatrzymało się (i to na krótką chwilę) zaledwie 7 osób, zaś 27 wrzuciło idąc jakieś drobniaki do otwartego futerału na skrzypce. I to tyle.
Powyższy eksperyment obudził daleko idącą dyskusję. Z jednej strony pojawili się zwolennicy teorii społecznego dowodu słuszności, wskazujący że i w tym przypadku zadziałał ten sam mechanizm: skrzypek nie zdobył większego zainteresowania więc kolejni podróżni również się przy nim nie zatrzymywali. Inni twierdzili, że tak naprawdę ludzie nie doceniają ani talentu ani też umiejętności, a jedynie podążają za zainteresowaniem innych. W tej teorii uznaje się, że najpierw należy przyciągnąć zainteresowanie a dopiero potem udowodnić swój talent, co musiało by oznaczać, że talent nie jest odpowiedzialny za karierę. A zatem co? Tego, już niestety nie wiadomo. Kolejna teoria mówiła o zjawisku wandering mind, w którym umysł pogrążony jest w nieustannej biegunce myśli (szczególnie kiedy o ósmej rano pędzi się do pracy), która skutecznie odwodzi nas od możliwości percepcji tego co nas otacza w danej chwili. Ktoś jeszcze inny powoływał się na socjologiczną teorię społecznych stanów oczekiwania Josepha Bergera głoszącą, że zachowanie ludzi jest zależne od sytuacji, w której się znajdują, a ich reakcje są więc adekwatne do określonych sytuacyjnych oczekiwań. Mówiąc wprost – metro nie jest miejscem, w którym ludzie mogliby się spodziewać światowej sławy skrzypka, więc widząc go uznali, że jest po prostu jednym z wielu muzyków, którzy w ten sposób próbują zarobić pieniądze. Gdyby tego samego skrzypka zobaczyli w filharmonii w trakcie koncertu ich oczekiwania byłyby inne a zatem również inaczej by się zachowywali. Pewnie w każdej z powyższych opinii jest trochę racji. Tym bardziej że niespecjalnie się te opinie zmieniły po kolejnym eksperymencie – tym razem w metrze na użytek programu Jimmiego Fallona zagrał incognito zespół U2 i również nie wzbudził jakiegoś specjalnego zainteresowania przechodniów. Jednak to co dla mnie najważniejsze w tych eksperymentach to smutna konstatacja na temat tego, co jako społeczeństwo jakiś czas temu utraciliśmy. Chodzi mianowicie o ciekawość. Zainteresowanie tym co się wokół dzieje. Indywidualne, autonomiczne i nie powodowane tym, że ktoś inny się czymś zainteresował. Ten brak zainteresowania związany jest z silnym brakiem obecności w tu i teraz, a to już domena braku umiejętności związanych z obszarami mindfulness. Po prostu nie jesteśmy uważni. Biegniemy przez życie ze wzrokiem wlepionym w telefony komórkowe i głową pełną szalejących myśli. Są tam przekonania, wartościowanie, oceny, zmartwienia, trochę lęku i stresu, trochę nadziei i planów. A wszystko w cały czas bulgocącej zupie cywilizacyjnego pędu. W ten sposób tracimy wrażliwość na to, co się wokół nas dzieje, a przecież dzieją się tam niezwykłe rzeczy. O wiele ciekawsze i zachwycające niż wakacyjne plany, jutrzejsza kolacja czy zeszłoroczny śnieg. I w tej całej gonitwie po prostu nie widzimy drugiego człowieka. I nie ma znaczenia, czy jest światowej sławy skrzypkiem, czy gościem usiłującym w metrze zarobić na bułkę z serem. Ten brak umiejętności dostrzeżenia drugiej osoby, tego co robi, kim jest, co ją zaprząta i po co robi to co robi, wpływa negatywnie na nasze życie, co widać w jakości relacji, które usiłujemy budować. A budujemy je z ludźmi, o których nic nie wiemy, których nie znamy i którymi tak naprawdę nie jesteśmy do końca zainteresowani. Potem rozstajemy się z tymi ludźmi i dopiero próbując naprawić to rozstanie przekonujemy się jak niewiele o nich wiedzieliśmy a jedyne co nas interesowało to to, czy przy ich straganie czasem zatrzymuj się inni ludzie. W rzeczywistości eksperyment ze skrzypkiem w metrze pokazuje, że cenimy nie to, co tak naprawdę w ludziach wartościowe, ale to że zwrócili sobą uwagę innych. W ten sposób introwertycy, ludzie wyciszeni i zamknięci w sobie mają wyjątkowo pod górkę w dzisiejszych, spolaryzowanych na potrzebę autopromocji czasach. My zaś często nie widzimy tego problemu, bo tymi którzy nie są na świeczniku tracimy zainteresowanie. Jednak sytuacja się zmienia diametralnie, kiedy zaczynamy postrzegać ten mechanizm z odwrotnej perspektywy. Kiedy z jednej strony domagamy się akceptacji i dostrzeżenia, a z drugiej strony przychodzi nam się zmierzyć z brakiem reakcji przechodzącego obok tłumu. Po eksperymencie The Washington Post światowej sławy skrzypek, Joshua Bell, przyzwyczajony do owacji na stojąco tysięcy uczestników jego koncertu powiedział, że w ciągu tych trzech kwadransów w metrze uświadomił sobie, że w czasie koncertu denerwuje się, jeśli ktoś kaszle lub jeśli zadzwoni czyjś telefon. Grając w metrze odkrył, że jego oczekiwania szybko się zmniejszyły i z minuty na minutę zaczął doceniać każde dostrzeżenie, nawet niewielkie spojrzenie w jego stronę i poczuł wdzięczność za każdego wrzuconego do futerału na skrzypce dolara. Czy postawienie się w sytuacji Joshuy Bella nie otwiera czasem na powrót naszej wrażliwości na innych ludzi? Pozdrawiam